"Let's get ready to rumble!" - tak pewnie zakrzyknąłby Michael Buffer, gdybyśmy mieli do czynienia z rozpoczynającą się walką bokserską. Nam – jako kibicom żużlowym, w związku z ostatnią decyzją GKSŻ trzeba jednak zawołać: A więc jedziemy! Właśnie... tylko czy to będzie okrzyk pełen optymizmu, czy raczej zawodu i złości? Trzeba na wstępie zaznaczyć, że słowo "jedziemy" jest kluczowe w odniesieniu do eWinner 1. ligi, natomiast jeśli chodzi o 2 LŻ, to rozgrywki już zostały wstępnie przesunięte o dwa tygodnie.
Mogę śmiało napisać, że czekałem na tę decyzję jak na zapach spalanego metanolu na pierwszym marcowym treningu. Tak... najpierw pozostaje delektować się zapachem, ale kiedy jest go za dużo, zaczyna boleć głowa i dziwnie drapać w gardle. Dokładnie tak samo jest z werdyktem, który zapadł w połowie marca w żużlowej centrali. Z jednej strony uważam, że dobrze się stało, bo przecież żadnej gwarancji wpuszczenia kibiców na stadiony w maju czy czerwcu nie mamy i mieć nie będziemy, a w razie deszczowego sezonu możemy spotkać się z brakiem wolnych terminów na odjechanie zaległych spotkań. Trzeba również pamiętać, że miniony sezon kończył się w niższych ligach po rundzie zasadniczej, więc na ewentualne późniejsze rozegranie meczów można było sobie pozwolić, tym razem jednak faza play-off powinna dojść do skutku zgodnie z planem.
Ze strony zawodników słychać różne głosy, w gruncie rzeczy pozytywne – najbardziej zadowoleni są ci, którzy mają za sobą już kilka jednostek treningowych i mogli zapoznać się przynajmniej ze swoim domowym torem. Gwarancja startów w pierwotnie ustalonym terminie na pewno daje też spory komfort psychiczny i możliwość zaplanowania testowania sprzętu pod kątem zbliżającego się wielkimi krokami pierwszego spotkania nowego sezonu. Oczywiście w momencie opóźnienia startu rozgrywek należałoby utrzymać rytm treningowy, jednak wiąże się to ze zużywaniem sprzętu, kosztami serwisowymi, a przecież wiemy doskonale, że na treningach zawodnik pieniędzy nie zarabia i też nie każdy żużlowiec może liczyć na hojne wsparcie ze strony sponsorów.
A teraz pora na ten wspomniany przeze mnie wcześniej ból głowy i drapanie w gardle. Mianowicie, kwestią dyskusyjną pozostaje różnica w wysokości ekwiwalentu dla klubów z tytułu praw telewizyjnych pomiędzy PGE Ekstraligą a eWinner 1 LŻ, co powiększa finansową przepaść pomiędzy tymi ligami. Efekt: ta sytuacja stawia beniaminka awansującego z niższej ligi w sporo gorszym położeniu, a co za tym idzie niemożliwe jest konkurowanie względem wysokości kontraktów wobec zawodników, mimo wprowadzonego regulaminu finansowego, który (delikatnie mówiąc) nie spełnia swojego zadania. Można także domniemywać, że gdyby sezon został opóźniony załóżmy o miesiąc, to tych meczów z kibicami (nawet biorąc pod uwagę ich obecność na stadionach w okolicach lipca) byłoby więcej i kluby mogłyby choć w niewielkim stopniu zasilić swoje budżety. Zawodnicy na pewno muszą przygotować się na cięcia w kontraktach, gdyż jak informował Zbigniew Fiałkowski – sytuacja, w której zawody odbywać się będą bez udziału publiczności została ujęta w regulaminie finansowym na sezon 2021 i wiąże się także z obniżką ekwiwalentu dla żużlowców.
W sytuacji nie do pozazdroszczenia znajdują się kluby 2 LŻ, które nie dość, że z tytułu transmisji telewizyjnych (dzięki Bogu, że są!) otrzymują dość symboliczne kwoty, to pozostają bez źródła dochodu w postaci zysku ze sprzedaży biletów, a jak wiadomo często mniejsze ośrodki nie mogą także liczyć na szczodre wsparcie ze strony miejskich włodarzy czy większych przedsiębiorstw.
Kończąc również bokserskim akcentem - w okolicach października okaże się, który z klubów usłyszy "And Still...!", a który rzuci ręcznik na ring. Najważniejsze jednak, by wszyscy byli gotowi do rewanżu w sezonie 2022, kibice mogli już cieszyć oko oglądając zawody poziomu trybun, a żużlowcy uśmiechać się po znakomitych zdobyczach punktowych i widowiskowej jeździe.
Przemysław Owczarek