Sparta Wrocław zakończyła ligowe rozgrywki w sezonie 2019 zdobywając tytuł wicemistrza Polski. Czy taki wynik to sukces czy może porażka? Zależy w jaki sposób na to spojrzeć. Wszak zawsze jedzie się o najwyższe cele, a już w szczególności wtedy, jeśli mamy do czynienia z drużyną z bogatymi tradycjami – wystarczy tylko wspomnieć o trzech mistrzostwach z rzędu w latach 1993 – 1995. Na pewno kibice, jak i szefostwo klubu z ambitnym Andrzejem Rusko na czele, mieli bardzo poważne plany, aby zdetronizować Unię Leszno z mistrzowskiego piedestału. Tego zadania ponownie nie udało się zrealizować i mimo wszystko w pewnym stopniu należy uznać to za porażkę. Gdyby jednak zastanowić się i zadać sobie pytanie „Czy wicemistrzostwo Polski dla Sparty to sukces?” najpierw w kwietniu, a potem ponownie we wrześniu, podejrzewam, że odpowiedzi mogłyby być inne.
Przed sezonem raczej nie wymieniano wrocławskiego zespołu w gronie faworytów do mistrzowskiego tytułu. Oprócz Unii Leszno, co nikogo nie dziwiło, zdecydowanie większe szanse dawano Falubazowi Zielona Góra. W to, że Sparta może powalczyć z leszczynianami jak równy z równym, wierzyło niewielu. Uważam, że często były to oceny niesprawiedliwe. Dolnośląski zespół miał prawo wchodzić w sezon 2019 z dozą optymizmu. W stosunku do sezonu 2018, postawiono na stabilizację: w zasadzie pozostawiono ten sam skład (odszedł Damian Drożdż, który i tak był zmiennikiem), a klub wzmocnił solidny Jakub Jamróg, który zanotował zaskakująco dobry sezon w słabej Unii Tarnów. Drużynę tworzyli zatem m.in. Indywidualny Mistrz Świata Tai Woffinden, uczestnik Grand Prix Maciej Janowski, młody i perspektywiczny Max Fricke, oraz jeden z najlepszych juniorów na świecie Maksym Drabik. To był skład, który miał pełne prawo „rzucić rękawicę” dotychczasowemu mistrzowi z Wielkopolski. Ponadto, aby powalczyć o najwyższe cele, władze klubowe zdecydowały się na rozstanie z menedżerem Rafałem Dobruckim. W jego miejsce zatrudniono Dariusza Śledzia, który wcześniej poprowadził Motor Lublin do dwóch awansów z rzędu. Nietrudno odnieść wrażenie, iż zespół potrzebował odświeżenia atmosfery i nowej myśli szkoleniowej, dlatego był to słuszny ruch.
Niestety początek rozgrywek ligowych okazał się bardzo trudny, a wręcz brutalny. Wrocławianie zostali boleśnie sprowadzeni na ziemię. Zespół w pierwszych czterech meczach zanotował aż trzy porażki. Na dodatek podczas meczu w Grudziądzu kontuzji doznał Maciej Janowski, który niewątpliwie jest ważnym ogniwem drużyny. Minął nieco ponad miesiąc od ligowej inauguracji, a sytuacja była fatalna. Mówiąc kolokwialnie, konia z rzędem temu, kto w tamtym momencie sezonu, z pełnym przekonaniem powiedział, że Sparta włączy się później do walki o mistrzowski tytuł. Było dokładnie odwrotnie. Zdecydowana większość „tęgich głów” polskiej publicystyki żużlowej zaczęła wieszczyć brak wrocławian w fazie play – off. Gdy w czerwcu kontuzji doznał Tai Woffinden, tego typu komentarze pojawiły się ponownie.
Drużyna pokazała jednak charakter. Sztab trenerski oraz zawodnicy dokonali mobilizacji niczym waleczny lud starożytnej Grecji i aż chciało się powiedzieć „This is Sparta!”. To, co miało osłabić zespół, paradoksalnie mu pomogło. Kontuzje scaliły drużynę i uczyniły ją mocniejszą. W tym miejscu warto wspomnieć o postawie Jakuba Jamroga. Również i on nie brylował z początkiem sezonu. Ponadto menedżer dawał mu niewiele szans na występ, zdejmując go nieraz po jednym nieudanym biegu. Wobec absencji Janowskiego i Woffindena siłą rzeczy musiał jednak częściej pojawiać się na torze. Dzięki temu, z każdą następną ligową kolejką, zawodnik ten zaczął osiągać coraz lepsze wyniki, stając się w drugiej fazie sezonu ważną częścią zespołu notując „dwucyfrówki”. Nie sposób odnieść też wrażenia, że początkowy falstart Sparty, to częściowo wina Dariusza Śledzia. Można było spostrzec, iż chyba nie do końca rozumiał klimat wrocławskiego żużla, a przede wszystkim często podejmował złe decyzje taktyczne. Gdy jednak menedżer „dotarł się” z zawodnikami i innymi osobami funkcyjnymi w klubie, jego działania stały się korzystniejsze dla drużyny i przełożyło się to na wyniki.
Tak naprawdę te cztery pierwsze kolejki to były tzw. „złe miłego początki”. Od piątej serii spotkań Sparta weszła na zwycięską ścieżkę. Co mecz to wygrana. Gdy wrocławianie sprawili tęgie lanie Włókniarzowi Częstochowa i Stali Gorzów (odpowiednio 56:34 i 58:32), stało się jasne, że dolnośląski klub będzie jedynym, który może rzucić wyzwanie Unii Leszno. Po trzech następnych zwycięstwach, w tym bardzo ważnym na wyjeździe z Falubazem, nadszedł czas na ostatni mecz fazy zasadniczej. Miał on się okazać wielkim szlagierem. Tabela nie kłamała - naprzeciw siebie stanęły dwie najlepsze drużyny PGE Ekstraligi 2019. Niektórzy komentatorzy nieśmiało snuli wizję zwycięstwa Spartan z bonusem i zajęcie pierwszego miejsca przed play - off. Niestety spotkanie, które miało być hitem, okazało się kitem. Leszczynianie zbili wrocławian na kwaśne jabłko, odnosząc spektakularne zwycięstwo 55:35. Chyba nikt nie spodziewał się tak dotkliwej porażki dolnośląskiego klubu. Od razu zaczęto wymyślać teorie spiskowe, że mogła być to np. zasłona dymna przed finałami. Trzeba jednak powiedzieć jasno, że każdy racjonalnie myślący obserwator tego sportu wie, że porażka to była przede wszystkim wina fatalnego toru. Sparta chcąc uprzykrzyć życie rywalowi, sama sobie podłożyła nogę i boleśnie to odczuła. Swoją drogą tamto spotkanie jak w soczewce pokazało słabą zasadność instytucji komisarza toru, który nie powinien dopuścić do rozpoczęcia meczu z tak źle przygotowanym owalem. Bo przyczepnym torem nie można było tego nazwać.
Jedno było jednak pewne: ostatni mecz rundy zasadniczej nie rozstrzygnął niczego. Ostateczna odpowiedź na pytanie kto będzie mistrzem Polski, miała przyjść pod koniec września. Tak też się stało: obie drużyny łatwo uporały się ze swoimi półfinałowymi rywalami. Niestety dla Spartan, nie dali oni rady leszczyńskim Bykom. Szczególnie bolesny okazał się drugi mecz finałowy.
Pomimo blamażu 31:59 w ostatnim meczu ligowym, uważam, że sezon 2019 w wykonaniu Sparty Wrocław był udany. Co prawda zespół nie zdobył mistrzostwa Polski, ale patrząc na przebieg całego sezonu, zarówno kibice, jak i klubowe władze powinny być przynajmniej w umiarkowanym stopniu zadowolone. Po pierwsze, dominacja Unii Leszno okazała się jeszcze większa niż rok wcześniej i trzeba byłoby odjechać tak naprawdę sezon idealny, aby zagrozić Wielkopolanom. Po drugie, zespół miał sporo problemów w trakcie sezonu: kontuzje kluczowych zawodników, kiepskie rozpoczęcie ligowych zmagań, a także słaba jazda Vaclava Milika.
Mimo tych perturbacji Spartanie zakończyli rozgrywki jako wicemistrz – dlatego w takim kontekście należy uznać ten wynik za sukces. Warto podkreślić, że w stosunku do sezonu 2018, odnotowano postęp. Wtedy wrocławianie ledwo załapali się do play – off, a w dwumeczu o trzecie miejsce minimalnie pokonali Włókniarza Częstochowa. Sparta może patrzeć w przyszłość z optymizmem. Utrzymali stan posiadania, a jako sukces transferowy można uznać zatrzymanie utalentowanego Maksyma Drabika. Klub ponadto wzmocnił perspektywiczny Daniel Bewley. Nie ma wątpliwości, że sezon 2020 dla wrocławian zapowiada się emocjonująco.
Szymon Januchowski
Zdjęcia: Paweł Mruk (zuzlowefotki.pl)