Wracam jak Lassie, wracam jak feniks z popiołów, przybywam niczym Batman, który dostrzegł znak na niebie. Tylko w moim przypadku ten znak to logo Ekstraligi. Halo, czy jak napiszę Ekstraliga zamiast PGE Nie-Wiadomo-Co Ekstraliga, to Ekstraliga mnie znajdzie i wezwie na rozmowę? Bo ja bym chętnie porozmawiała. Na przykład o tym, czemu psują mi jedną z przyjemności w życiu.
Obustronny… że co?
Wiem, że to nie pierwszy obustronny walkower w historii polskiego żużla, ale tego pierwszego nie pamiętam, to totalnie nie był mój sezon. I chyba nie tylko ja, skoro wszyscy gorączkowo rzucili się do sprawdzania regulaminów. Po internecie krąży tyle wersji wydarzeń, że wątpię, czy ktokolwiek wie na pewno, ile kto ma punktów i czy nie jest czasem tak, jak ktoś napisał w komentarzu, że wynik ustala się jako: Sędzia 80:0 połączone siły Stali i GKM-u.
Czuję się pogubiona w chronologii zdarzeń, wiem, że wy też. Co wiemy na pewno: obustronny walkower, GKM nie wyjechał nawet na próbę toru, kibice zmarzli, Łukasz Benz zrobił wielkie oczy. Kto podpisał oświadczenia i co w nich napisano – to też już wiemy. Ale chcę porozmawiać o tej sytuacji jako o czymś szalenie symptomatycznym.
To, co się wydarzyło w Gorzowie Wielkopolskim, zasługuje na jeden komentarz: popelina. Po-pe-li-na. Doceńcie, że nie przeklinam. Żal mi kibiców, którzy cztery godziny (a pewnie i dłużej) siedzieli w nie najciekawszej pogodzie i oglądali spektakl złożony z plandeki, szczot oraz fruwających oświadczeń. Żal mi Łukasza Benza, który musiał poskładać wspomniane elementy w sensowną relację i przekazać telewidzom, co właśnie zaszło. Żal mi drużyn i żal mi zawodników.
Tak. Zawodników.
Pogromcy mitów
Mam szczerze dosyć napuszczania kibiców na zawodników, narracji o „kręcących nosami milionerach” i „panienkach” (swoją drogą, każdemu, kto używa płci ponoć pięknej jako wyzwiska, przepisywałabym obowiązkowo symulator bólów porodowych; tak z kwadransik, nie jestem sadystką). Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ludzie, którzy powtarzają „w Anglii by pojechali”, „Polskę doją” i tak dalej, powtarzają to kompletnie bezmyślnie. Może czas, żebyśmy byli jak Solidarność, tylko zamiast komunizmu obalimy kilka mitów.
1. Czy w Anglii/Szwecji/gdziekolwiek by pojechali?
Prawda/mit. To zależy. Chociażby w tym sezonie jest cały wysyp odwołanych meczów na Wyspach, King’s Lynn to nawet karę za odwołania dostało. Ale załóżmy, że by jednak pojechali. Sęk w tym, że w Angliach, Szwecjach i innych PADA. I to PADA często. Więc tory żużlowe są układane przy uwzględnieniu tej okoliczności. Jak angielski/szwedzki/jakikolwiek tor nasiąknie, to zazwyczaj nie jest jeszcze tragedia. Wyjedzie ciężki sprzęt (nie szczota i traktor; popatrzcie w transmisji z ligi szwedzkiej, co tam wjeżdża na tor), ubije, będzie do jazdy. Polski beton zachowuje się inaczej. Jak polski beton zmoknie, to mamy plastelinę albo, brzydko mówiąc, glajdę. A plastelina vel glajda jest do jazdy niefajna i niebezpieczna. Wystarczy popatrzeć, jak wygląda ściganie po opadach na Wyspach, a jak wygląda „ściganie” po opadach w Polsce, tu nie trzeba być nawet toro- czy tam gleboznawcą.
2. Czy złe żużloki nachapią się w Polsce, a potem ścigają się za czapkę śliwek w tych Angliach i Szwecjach?
Mit. To jest tak alogiczne założenie, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Bo jak od początku, to na początku był chaos. Czy tam pieniądze. W każdym razie: lwia część dochodu żużlowca pochodzi z JAZDY. I to tak bardzo dosłownie: jeździ, to zarabia, nie jeździ, to nie zarabia. To jest dość patologiczny system, bo jak żużlowiec się kontuzjuje, to poniekąd wypada z obiegu, ale nie o tym teraz rozmawiamy. Zatem nasz żużlok musi jeździć, żeby zarabiać – żeby dostać punktówkę i żeby sponsorzy dostali odpowiednią ekspozycję, bo jak ich reklam nie widać (a widać, jak żużlok JEŹDZI), to już kolejnej umowy raczej nie podpiszą. Oczywiście, są pieniądze „za podpis”, ale największą kasę zbiera się bezpośrednio z toru, bo to, co zebrano za samo podpisanie listy klubowej obecności, podejrzanie szybko rozchodzi się na sprzęt, logistykę itd.
I wy serio sądzicie, że taki zawodnik woli się narażać za „czapkę śliwek” w Angliach i Szwecjach, niż za grubą kasę w Polsce? Nie widać, że logika tej koncepcji jest co najmniej dyskusyjna?
A zanim ktoś wyciągnie Doyle’a, to przypomnę, że: a) Grand Prix to co innego niż ligi niepolskie, b) nie każdy jest Doyle’em oraz c) podczas Grand Prix też są dyskusje o stanie toru. Oraz czasem to Grand Prix jest przenoszone na inny termin.
3. Czy złe żużloki nie są aby rozpieszczone pieniążkami?
Prawda/mit. Uważam, że zawodowi sportowcy w ogóle zarabiają za dużo w stosunku do chociażby zawodów ratujących życie. Ale to nie wina sportowców, tylko systemu, to po pierwsze. Brzydko mówiąc: gdyby wam ktoś dawał kupę kasy, to nie myślelibyście o tym, że pielęgniarka w szpitalu zarabia dziesięć razy mniej, tylko brali. A jeśli byście nie brali, to jesteście raczej wyjątkiem niż regułą. Po drugie – wbrew napuszczającym na żużlowców bździennikarzom piszącym o dniówce 120 tysięcy złotych przypomnę, że taki żużlok ma też kosmiczne wydatki na sprzęt, bo speedway to drogi sport, na logistykę, bo to dużo wyjazdów i przewożenia rzeczonego sprzętu, musi też odłożyć coś na emeryturę oraz wypadki nieprzewidziane vel kontuzje, które w żużlu są niemal pewne. Liczenie pieniędzy żużlowca bez odjęcia kosztów to trochę jak mierzenie przyrodzenia razem z kręgosłupem i kapeluszem, ale może bździennikarze tak właśnie mierzą, nie mnie oceniać.
Po trzecie, żużlowcy przynajmniej coś robią. Pomyślmy o ludziach, którzy zgarniają ciężkie pieniądze za nic. Znam takich. Wy też ich znacie.
4. Czy ty, Radosz, czasem nie masz takiej skłonności, że jak jest konflikt władze ligi vs żużlowcy, to zawsze staniesz po stronie żużlowców?
Prawda. No weźcie, jestem Polką i mam w kodzie genetycznym sprzeciwianie się władzy.
A tak serio: w większości przypadków stanę po stronie żużlowców. Bo jeśli wyrzucimy z tego równania władze ligi, to trudno, zrobi nam się amatorski sport, a jak pokazują żużlowcy-amatorzy, to nadal może bawić. A jak wyrzucimy zawodników, to można się pakować. No chyba że jeden z drugim sędzia z komisarzem wsiądą na motocykle ku uciesze… gawiedzi? (Tak, wiem, że to niebezpieczne słowo.)
Trudna sztuka przepraszania
Krótko mówiąc, przewracają mi się wnętrzności, jak widzę komentarze „brawo sędzia”, „utarł nosa”. No brawo, brawo, to już nawet nie jest „na złość mamie odmrożę sobie uszy”, tylko „na złość mamie amputuję sobie nogę siekierą”. Ponieważ w ogólnym rozrachunku kibice zmokli po nic, meczu nie ma, plandeka przecieka, a oba kluby straciły coś więcej niż pieniądze. Fantastyczna sprawa. Wiwat sędzia, wiwat liga, wiwat wszystkie stany!
Jak to jest, zastanawiam się, że czasem można odwołać mecz z wyprzedzeniem na podstawie samych prognoz, a kiedy indziej trzeba męczyć wszystkich kilka godzin, a potem stwierdzić, że „tor jest trudny, ale regulaminowy”. Dobra, jak wygląda kariera zawodnicza sędziego Sasienia, że lepiej od zawodników wie, jaki jest tor i czy jest niebezpieczny? I czy sędzia wziąłby odpowiedzialność, gdyby na tym „regulaminowym” torze doszło do groźnego wypadku?
Odpowiedzialność. Dla PZM, GKSŻ, PGEE i innych skrótów z branży to trudne słowo. Zaryzykuję twierdzenie, że rzadko spotykane. Pamiętacie może, kiedy ostatnio taka Ekstraliga albo GKSŻ powiedziały „to nasza wina, przepraszamy”? Bo ja szczerze nie pamiętam, a może było. Chcę wierzyć, że było.
Tutaj mamy sytuację, kiedy prognozy wskazywały, że może nie być nawet okienka pogodowego na mecz. Kiedy lało. Kiedy okazało się, że homologowana i bardzo droga plandeka nie spełnia swojego zadania – kto za to odpowie? Całe stado opłacanych specjalistów nie wywiązało się z obowiązków – kto za to odpowie?
Przecież nie zadowolony z siebie sędzia, który wyszedł do kamer i powiedział, że w jego ocenie i tak dalej…? Ale jego ocenie na podstawie czego?
Żeby była jasność: nie uważam, że to wyłączna wina sędziego. Daleka jestem od tego. Ponieważ nie wierzę – i wam też nie radzę – że sędzia jest najwyższą instancją. On ma nad sobą organizacje, które mają swój interes, i poniekąd przekazuje ich interesy. Swojej opinii nawet nie wolno mu wyrazić.
Tylko że w efekcie mamy paradoks: sędzia jest wszechmocny i bezradny jednocześnie.
Jest wszechmocny jak Paweł Słupski w innym wtorkowym meczu, kiedy zignorował taśmę Maksyma Drabika w biegu piętnastym, a potem puścił ruszającego się Leona Madsena i pozwolił mu zyskać przewagę, być może wypaczając tym samym wynik dwumeczu. Ostrzeżenie po biegu? Serio? Po piętnastym? Baaardzo przydatne. Rozumiem, że trudno się przyznać, że się przeoczyło ruch zawodnika, ale warto czasem wziąć sytuację na klatę. Tylko czego ja oczekuję. W znanym nam wszystkim programie pewnie znowu dowiemy się, że sędzia mógł podjąć inną decyzję, ale nie popełnił błędu. A nawet jak popełnił, to nie da to Apatorowi drugiej szansy na rozegranie biegu piętnastego.
Sędzia jest też bezradny, gdy przychodzi informacja, że mecz trzeba odjechać lub że nie wolno go odjeżdżać. Jest bezradny, kiedy chce obronić lub wyjaśnić swoją decyzję, ale mu nie wolno, bo tylko Szef Wszystkich Szefów ma prawo omawiać i interpretować.
Ciężki jest los sędziego. Nie ma prawa do pokory ani do wyjścia poza jedynie słuszną interpretację.
Ale „przepraszam kibiców” by się przydało. Tak po ludzku.
Ekstraliga też powinna przeprosić. Za to, że mecz nie został zawczasu odwołany. Za plandeki. Za to, że znowu winni wszyscy, tylko nie Ekstraliga. Brakuje mi tej pokory, tego otwartego powiedzenia „słuchajcie, spieprzyliśmy”. Bo słuchajcie, spieprzyliście. Nie po raz pierwszy.
A na koniec. Oba kluby muszą zapłacić po trzysta tysięcy złotych kary. Mam szczerą nadzieję, że ta kwota w sposób udokumentowany trafi na szlachetny cel – może na zbiórkę na rodzinę świętej pamięci Andrieja Kudriaszowa, może na inne zbiórki związane ze środowiskiem, może na leczenie chorych i potrzebujących. Tak byłoby właściwie. Nie do kieszeni panów w marynarkach, którzy po raz kolejny nie zrobili nic pożytecznego.
Jak tak będziecie „ratować” żużel, to ja mu nie wróżę długiego żywota.
Jestem wkurzona. Napisałabym mocniej, ale nie chcę, żeby redakcja miała problemy.
To nie redakcja powinna mieć problemy po tej żenadzie.
Joanna Krystyna Radosz
PS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.
PPS: Jeśli macie wolne grosiwo, możecie sypnąć nim na wsparcie rodziny Andrieja Kudriaszowa. Jego żona i malutka córeczka zostały same i chociaż Andrieja im nie zastąpimy, możemy ułatwić dziewczynom codzienność. Zrzutka jest o tutaj.
PPPS: Napisałam powieść. Dziewczyńską (ale facetom też się podoba), pełną wkurzu i poniekąd żużlową. Jak ktoś chce więcej emocji rozeźlonej żużlofanki, to wbijajcie tutaj.