Któż z nas nie popełnia w swoim życiu błędów? Kto z nas się nie myli? W końcu, kogo nie dopadają czasem chwile słabości? Praktycznie każdego. Mniejsze lub większe błędy popełnili również miłośnicy oraz sternicy żużla w mieście ustępującego DMP. Gdyby ktoś powiedział średnio orientującemu się w speedwayu kibicowi, że obrońcy trofeum przegrają pierwszych sześć meczów, a indywidualny wicemistrz świata, będący również indywidualnym mistrzem Polski i kapitanem zwycięskiej drużyny, przejedzie cały rok na poziomie adepta szkółki żużlowej, indagowany niechybnie popukałby się palcem wskazującym w zmarszczone czoło i obdarzył fantastę wymownym spojrzeniem. Jednak w tym przypadku racja byłaby po stronie żużlowego wróża. Co było przyczyną takiego stanu rzeczy, gdzie popełniono błędy? Jakie grzechy stały się udziałem działaczy, trenerów, zawodników, a czasem i kibiców?
Pycha
"Mistrzowskiego składu się nie zmienia" - głosił w zachwycie zarząd klubu, a rozentuzjazmowany tłumek (nie mylić z tłumikiem) mu wtórował: "To (w końcu) nasza drużyna!", czy też "Mamy skład na lata!". To tylko niektóre z najczęściej powtarzanych haseł po zakończeniu triumfalnego sezonu 2014. W zachwyt w Gorzowie wpadli wszyscy bez wyjątku, bez względu na wiek, profesję, wyznanie czy przekonania. Mieli ku temu powody. Wszak sukces zrodził się w bólach, a brakiem doświadczenia w jego skonsumowaniu nikt się wówczas nie przejmował (poprzedniego tytułu DMP większość nawet nie pamiętała, bo Stal wywalczyła go w 1983 r.). W końcu się udało!
Po takim sukcesie na skalę miasta, wszyscy poczuli się bardzo pewnie. Zarząd na czele z prezesem doszedł do wniosku, że zawodnicy, którzy zdobyli "majstra" zasługują, niejako w nagrodę, na jego obronę. Złoto wybaczyło i przysłoniło wszystkie wcześniejsze błędy. Zawodnicy również poczuli się bardzo mocni, specjalnie nie grymasili, szybko doszli do porozumienia w sprawie nowych (wyższych finansowo) kontraktów i zapadli w stalowy sen zimowy. Niektórzy dosłownie.
Lenistwo
Chyba kluczowe przewinienie zawodników. Jedni doszli do wniosku, że są na tyle mocni, że już nie potrzebują sumiennie przepracowywać okresu zimowego i w zasadzie z marszu, niesieni euforią, wskoczą w następny rok - i będzie równie dobrze. Inni stwierdzili, że skoro pozostali mogą (muszą) pracować za nich na sukces, to oni nie będą inwestować w sprzęt i specjalnie się starać, tylko schowają pieniądze do skarpety, ewentualnie odrobią straty finansowe poniesione podczas startów w innych klubach we wcześniejszych latach. Kondycja? Jakoś to będzie.
Najbardziej przypływ mocy poczuł kapitan drużyny, który postanowił zacząć spełniać swoje pozasportowe zachcianki i pasje. Najpierw sprawił sobie auto, nie byle jakie, bo Porsche Panamera, a następnie zabrał się za didżejowanie. Gdzie w tym wszystkim rozsądek, profesjonalizm i chłodna głowa? Trudno stwierdzić. I żeby nie było, że odmawiam zawodnikowi prawa do zrelaksowania się, odreagowania całosezonowej presji czy zasłużonego świętowania sukcesów - nie; uważam jednak, że w tym wszystkim zabrakło zwyczajnie umiaru. Świat stanął na głowie, a żużel zszedł na plan dalszy. Słynne zimowe szaleństwo, podczas którego Kasprzak prawdopodobnie (takie pojawiły się głosy) zgubił swój telefon, ma swoje reperkusje po dziś dzień. Ukazujące się co jakiś czas w sieci filmiki z udziałem KejKeja z pewnością niszczyły go mentalnie od środka, co w połączeniu ze słabą formą fizyczną i sprzętową dopełniło obrazu żużlowej degrengolady zawodnika. Nie sztuką jest nigdy nie upaść, lecz z każdego upadku zwycięsko się podnosić. Po tak bolesnym strąceniu z niemal samego piedestału w otchłań żużlowego niebytu zadanie będzie bardzo trudne. Czy nierealne? To już zależy od samego zawodnika i tego, czy przywróci w swoim sportowym życiu właściwy porządek rzeczy.
Uczciwie zimę przepracowali na pewno Niels Kristian Iversen i Bartosz Zmarzlik, choć ten pierwszy po kontuzji wciąż jeszcze nie wrócił do pełni swoich możliwości. Ambicji na torze odmówić mu jednak nie sposób i z pewnością był jednym z ojców "sukcesu" - uratowania Stali przed jazdą w barażach o utrzymanie w ekstralidze.
Nieumiarkowanie w silnikach i treningach
O tym, że zawodnicy mają do dyspozycji po kilka-kilkanaście silników i do tego często innych w różnych ligach, nikogo przekonywać nie trzeba. Co jednak, kiedy zawodnik dysponuje kilkudziesięcioma silnikami? Przy czym wciąż nie robi wyników, narzeka na sprzęt i zapowiada kolejne testy. Zwyczajnie zaczyna tracić głowę i rozeznanie. Gubi się. Krzysztof Kasprzak postanowił w tym względzie naśladować swojego żużlowego mistrza i idola, Tomasza Golloba. W końcu kto bogatemu zabroni? Różnica pomiędzy oboma panami polega jednak na tym (i nie tylko), że Tomasz Gollob nowy sprzęt zawsze mocno i długo sam testował, regulował, sprawdzał i docierał. Poświęcał na to wiele godzin, wiele treningów. Indywidualnemu wicemistrzowi świata zwyczajnie na to zabrakło chęci i chyba też czasu. Jak się okazało, kosztowało go to sezon. Szkoda, że przy okazji jego klubowe drużyny w Polsce i Szwecji również.
Druga kwestia to treningi w tygodniu czy przed meczem. Zawodnicy tłumaczyli się brakiem czasu z uwagi na liczne występy w ligach zagranicznych, zawody indywidualne i przede wszystkim Grand Prix. Inna sprawa, że któż z nich mógł przypuszczać, że nagle zmieni się sposób przygotowania nawierzchni, skoro trener i toromistrz zostali ci sami? Skrzętnie skrywany grzech zaniedbywania treningów z poprzednich sezonów, w minionym ujawnił się ze zdwojoną siłą. Tor przestał być sprzymierzeńcem, a czasu na treningi nadal nie było. Skoro już się znalazł, to okazywał się zwykłym marnotrawstwem, ponieważ przygotowana nawierzchnia na treningu miała się nijak do tej podczas ligowego meczu. Pretensje mieli o to wszyscy poza... Bartoszem Zmarzlikiem. Ale jak ktoś jest w formie, to nawet po asfalcie pojedzie.
Zazdrość
Tor przy ul. Śląskiej był obiektem litanii inwektyw i frustracji ze strony kibiców, działaczy i zawodników innych klubów. Sposobowi jego przygotowania zarzucano wiele. Słusznie i niesłusznie. Niektórzy ironizowali, że aby po nim się płynnie poruszać, trzeba było mieć w głowie mapę dziur i pułapek, a do tego znać odpowiednie ścieżki. W końcu przed rozpoczęciem sezonu postanowiono w Gorzowie coś z tym zrobić. Dosypano sporo nowej nawierzchni, bo stara w kilku miejscach była po prostu wyślizgana, w kilku innych porobiły się wyrwy (słynne gorzowskie "wilcze doły"), a w pozostałych tor zwyczajnie popękał. Miało to sprawić, że nawierzchnia będzie bezpieczniejsza, bo jak powiedział w jednym z wywiadów ówczesny trener Piotr Paluch: "zaczęła panować jakaś psychoza". Pech chciał, że pogoda tej wiosny nie rozpieszczała żużlowców, czego dowodem było przełożenie startu rozgrywek ligowych. Z jednej strony nowa nawierzchnia nie zdążyła się odpowiednio "ułożyć", z drugiej, brak sparingów i niewielka liczba treningów doprowadziły do tego, że miejscowi zawodnicy na swoim macierzystym torze czuli się jak na meczach wyjazdowych. Problemy z dopasowaniem były ogromne, a zagubienie tak wielkie, że winą za porażki u siebie z Lesznem i Toruniem zawodnicy obarczyli trenera Palucha, którego oskarżyli o przygotowanie innej nawierzchni na treningi, a innej na mecze ligowe. Czyżby trener sabotował drużynę? Mówiło się nawet o swoistej spółdzielni zawodników (Žagar, Kasprzak), którzy swoją postawą i zachowaniem mieli doprowadzić do zwolnienia szkoleniowca, zrzucając na niego całą winę. Co na to sam zainteresowany? Tuż po porażce u siebie z Unią Leszno stwierdził: "Przede wszystkim życzyłbym jednak sobie, żeby nie narzekali na tor, bo jak widać, jedyną wymówką, jaka się pojawiła, jest to, że tor był twardy i równy. Będziemy więc trenować na twardszym torze, mecze ligowe będziemy również jeździć na twardszym torze, aby zawodnicy wiedzieli, że taki tor będzie, na taką nawierzchnię muszą się przygotować". Słowa słowami, ale w sporcie takim jak żużel racja jest zawsze po stronie zawodników. Nawet gdy czas pokazuje, że … nie do końca ją mieli.
Gniew
Wiadomo nie od dziś, że kiedy jest sukces, są wyniki, to i o dobrą atmosferę łatwiej, a wszystkie drobne utarczki słowne czy nieprzyzwoite gesty zrzuca się na karb emocji, jak choćby ubiegłoroczne ekscesy z udziałem Krzysztofa Kasprzaka podczas pierwszego meczu finałowego w Lesznie. O tym, że w Gorzowie przed, podczas i po meczu brakuje tzw. team spirit, wiedzą chyba wszyscy kibice żużla w Polsce. Najgorsze jest to, że ten, który miał trzymać drużynę razem i prowadzić ją nie tylko na torze, ale i poza nim, był głównym zarzewiem konfliktu. Najpierw obrażanie się na trenera, strzelanie focha i rzucanie słów „to nie fair”, Potem słowne utarczki z kolegami z drużyny, buńczuczne spojrzenia i odizolowanie się od reszty w parkingu. Kapitan drużyny nie może zachowywać się jak mała, rozkapryszona dziewczynka, bo destabilizuje i demobilizuje całą drużynę. W psuciu atmosfery wtórował mu już tradycyjnie Matej Žagar mający wieczne pretensje do Adriana Cyfera, tak naprawdę nie wiadomo o co i za co? W końcu demonstracyjny bojkot trenera Palucha i jazda przeciwko niemu argumentowana nieodpowiednim przygotowaniem toru podczas meczów w Gorzowie (kontrowersyjna teza). Tutaj swojego niezadowolenia publicznie nie krył nawet sam Iversen, który zjeżdżając z toru po jednym z wyścigów podczas spotkania z KS Toruń demonstracyjnie wymachiwał rękoma w kierunku byłego pierwszego trenera.
To wszystko doprowadziło ostatecznie do zmiany szkoleniowca, w myśl zasady, że łatwiej zastąpić jednego człowieka niż całą drużynę. Zmiana okazała się na tyle skuteczna, że Stal u siebie już nie przegrała do końca sezonu. Jednak straconych w pierwszych meczach punktów nie udało się już odrobić. Przyjście Stanisława Chomskiego załagodziło sytuację z przygotowaniem nawierzchni do meczów w Gorzowie, ale nie rozwiązało pozostałych problemów w drużynie.
Nieczystość
Rzeczywistość dla zarządu, zawodników, a przede wszystkim kibiców z Gorzowa, okazała się brutalna. Faktem jest, że po przełożeniu pierwszej kolejki terminarz dla Stali okazał się po prostu niesprawiedliwy i bezwzględny. Drużyna zamiast inauguracji u siebie z KS Toruń zmuszona była rozpocząć zmagania od dwóch meczów wyjazdowych, kolejno w Tarnowie i Grudziądzu, na nawierzchniach betonowych, których zawodnicy gorzowskiej ekipy wprost nie cierpią. Złośliwość losu? Być może, ale jednak mistrzowi nie wypada tłumaczyć się w ten sposób. Podobnie nie wypada przegrać pierwszych sześciu spotkań w sezonie, w tym dwóch u siebie, kiedy każdorazowo liderem drużyny jest... junior. Do tego doszedł brak jakiegokolwiek punktu meczowego zdobytego na wyjeździe, co w sumie złożyło się na brak play-offów i błyskawiczne pozbawienie szans na obronę mistrzowskiego tytułu.
Chciwość
To chyba jeden z najtrudniejszych do zdefiniowania grzechów, który popełnili (popełniają?) zawodnicy Stali. Objawia się on tym, że postanowili zmienić dotychczasowy system żużlowych wartości i własne dobro, w postaci medalu indywidualnych mistrzostw świata, przedłożyli nad dobro swojego klubu w Polsce. Niekwestionowanym liderem w tej kwestii był Matej Žagar, który w Grand Prix potrafi pojechać znakomicie, by dzień później przegrać na własnym torze z uczącym się dopiero żużlowego rzemiosła Bartoszem Smektałą, czy nie będącym w tym sezonie w wielkiej formie Oskarem Fajferem. Przedkładanie dobra własnego nad dobro drużyny było w mijającym roku aż nadto widoczne. Chyba każdy z zawodników chciał udowodnić pozostałym kolegom z drużyny, że indywidualnie jest od nich lepszy. Najlepszym poligonem do tego są wspomniane indywidualne mistrzostwa świata. Każdy z nich właśnie w tych zawodach dawał z siebie wszystko. Dzień później jednak tak zdeterminowany już nie był. Wyjątek - o ironio - stanowił Krzysztof Kasprzak, który był "najrówniejszy" - bo jego żużel przestał bawić bez względu na to gdzie, kiedy i z kim startował.
Quo vadis Staleczko?
Niewątpliwie drużynę Stali Gorzów czekają zmiany. O tym jak głębokie, zadecyduje zarząd klubu, a jeszcze bardziej jego finanse. Czy będą to tylko zmiany wśród zawodników, czy głębsza restrukturyzacja klubu - czas pokaże. Wiadomo już, że trener Stanisław Chomski dostanie szansę poprowadzenia drużyny od początku sezonu. Jeżeli chodzi o zawodników, to uważam, że należy dokonać wymiany dwóch najsłabszych ogniw: polskiego seniora i obcokrajowca w osobie Linusa Sundstroema (to już się stało). Sympatyczny skądinąd Szwed poza końcówką sezonu 2014 w ekstralidze po prostu się nie sprawdził, ani też specjalnie się w niej nie rozwinął. Koncertu życzeń nie zamierzam jednak publicznie uprawiać. Od tego są działacze w klubie i kibice na forum. Jedno wiem na pewno, w tym roku transferowa jesień w Gorzowie będzie gorąca!
Coś optymistycznego
Jedynymi, którzy nie zawiedli w mijającym sezonie byli Bartosz Zmarzlik i kibice. Spośród 711 punktów z bonusami zdobytych przez całą drużynę, junior Stali zdobył ich 168, co stanowiło aż 23,6 proc. całości. To pokazuje jak ważnym ogniwem w zespole stał się młodzieżowiec gorzowskiej drużyny, dla którego kończący się sezon był najlepszy w karierze pod względem indywidualnych sukcesów. Frekwencja na meczach ekstraligi znów była najwyższa w Gorzowie. Wynikało to z dwóch rzeczy. Po pierwsze zimą udało się sprzedać 5,2 tys. karnetów, czyli nawet więcej niż założył sobie zarząd klubu, po drugie, przynajmniej tyle samo kibiców zawsze kupowało bilety na poszczególne mecze ligowe. Tylko kibice i Bartosz Zmarzlik utrzymali mistrzowską formę z 2014 roku. Reszta drużyny równała ostro w dół.
W przyszłym roku Gorzów znów dostąpi zaszczytu goszczenia zawodników ścigających się o palmę pierwszeństwa na świecie podczas jednej z rund GP. Marketingowo dla miasta i sportowo dla klubu ruch to znakomity, a frekwencja gwarantowana już dziś, bo któż nie przyjdzie dopingować i oklaskiwać Bartka Zmarzlika? Chyba tylko urlopowicze na wcześniej wykupionych, zagranicznych wakacjach. Tego roku nie będziemy dobrze wspominać, ale... byle do wiosny!
Łukasz Koźliński