Jaskółki zakończyły sezon 2014 zdobyciem kolejnego medalu. Utrzymanie miejsca na podium trzy razy z rzędu nie udało się w ostatnim pięcioleciu żadnej innej drużynie w Ekstralidze, ale w tarnowskim środowisku panująca obecnie atmosfera jest zdecydowanie przygnębiająca. Tutaj jednak pojawia się pytanie: jak inaczej można zareagować na totalne rozmontowanie znakomicie funkcjonującego zespołu i zbudowanie mało przemyślanego składu, którego potencjał - wedle niemałego prawdopodobieństwa - może okazać się zbyt słaby na ekstraligowe standardy? Szczególnie wartym uwagi jest nie tyle efekt personalnych roszad, lecz raczej sposób ich przeprowadzenia.
Ekstraligowy układ sił może się jeszcze zmienić, ale pojedyncze decyzje nie wpłyną znacząco na obraz całości. Czy jest to obraz nędzy i rozpaczy? Niestety, pod pewnymi względami - tak.
Strategia i polityka
Tarnowska wieloodcinkowa mydlana opera rozpoczęła się tuż po zakończeniu sezonu, jeszcze w październiku. Na klimat towarzyszący rozliczeniom z pewnością wpłynęły wrześniowe wydarzenia, kiedy to okazało się, że pieczołowicie budowana pozycja ligowego dominatora rozsypała się w proch wskutek znanej i przeanalizowanej już pod wszystkimi możliwymi kątami afery Gringate, czyli absencji lidera w najważniejszych meczach sezonu. Niesławnymi bohaterami tej historii byli: sam uśmiechnięty Amerykanin oraz (w dużo mniejszej skali) jego przełożony, czyli trener. Obwiniano obydwu. Tego pierwszego - za oczywisty cynizm, którym wykazał się wobec pracodawcy. Tego drugiego - za pobłażanie wybrykom podopiecznego. Cieślak miał rację przypominając o konieczności utrzymania zdrowego dystansu do wyników sportowych w tak czułym na kontuzje sporcie, jednak nie wszystko jest łatwe do wybaczenia. Tarnowska „maszyna do wygrywania” była wyraźnie lepsza we wszystkich dwumeczach z rywalami w rundzie zasadniczej, lecz pomimo tego zakończyła sezon na 3. miejscu. Jeśli bilans meczów rundy zasadniczej z późniejszymi złotym i srebrnym medalistą ligi wyniósł 4 wygrane w 4 meczach, a w małych punktach 210:150 (sic!), to trzeba mieć bardzo mocno zabarwione różem okulary, aby twierdzić, że sezon zakończył się sukcesem.
Mościcki tor nie zdążył po sezonie jeszcze porządnie namoknąć wskutek październikowych deszczów, a już w korytarzach klubowych zaczęło się dziać. Do głosu doszedł pan prezes. Pan prezes nazywa się Łukasz Sady i na podstawie wszelkich doniesień medialnych można spróbować zbudować sobie jego obraz. Dla jednych będzie on heroicznie walczącym z wybujałymi wymaganiami zawodników sternikiem, dla innych wręcz sabotażystą czy destruktorem drużyny, która pod pieczą charyzmatycznego trenera była w stanie zdominować krajowe rozgrywki. Szeroko komentowano wywiad w lokalnym radiu, w którym prezes z rozbrajającą szczerością stwierdził, że nowych sponsorów Unia Tarnów się nie doczekała, bo... mamy kryzys. Później w kolejnych odsłonach spektaklu było m.in. publiczne pranie brudów oraz konfrontacje prezesa z trenerem odbywane za pośrednictwem mediów (bezpośrednich konfrontacji podobno nie odnotowano, bowiem trener oświadczył, że nie posiada numeru telefonu do prezesa oraz wskazał niedostatki tego ostatniego w zakresie miękkich umiejętności zwanych według nowoczesnej terminologii umiejętnościami komunikacji interpersonalnej). Kryzys zaczął się pogłębiać. Bogaty, 90-letni wujek z okolic stadionu, który zawsze okazywał wyrozumiałość i gest, niespodziewanie dla niektórych postanowił dać do zrozumienia, iż jego cierpliwość także ma swoje granice. Okazało się, że wujek wolałby wiedzieć, czy nawet najlepiej dofinansowywany podopieczny posiada plan wydatków. Chyba nie posiadał. Larum grają...
Nie mogło obejść się bez wątku lokalnej polityki, dumnie zwanej samorządową. Nic więc dziwnego, że wobec zbliżających się sprinterskim tempem wyborów ten, czy inny, skorzystał z nadarzającej się okazji, bowiem jak powszechnie wiadomo, okazja czyni polityka. Okazja była. Jeden z potencjalnych "kandydatów na kandydatów" do fotela prezesa okazał się ponoć medialnym wymysłem nie mającym odzwierciedlenia w rzeczywistości. Rezultatem tego odcinka żużlowego tragikomicznego serialu było dostanie się tegoż kandydata do Rady Miasta. Czy darmowy rozgłos wydatnie pomógł w otrzymaniu mandatu? Nie wiadomo.
Kilka dni przed rozstrzygnięciami wyborczymi, ni stąd ni zowąd, w nieoficjalnych dyskusjach pojawiły się opinie, że wybór kandydata X będzie skutkował dalszą degrengoladą żużla. Nieodwołalnie. Za to wybór kandydata Y miał skutkować wsparciem możnego sponsora i Gollobem w składzie. Oto następuje symboliczne przymrużenie oka... Wszystko jasne, wiecie jak głosować, prawda? "Summa summarów" była (dla niektórych przynajmniej) oczywista. Wygrał kandydat Y, sponsora ni widu, ni słychu, a Gollob wylądował w Grudziądzu.
Ale czy żużlowy powyborczy Tarnów może narzekać? Jest przecież mocny reprezentant na Wiejskiej. Niejaki Robert Wardzała, ex-rekordzista tarnowskiego toru i niegdysiejszy partner z pary Tony'ego Rickardssona (przypomnienie dla młodszych kibiców: w większości przypadków wspomniani zawodnicy przebiegle obstawiali obydwa końce żużlowej stawki: Tony - ile fabryka dała z przodu, Robert - czujnie czyhał z tyłu). Z pewnością tarnowscy kibice mogą więc liczyć na mocne słowa wsparcia prosto z fotela gościa w studiu meczowym NC+. Jeśli ktoś wciąż kręci nosem to zaznaczmy: lokalny żużel zyska jeszcze więcej, bowiem rodziciel pana Roberta również będzie mógł trzymać pieczę w magistracie, aby krzywda jego pasji w rodzinnym mieście się nie stała.
Pytanie tylko, kto będzie w ogóle o takich rzeczach jak powyższe pamiętał jeśli dwójka na początku klubowego dorobku nie będzie już znikać po dziesiątym czy jedenastym biegu, jak to miało miejsce w poprzednich sezonach. Będzie być może znikać po piętnastym wyścigu, albo nie zniknie w ogóle. O ile się pojawi.
Zawodnicy
Przejdźmy zatem do krótkiego przeglądu składu tarnowskiej Unii na rok 2015. Bilans na obecną chwilę wygląda zdecydowanie negatywnie w porównaniu z kadrą, która zdobywała punkty dla Jaskółek w sezonie poprzednim.
Rozstanie się z Hancockiem było z różnych względów oczywiste, można umownie stwierdzić, iż sprowadzenie w jego miejsce Madsena stanowi pod względem sportowym sensowną rekompensatę. Kołodziej i Vaculík jako filary składu z pewnością stanowią nadzieję na solidny dorobek punktowy, przede wszystkim w meczach u siebie. Odejście dobrze znających tarnowski tor Gomólskiego i Łaguty najprawdopodobniej będzie mocno odczuwalne, podobnie jak brak solidnie punktującego i nie żałującego kości Buczkowskiego. Nowe twarze, czyli Bjerre i Mroczka, stanowią duże znaki zapytania, zarówno pod względem dyspozycji sportowej, jak i prezentowanego poziomu motywacji.
O właśnie - motywacja. Niejeden powie, że tarnowski skład mógł być zbudowany staranniej. Jeśli za coś w rodzaju naturalnej rynkowej rotacji uważa się transfer Gomólskiego do Torunia czy Łaguty do Grudziądza, to warto sobie przypomnieć co (poza pieniędzmi oczywiście) motywowało tych zawodników do podejmowania zupełnie innych decyzji w poprzednich sezonach. Trener Cieślak powtarzał, że Hancock jest gwarantem spokoju w parkingu. Ale jednocześnie przecież Hancock nie jest monopolistą w tym zakresie. Nauczeni doświadczeniami i bogatsi wskutek własnych bystrych obserwacji lokalni działacze byli wręcz zobowiązani do wyciągnięcia mądrych wniosków z ostatniego okresu. Za wcześnie wyrokować i przesądzać co się zdarzy między kwietniem a październikiem 2015, ale obecnie, mówiąc wprost i zaprawiając to sporą dawką realistycznego spojrzenia na przyszłe perspektywy, dużo łatwiej uwierzyć, że przy obecnej "tarnowskiej myśli menedżerskiej" rezultatom Unii będzie bliżej do spektakularnego klopsa niż do zmotywowanej i skutecznej drużyny, w której działa magiczne 2+2=5, nazywane czasem synergią. Zarządowi mogła się nie podobać polityka prowadzenia drużyny przez Cieślaka - zgoda. Jednak decyzji o kadrowej rewolucji musiał towarzyszyć pomysł wdrożenia przemyślanej alternatywy, której najwyraźniej w klubie brakowało i wciąż jest brak. Angaż (a raczej przesunięcie z innych funkcji) duetu trenerskiego Baran - Cierniak, pomimo całej sympatii do obydwu panów, bardziej to stwierdzenie potwierdza, niż mu zaprzecza.
Klub i kibice
Naturalnie, ktoś może powiedzieć, że działania prezesa (czy też szerzej ujmując - władz klubu) mają plusy. Przykładowo: bo postawiono na swego rodzaju cięcia kosztów. Jednak taka teza słabo broni się wobec atmosfery, w której postulaty kibiców i osób od lat związanych, mniej lub bardziej, z tarnowskim żużlem są lekceważone. Atmosfery, w której protest kibiców nie spotyka się z żadną odpowiedzią osób trzymających władzę w klubie. Dla znakomitej większości sympatyków drużyny prezes jest człowiekiem, który powinien umieć zbudować skład będący kompromisem pomiędzy posiadanymi zasobami (natury głównie finansowej) a oczekiwaniami środowiska. Tymczasem nie bez przyczyny odbiór działań podjętych w ostatnich miesiącach przez tarnowskich sterników jest negatywny: od łagodnej krytyki aż po dramatyczne apele o ratowanie czarnego sportu w mieście.
Przyszłość
Być może za wcześnie na załamywanie rąk. Tarnów może zdobyć medal czwarty rok z rzędu. Tylko czy o to chodzi? Pewna część kibiców oczekuje sukcesów, ale też przede wszystkim oczekuje zdrowego zarządzania klubem. Pojawiają się liczne pytania o spójność działań - czy jest w tym jakiś plan. Czy był jakiś plan, skoro prezes w grudniu stwierdził, że powraca do negocjacji ze skreślonym już wcześniej Hancockiem? Nawet zagorzali optymiści będą mieć trudność z obroną swoistego chaosu, który zapanował w tarnowskich Mościcach i który z grubsza został opisany w powyższych akapitach.
Tarnowski żużel nie znajduje się dziś w trudnej sytuacji pod względem presji na osiągane wyniki, swoistego głodu sukcesów sportowych. Obiektywnie patrząc, tych sukcesów było w ostatnich latach całkiem sporo (począwszy od dwóch tytułów DMP dekadę temu aż po ostatnie medalowe sezony), siłą rzeczy więc przez pewien czas nie będzie tak silnej tęsknoty, jak to ma miejsce w innych miastach. Unia Tarnów nie musi być najlepsza w Polsce. Wielu lokalnych kibiców nie interesują akcje marketingowe i propagowanie wizerunku nowoczesnego klubu m. in. we współczesnych serwisach społecznościowych. Jednocześnie przeciętny kibic ma przekonanie, że wspieranie żużla w Tarnowie nie musi odbywać się kosztem innych masowych dyscyplin sportu, jak to ma miejsce obecnie, czy miało miejsce w poprzednich latach. Tarnowski żużel mógłby być jednocześnie fundamentem marki miasta oraz mądrze zarządzanym finansowo klubem, bez pompowania gigantycznych pieniędzy, które wskutek koniunktury mają umożliwić angaż skutecznych, choć beztroskich najemników pokroju Hancocka.
Przykre, że trwający obecnie kryzys zaufania do zarządu nie sprzyja podążaniu w tym kierunku.
(Pedro Angloma)