Enea Ekstraliga jest najsilniejszą żużlową ligą świata, a przynajmniej tak uważa spora część polskich kibiców. Szkoda, że nie wszystkie drużyny organizacyjnie dostosowały się do tych wymagań. Jak to możliwe, że nasza centrala toleruje zachowania działaczy, którzy jawnie rezygnują z walki, odstawiając najlepszych zawodników, zmuszając tym samym rywali do ponoszenia wyższych kosztów, co sprawia, że uczciwa rywalizacja w pewnym momencie staje się dla klubowej kasy nieopłacalna. Jeśli walkower jest karany finansowo, to podobnie powinny być traktowane porażki tak ogromną różnicą punktów.
Oczywiście piję do postawy Startu Gniezno. Rozumiem, że wobec utraty jakichkolwiek szans na pozostanie w lidze szuka się oszczędności, ale przegrywanie różnicą 42 punktów (sic!) zakrawa na kpinę z kibiców. Organizatorzy meczu w Zielonej Górze wycenili na 30 zł wstęp na - jak się potem okazało - trening w meczowej oprawie. Jeśli jednak przeliczymy, że łącznie z bonusami zawodnicy Falubazu zdobyli w dwóch ostatnich meczach z outsiderami aż 133 punkty, to wpływy z tego spotkania są raczej kroplą w morzu potrzeb. Można powiedzieć, że na biednych nie trafiło, ale czy to oznacza, że ci, którzy na Ekstraligę są ewidentnie za słabi organizacyjnie i finansowo mogą bezkarnie pogrążać innych? Nawet gdyby powrócił temat pozostawienia 10 ekip w najwyższej klasie rozgrywkowej, to niedzielna postawa gnieźnian dała taki kontrargument, że chyba trudno o większą reklamę dla redukcji. Nie rozumiem dlaczego zielonogórscy kibice zostali pozbawieni szansy oglądania Mateja Žagara. Czy to nasza wina, że Start podpisał kontrakty, na które go nie stać?
Siadając na trybunach miałem jeszcze nadzieję, że skoro zawodnicy gości nie mają się czym chwalić po dotychczasowych występach, to znajdą w sobie chociaż motywację w postaci chęci pokazania się przyszłym pracodawcom (chodzi mi o wszystkie kluby, a nie tylko o Falubaz). Wszak gdzieś kontrakty muszą podpisać, a raczej nikt nie lubi, gdy nowa propozycja finansowa jest niższa od wcześniejszych. Problem w tym, że gnieźnianie mogą tylko pomarzyć o powtórce z tegorocznych zarobków, które i tak prędzej czy później będą musieli otrzymać. Cóż, pojedyncze występy Sebastiana Ułamka oraz Dave'a Watta, pokazały, że ci doświadczeni żużlowcy potrafią jeszcze powalczyć, jednak ich ogólna ocena nie może być wyższa niż przeciętna, a Ekstraliga to dla nich często już za wysokie progi. Najlepszym dowodem na poziom, co by nie mówić, liderów gości, jest fakt, że ta dwójka zdobyła w sumie tyle punktów, ile dla Falubazu przywiózł... wychowanek Startu. Nasuwa się proste pytanie: czy naprawdę działacze z Gniezna, nie mogli sięgnąć po Krzysztofa Jabłońskiego? Na pewno byłoby to rozwiązanie tańsze od zatrudniania wcześniej wymienionej pary czy Piotra Świderskiego. Przecież w Falubazie Krzysiek jeździ tylko ze względu na KSM, co podczas styczniowej prezentacji jasno dał do zrozumienia prezes zielonogórskiego klubu. Życzę gnieźnianom, żeby z tej rocznej lekcji wyciągnęli odpowiednie wnioski i wrócili do Ekstraligi silniejsi przede wszystkim organizacyjnie, mając jakiś sensowny plan działania przynajmniej na dwa lata do przodu. A mają dla kogo tę drużynę prowadzić, bo nie ukrywam, że zaskoczyła mnie ilość kibiców gości, którzy przejechali sporo kilometrów, pomimo zajmowanego miejsca w tabeli oraz poziomu prezentowanego przez ich ulubieńców.
Gospodarze potraktowali swoich rywali bardzo poważnie, wykorzystując jednocześnie aktualną sytuację do przetestowania kilku opcji, które mogą okazać się przydatne podczas play-offów. Przede wszystkim powrócił Jonas Davidsson i pokazał całkiem przyzwoitą jazdę, czym praktycznie odzyskał miejsce w składzie. Tego zresztą należało się spodziewać, bo kontrakt Adriana Gomólskiego był tylko próbą zmobilizowania Szweda. Myślę, że „Adik” był świadomy, że sytuacja tak się może rozwinąć, ale nie mając szans na jazdę w Stali Gorzów zgodził się na rolę "zająca", mówiąc językiem biegów średniodystansowych. Okazję do startu otrzymał także Alex Zgardziński i punktowo wypadł bardzo dobrze. Wynik jest zdecydowanie lepszy niż jazda, niemniej jednak należy mu się nagroda, więc dla pełniejszej oceny powinien dostać kolejną szansę, tym razem w meczu wyjazdowym. Jeśli ją wykorzysta, to świetnie, jeśli nie – trudno. Alex jest jeszcze bardzo młody i musi nabierać niezbędnego doświadczenia. Co dziwne, zaprezentował się lepiej w ligowej potyczce niż podczas środowej Ligi Juniorów. Myślę, że pozytywem niedzielnego meczu jest sygnał dla Kamila Adamczewskiego, iż jego miejsce na pozycji juniorskiej wcale nie jest takie oczywiste, szczególnie w meczach na własnym torze.
Trzecim, który w końcu mógł się zaprezentować zielonogórskiej publiczności był Mikkel B. Jensen. Duńczyk zdobył tylko 5 punktów, co przy 7 oczkach Aleksa wygląda dość marnie. Jeśli jednak ogląda się zawody na żywo, to można zauważyć parę rzeczy, których nijak nie oddają suche statystyki. Otóż Mikkel wykazał się sporą ambicją próbując chronić swojego młodszego kolegę z pary przed atakami D. Watta, a dodać należy, że Alex mu tego zadania nie ułatwiał. Udawało się przez trzy i pół okrążenia, co i tak jest sporym osiągnięciem, gdy jedzie się z zaciągniętym hamulcem, ale efekt w sumie został osiągnięty, bo junior swoje zwycięstwo dowiózł. Potem podczas pięknego ataku na Sebastiana Ułamka Duńczyk został staranowany przez... Patryka Dudka, przez co spadł na trzecie miejsce. Przyznam, że dawno nie widziałem tak nieprzemyślanej szarży, jak ta, którą wykonał Duzers. Nie dość, że mógł zafundować koniec sezonu sobie oraz innym, to jeszcze po wyjściu z łuku na prowadzeniu znalazł się rywal. Patryk otrzymał od sędziego upomnienie, ale żółta kartka w tym przypadku nie byłaby chyba błędem arbitra. Mikkel nie pojechał w biegach nominowanych, więc wniosek jest dość prosty – nie otrzyma więcej szans występów w barwach Falubazu. Inaczej rzecz ujmując, kończy się jego przygoda, bo wraca Andreas Jonsson.
Dzięki występowi Jensena i Davidssona kibice mogli zobaczyć na czym polega prawdziwa jazda parą. Umiejętność zauważania kolegi z pary jest niestety coraz częściej obca naszym liderom, którzy pędzą do przodu nie zważając na to, co dzieje się za ich plecami. O ile dla Piotra Protasiewicza czy Jarosława Hampela jazda parowa nie jest tematem nieznanym, to niestety w przypadku młodszych zawodników jest to często zagadnienie znane tylko z opowiadań. Dość zabawny przykład mieliśmy w biegu 14., gdy Davidsson chcąc przypilnować krawężnika wjechał w łuk bardzo szybko i wąsko (ale przy tym bardzo bezpiecznie), czym... wystraszył Aleksa Zgardzińskiego. W końcu, widząc, że współpraca nie jest możliwa, pognał do przodu.
W święto 15 sierpnia Falubaz jedzie do Rzeszowa na mecz, który nie jest mu tak naprawdę do niczego potrzebny, bo wygrywając u siebie w ostatniej kolejce rundy zasadniczej z Włókniarzem zielonogórzanie i tak zajmą pierwsze miejsce. Zawodnicy w ostatnich spotkaniach pokazali, że chcą wygrywać i nie widzę powodów, by sądzić, że inaczej będzie w stolicy Podkarpacia. Wiadomo, że może być to kluczowe spotkanie dla układu dolnej połowy tabeli, stąd też zawody te będą bacznie obserwowane przez ekipy z Gorzowa i Wrocławia. A rachunek jest prosty: jeśli PGE Marma przegra z Falubazem, jej szanse na utrzymanie przechodzą na poziom czysto teoretyczny. Tym bardziej, że pojedynek Stali ze Spartą ma się rozpocząć 2,5 godziny później. Szkoda, że tak długo trzeba było czekać na prawdziwe emocje w tegorocznej Ekstralidze. Lepiej późno niż wcale? Chyba akurat nie w tym przypadku.