Ponieważ byłem tym, który w felietonie "Lepsze jest wrogiem dobrego" wykrakał problemy Jarka Hampela i "nowego" Falubazu przed półfinałem w Toruniu (potwierdziło się, co wcale mnie nie cieszy), nietaktem byłoby na tym zakończyć. Skoro powiedziało się A, wypada powiedzieć B. Co wiemy po pierwszej odsłonie półfinałowej rywalizacji? Myślę, że wiemy na tyle dużo, by można było pokusić się o prognozę tego, co może stać się w jej drugiej części. O jakimś całościowym podsumowaniu na razie nie może być mowy, bo nic jeszcze nie jest rozstrzygnięte. Póki co bliżej finału są "Anioły", ale 10 pkt. przewagi w żużlowym dwumeczu jest mniej więcej odpowiednikiem prowadzenia 2:0 w 35. min. spotkania piłkarskiego. Niby dużo, ale wciąż za mało, żeby móc być czegokolwiek pewnym. Ogromna radość zielonogórzan po podwójnym triumfie w ostatnim wyścigu nie dziwi, bo ten triumf wciąż daje im uzasadnioną nadzieję na awans do wielkiego finału.
Kluby mają prawo traktować awans do najważniejszej fazy sezonu jako swego rodzaju "żniwa" i na pewno działacze liczą, że organizowana przez nich impreza przyniesie odpowiedni zastrzyk finansowy dla budżetu. Głupio to zabrzmi, ale 10 "oczek" to doskonała strata, bo z jednej strony Falubaz ma możliwości, żeby odrobić ją w rewanżu, a z drugiej strony emocje (i sprzedane bilety) są właściwie zagwarantowane. Nie chcę przez to powiedzieć, że zielonogórzanie niespecjalnie przyłożyli się do swoich obowiązków w kluczowych momentach meczu na Motoarenie, i proszę w ten sposób nie traktować powyższej treści, natomiast chodzi mi o to, że wbrew komunikatom płynącym z zielonogórskiego klubu, jeszcze do "wczoraj" kibice wcale nie rzucili się jakoś specjalnie na bilety. Owszem, karnetowcy skorzystali z przysługującego im przywileju i niemal w 100% wykupili swoje miejsca, jednak sprzedaż pozostałych biletów praktycznie zatrzymała się po pierwszych trzech dniach w oczekiwaniu na wynik pierwszego starcia.
Wielu kibicom, ale także ekspertom, wydawało się, że Falubaz będzie faworytem pierwszego pojedynku. Opinię tę tylko utwierdziły: awans Patryka Dudka do Grand Prix i świetna jazda Jarosława Hampela podczas turnieju o Łańcuch Herbowy Ostrowa. Pamiętać jednak trzeba, że towarzyski charakter tych zawodów nijak się ma do jazdy „na serio” w lidze. Widać było, że Jarek był oszczędzany przez innych zawodników, a sędzia przymykał oko na ewidentnie lotne starty. Poza tym owal w Ostrowie jest świetnym miejscem do rozjeżdżania się ze względu na długość, szerokość oraz nieskomplikowanie techniczne tego toru. Tak na marginesie, dodam, że z tego samego powodu pierwszymi zawodami w Europie (12 marca) jest turniej w Wittstock, gdzie szerokość przeciwległej prostej jest porównywalna z łukiem w Lesznie. Miałem przyjemność obserwować te zawody i polecam każdemu taką wycieczkę. Motoarena ma zupełnie inne parametry, bo jest szybka, krótka, wąska i trudna technicznie. "Mały" dopiero wchodzi w sezon i jego punkty wciąż należy traktować jako swego rodzaju dodatek, a nie dopisywać z góry jeszcze przed meczem. Ex kapitan naszej reprezentacji potrzebuje jeszcze trochę czasu i dużo jazdy na różnych torach, żeby czuć się pewnie w rywalizacji na wysokim poziomie.
Warte według mnie jest podkreślenie, że tym razem nie udało się Markowi Cieślakowi stworzyć ze swoich zawodników drużyny w pełnym tego słowa znaczeniu. Ten właśnie aspekt był osią felietonu poprzedzającego toruński półfinał. Chyba niepotrzebne były żarty mające w jakiś sposób zdemotywować rywali, co w pewien sposób było sygnałem mówiącym "jesteśmy lepsi". A mało rzeczy tak psuje przygotowania do ważnych spotkań jak presja bycia faworytem, szczególnie jeśli jest wewnętrznie tworzona. Gołym okiem zresztą widać, że menadżer Falubazu ma przed sobą sporo pracy w kwestii dziwnego "zwężania się" toru, gdy w jednym biegu jadą razem Piotr Protasiewicz i Krystian Pieszczek. Trudno mówić tu o przypadku, bo w ciągu ośmiu dni obaj żużlowcy mieli trzy dość ostre starcia. O ile turniej towarzyski można pominąć, to jednak fakt, że w dwóch kolejnych meczach ligowych podstawowy junior albo stracił dwie pozycje, albo w ogóle zakończył udział w biegu po takiej "przygodzie", nie powinien pozostać niezauważony. Falubaz zwyczajnie nie może pozwolić sobie na tak głupie tracenie punktów w rewanżu.
Warte zauważenia w osobnym akapicie są punkty Aleksa Zgardzińskiego. Junior Falubazu podszedł bardzo ambitnie do swoich występów i pokonał dwukrotnie młodzieżowca gospodarzy. W ten sposób wykonał swoje zadanie w stu procentach, za co należą mu się wielkie słowa pochwały, zwłaszcza, że zaprezentował walkę w pełnym tego słowa znaczeniu. Gratuluję występu! Jego dwa oczka (plus ewentualna zdobycz punktowa na własnym torze) mogą być tym, co da Falubazowi awans do finału.
Dziesięciopunktowa porażka w Toruniu nie jest żadnym dramatem, bo tę stratę Falubaz jest w stanie odrobić z nawiązką. Co nie oznacza oczywiście, że zadanie będzie łatwe. Torunianie dysponują przecież sześcioma zawodnikami potrafiącymi wygrać z każdym, nawet na obcym torze. Swoją drogą, ciekaw jestem postawy gości. W rundzie zasadniczej ich liderzy praktycznie przeszli obok meczu nie podejmując walki przy W69, a jedynymi starającymi się nawiązać rywalizację byli Kacper Gomólski i Adrian Miedziński. Jestem pewien, że ta dwójka, będąca newralgiczną, a zarazem kluczową formacją torunian, zrobi wszystko, żeby wywalczyć awans. A czego potrzeba gospodarzom? Wydaje mi się, że przede wszystkim spokoju i odpowiedniego wyciągnięcia wniosków. Starałem się ostatnio przekazać Czytelnikom, że powrót Jarosława Hampela, niezależnie od tego, czy miałem rację i zakończy się po trzech biegach, czy też pomyliłem się i przyniesie pokaźne zdobycze punktowe, przede wszystkim zmienia ukształtowany już układ liderów w drużynie, co może mieć wpływ na postawę całego zespołu. Tutaj właśnie jest rola menadżera, żeby to wszystko odpowiednio ogarnąć. Marek Cieślak wielokrotnie odpierał zarzuty umniejszających jego zasługi w zdobywanych tytułach. W pełni się z nim zgadzam w tej kwestii, że nie wystarczy mieć dobrych zawodników w składzie, bo wynik sam nie przyjdzie, na co przykładów mamy aż nadto. Także w tym roku. Mecze wygrywa się nie tylko na torze, ale także w parkingu. Liczę na to, że w niedzielę zobaczymy skoncentrowany i zmobilizowany Falubaz.
Można pobawić się typowanie zwycięzcy tego dwumeczu (w drugim przypadku wrocławianie niestety pozbawili nas podobnych emocji). Zakładam, że słabszy mecz raczej nie przytrafi się drugi raz Patrykowi Dudkowi, a Jarosław Hampel będzie czuł się pewniej na torze, na którym miał okazję wcześniej trenować. To jednak jeszcze nie przesądza sprawy. Decydujący wpływ może mieć... pogoda. Póki co prognozy podają, że obecny tydzień ma być słoneczny, choć tegoroczne prognozy dość często rozmijają się z rzeczywistością. Niedawno sam przekonałem się o tym nad Bałtykiem, gdy za oknem lało, a norweska strona (ta dobrze znana nam z ekstraligowych komunikatów) przekonywała mnie, że świeci słońce. Podobnie jak inni kibice, liczę na świetny mecz rozgrywany na wysokim poziomie sportowym i emocjonalnym. Życzę zdrowia Chrisowi Holderowi, bo nie chciałbym, żeby któraś z drużyn musiała wystąpić w osłabionym składzie. I niech wygra po prostu lepszy.
Foto: Paweł Mruk zuzlowefotki.pl
P.S. Jeszcze jedna myśl na koniec. Zastanawiam się, czy lider zielonogórzan, Patryk Dudek, mentalnie wciąż jest tym samym żużlowcem, który przez cały sezon 2016 dzielił i rządził na naszych torach? W szwedzkiej Vetlandzie Patryk zrealizował swój cel, osiągnął to, o czym marzył. Obawiam się, że ten sukces, nawet mimowolnie, mógł spowodować pewien spadek motywacji. Przykład Piotra Pawlickiego w 2015 roku nakazuje przynajmniej zwrócić na to uwagę.