Stal Gorzów, latami mozolnie budowana przez prezesa Komarnickiego, co roku kreowana na mistrza kraju, miała dotąd jednego kata - zielonogórski Falubaz. Po dzisiejszej kolejce śmiało rzec można, że w trójkącie Gorzów - Zielona Góra - Leszno doszła jeszcze jedna zależność: Unia bije stalowców i u siebie, i w Gorzowie. A pomimo torowych perturbacji (specjalność szefa kuchni w Lesznie) doprawdy miło było patrzeć, jak "Bycza" młodzież goni po torze utytułowanych rywali.
Może już za rok braci Pawlickich zobaczymy w DPŚ. W tym roku oglądaliśmy w nim Piotra Protasiewicza, który dziś ponownie udowodnił, że jest międzynarodowym mistrzem Zielonej Góry i okolic. Komplet 15 oczek, a w prestiżowych pojedynkach z Nickim Pedersenem 3:0. I tylko westchnąć pozostało: panie Piotrze, nie można tak było 3 dni temu?
Pięknie we Wrocławiu walczyły, skazywane na porażkę, częstochowskie "Lwy". Sparta dopiero w biegach nominowanych udowodniła swą wyższość. W Tarnowie, co rzadko widywane, dwa zera przywiózł Greg Hancock, słabo pojechał Maciej Janowski, z drugiej strony starał się jak mógł Chris Holder, ale Azoty Tauron po powrocie Janusza Kołodzieja to znowu najbardziej wyrównany team w tej lidze.
Czekają na Jarka Hampela, ale gruszek w popiele nie zasypiają i wygrywają u siebie z kim się da - tak jest w Lesznie. Ta wygrana (i 5 dużych punktów zdobytych na gwiazdach z Gorzowa) może otworzyć leszczynianom drogę do udziału w fazie play-off. I chyba mało kto, poza sztandarowymi antagonistami klubu prezesa Dworakowskiego, nie chciałby oglądać w walce o medale braci Pawlickich, Adamczewskiego, Musielaka i niewiele starszego od nich Juricy Pavlicia. Po sobotnim triumfie młodych Duńczyków w finale DPŚ, czy to nie kolejny znak, że warto odważnie stawiać na młodych?
Tomasz Gollob, który był, jest i zapewne jeszcze jakiś czas będzie opoką naszej kadry, męczył się na torze Unii niesamowicie. Dawno już nie widzieliśmy, żeby najlepszy polski żużlowiec potracił tyle punktów na dystansie. A w niedzielę nawet jeśli dobrze wychodził ze startu, leszczyńska młodzież brała go w "kanapkę" i pożerała. "Chudy" tłumaczył swoją (i kolegów) postawę spreparowanym przez gospodarzy torem. - To jest momentami corrida, zawodnicy stają w poprzek, spadają z motorów. Chyba nie o to w tym chodzi - mówił na antenie TVP. Coś w tym jest, bo upadków nie brakowało. Sam Przemek Pawlicki poobijał się kompleksowo - dwukrotnie i z obu stron. Ale po równaniu toru zarządzonym po X wyścigu Gollob nadal przegrywał, a goście wcale nie zaczęli jeździć lepiej (chlubne wyjątki: Niels Kristian Iversen i bojowy Bartek Zmarzlik). A wystawienie przez Unistów rezerwowych Musielaka i Piotra Pawlickiego w biegach nominowanych było dodatkowym prztyczkiem w gorzowski nos. Oj, będzie ciężki poniedziałek na północy lubuskiego. Play-offy coraz bliżej, a pewność siebie umyka niczym woda w Warcie.
Ta mina mówi wszystko. Na antenie TVP Tomasz Gollob próbował tłumaczyć słabszą postawę stanem toru w Lesznie, ale tego dnia słabe były po prostu silniki kapitana kadry
Piotra Protasiewicza można nie lubić, można wściekać się na jego bezjajeczną jazdę w kadrze, ale trzeba mu oddać, że dla swojego klubu jest żywą ikoną. Nie chodzi nawet o kolejny komplet punktów czy wygrane z nowo kreowanym drużynowym mistrzem świata z Danii. Po prostu serce każdego kibica (podejrzewamy, że nawet tego z Gorzowa) mocniej bije widząc takie sceny jak w linku poniżej:
Protasiewicz&Falubaz - nauka dopingu (materiał zielonagora24.tv)
W kadrze może być słaby, ale kiedy wyjeżdża na tor przy W 69 nadal dzieli i rządzi
We Wrocławiu miało być lekko, łatwo i przyjemnie. Bo jeśli bukmacherzy określają szanse gospodarzy kursem 1,09, to nie jest to przypadek. Lekko jednak nie było. Zapowiadaliśmy, że manewr z zastąpieniem Grzegorza Zengoty przez Rafała Szombierskiego może wyjść "Lwom" na dobre i tak też się stało. Okazuje się, że "Szumina" nadal ma papiery na solidną, ekstraligową jazdę. 8+1 to może nie są żużlowe Himalaje, ale lepsze wyniki we Wrocławiu robiła w tym sezonie tylko absolutna ligowa czołówka. Do upadku Chrisa Harrisa wszystko układało się po myśli gości spod Jasnej Góry. To remisowali, to odgryzali się miejscowym, głównie dzięki Danielowi Nermarkowi i brązowemu medaliście DPŚ, Griszy Łagucie. W drugiej fazie zawodów zabrakło jednak punktów Harrisa (na jego usprawiedliwienie można tylko powiedzieć, że w upadku ucierpiał sprzęt Brytyjczyka). Tak właśnie było w prezentowanym, kluczowym dla losów rywalizacji biegu XIV, w którym przy stanie 41-37 dla gospodarzy zmierzyli się (od krawężnika): Rafał Szombierski (ż.), Fredrik Lindgren (cz.), Chris Harris (b.) i Tai Woffinden (nieb.)
Co ciekawe, w decydującej fazie zawodów goście przez 5 biegów z rzędu utrzymywali 4-punktową stratę, co bardzo pasowało Spartanom. A kiedy w końcu przyszło do biegów nominowanych, menadżer "Lwów" niespodziewanie dał szansę gasnącemu w oczach Harrisowi. Może, wzorem sobotnich duńskich "szachów", lepszą opcją dla gości byłoby przegrać któryś z biegów, aby dać szansę na podwójną rezerwę taktyczną, a potem ewentualne postawienie kropki nad "i" przez dobrze dysponowanych liderów, Nermarka i Łagutę?
Przełomowy moment meczu we Wrocławiu. W 9. biegu na szczycie 2. łuku upada Chris Harris. Za chwilę Spartanie wygrają powtórkę 5-1 i zdobytego prowadzenia nie oddadzą już do końca
Będą mieli o czym myśleć częstochowianie, za to we Wrocławiu się nie martwią. Bo na Tomasza Jędrzejaka jak nie było mocnych, tak nie ma nadal. Dziś potrafił wygrać bieg nawet po przegranym starcie i wyprzedzeniu na trasie. Takie rzeczy na "Olimpijskim" się czci. Świetnie dysponowany "Ogór" to klucz do sukcesów Sparty w tym sezonie. A sukces już jest, bo widmo spadku rozpierzchło się niedzielnego wieczoru niczym deszczowe chmury przegonione przez wiatr znad Stadionu Olimpijskiego. W Częstochowie zaś, tradycyjnie - rzec można, szykują się już do baraży. - Jak dobrze, że Gdańsk jest jeszcze słabszy - pocieszają się fani "Lwów".
"Tajski" chyba nie jest pasjonatem historii najnowszej, za to cieszyć potrafi się jak mało kto. Ten specyficzny kask, do złudzenia przypominający hełmy pewnej armii, wywołał małą konsternację wśród starszych fanów
Kapitan i jego drużyna. Długie lata walczyli najwierniejsi fani Sparty o to, żeby takie gesty zakrzewić wśród zawodników, niezależnie od wyniku. Czy tak jest we wszystkich klubach?
Łapali się za głowy fani z Gorzowa widząc nieporadność swoich asów na trudnym, jak zawsze, torze w Lesznie, łapią się pomału za głowy także w Toruniu. Rzut oka na tabelę wyjaśnia wszystko. Ekipie dwójki fenomenalnych Australijczyków grozi odpadnięcie z walki o medale. Na sukces w Mościcach liczyło niewielu, ale pozostałe spotkania "Krzyżacy" muszą już wygrywać. Ligowe średniactwo dla takiego teamu, z takim stadionem, może mieć opłakane konsekwencje. W Tarnowie, dla odmiany, cieszą się z powrotu Janusza Kołodzieja. Powrotu okraszonego nieformalnym tytułem MVP meczu. Zastanawia nas tylko, czy tak dysponowany w niedzielę Kołodziej faktycznie w czwartek był niezdolny do jazdy? Bo tak sprawę przedstawił trener Marek Cieślak. Zapewne odpowiedzi na to pytanie już nie poznamy. A przynajmniej nie szybko.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, jeden Kangur nie znokautuje. Ani w DPŚ, ani w lidze. Ma prawo być zły na swoich kompanów Chris Holder. A nam coś podpowiada, że lipcowe rany odbije sobie z nawiązką w GP
W Bydgoszczy z powodu deszczu nie doszedł do skutku anonsowany powrót Grzegorza Walaska "w objęcia" fanów miejscowej Polonii. Może i dobrze się stało. Na Kujawach oraz Pomorzu, po ostatnich nawałnicach i trąbach powietrznych, sport musi zejść obecnie na drugi plan.