Kwiecień za nami. Liga ruszyła tak nieprzyzwoicie późno, że mogliśmy wziąć pod lupę tylko dwa pełne tygodnie zmagań. Ich bohaterowie, Tai Woffinden i Niels Kristian Iversen, tym razem wyjątkowo nie trafią pod wasz srogi osąd - uznaliśmy, że wybrać z nich lepszego, to jak wybierać pomiędzy pomidorową z ryżem lub makaronem. Albo teściową i wizytą u dentysty. Zaniechajmy. Obu dżentelmenom przyznajemy ex aequo tytuł Żużlowców Kwietnia i co za tym idzie nominację do plebiscytu na Żużlowca Roku. Gratulujemy i... nie spoczywajcie, panowie, na laurach. A pierwszym majowym bohaterem zostaje - uwaga - Emil Damirowicz Sajfutdinow. To otczestwo w tym wypadku nieprzypadkowo.
Jak to - zapytacie - zawodnikiem tygodnia został ktoś, kto w ligowej kolejce w ogóle nie wystąpił?! A tak to - odpowiadamy. Został. Został, bo w naszej ocenie po prostu sobie na to zasłużył. Tym jednym sobotnim show, jakie dał na Ullevi w Goeteborgu. W tej konkretnej sytuacji, w jakiej się znalazł. Przekornie powiedzielibyśmy, że nawet tym jednym finałowym biegiem, ale że przekorni w środy z natury nie jesteśmy, zapytamy tylko: kto z Was, drodzy żużlowi koneserzy, był pewien, że Rosjanin ten finał wygra? Nie nie, nie przed startem, a po tym, kiedy chcąc się wstrzelić w taśmę przegrał z kretesem moment startowy i w pierwszy łuk wjechał ostatni? A potem, kiedy miał dobre 10 m straty do rozpędzonego na prostej Holdera? No, ręka do góry.
Tym, którzy wierzyli, i tym którzy mniej - raz jeszcze kawałek odgrzewanej co prawda, ale najprawdziwszej żużlowej uczty:
Na czym ten Emil jeździ...? Jakiego biopaliwa używa...? Doprawdy nie wiemy. Ale coś nam się zdaje, że dowiezie go ono tam, gdzie Marek Kondrat, w życiowej roli, proponował "wycieczkę w jedną stronę" komandirowi Awdiejewowi - Daljeko, oj daljeko...
A że Sajfutdinow nie wystąpił na Motoarenie? Może niechaj się z tego niedzielni rywale Włókniarza cieszą (acz w obecnej sytuacji Emila to paskudna językowa niezręczność), bo gdyby do fruwającego po torze Griszy Łaguty i robiącego mnóstwo wiatru "Liglada" dołączyła jeszcze jedna rosyjska torpeda, toruński pancernik mógłby skończyć jak swego czasu "Bismarck".
Na koniec dwa s(ł)ówka o innych. Tak, sympatyczny Łukasz z Rzeszowa też miał swoją szansę, ale niestety - przyjdzie jeszcze poczekać. Przy trenerze Śledziu chyba nawet dłuższą chwilę. Braliśmy pod uwagę wspomnianego Grigorija Łagutę z Włókniarza oraz jego brata, Artioma, który świetnym występem oddalił nieco czarne chmury znad Mościc. To jednak nieco inny kaliber od wyczynów Emila, choć na Artioma Łagutę, mamy wrażenie, przyjdzie niebawem czas. Skoro konkretne dwucyfrówki robi już i w Polsce, i w Szwecji (16 "oczek"?! - pamięta ktoś taki epizod?), chyba mu nasz Man of the Week pisany.
Zaskoczył nas także niesamowicie Peter Ljung. Dla mniej zorientowanych: to taki Szwed, który w opinii wielu miał być za słaby nawet na górne rejony I ligi. Tymczasem trzasnął 11 punktów z typowanym na mistrza kraju Falubazem. Mniejsza już o ilość, ale jeśli na torze we Wrocławiu ktoś nie jedzie z pola A, ma za rywali takich startowców jak Hampel i Dudek, przegrywa z nimi start, a następnie potrzebuje niespełna jednego okrążenia, żeby obu zostawić za sobą... to można tylko odłożyć na moment słonecznik i bić brawo. O ile wcześniej nie rozsypał się z wrażenia.
Przemysław Pawlicki - jego także mamy na celowniku już od kilku spotkań. Akurat mecz z Polonią Bydgoszcz generalnie był dla "Byków" wartościowym sparingiem, bo gościom - poza Saszą Łoktajewem - szło jak z rozładowaniem składu węgla. Ale we wtorek w Szwecji Przemek-Pirat "przykomplecił": (3,3,3,2*,3) 14+1. Szacunek. A liderem rywali był... niejaki Andreas Jonsson. Za kilka dni mecz Falubaz - Unia. Dla "Byków" jeden z meczów sezonu. Przemku, jeżeli czasem tu zaglądasz, obiecujemy ci, że jeśli w niedzielę powtórzysz ten wynik, bez względu na osiągnięcia innych, tytuł Man of the Week masz zapewniony.