Mamy za sobą dwie ekstraligowe kolejki, a raczej dwa terminy, w których mecze powinny zostać rozegrane. Falubaz traktować może niedzielny mecz jako przysłowiowe pierwsze koty (czy raczej myszy) za płoty. Liczę na to, że porażka w Toruniu posłuży jako materiał do przemyśleń i poprawienia elementów wymagających modyfikacji. Przy okazji można się trochę pośmiać czytając opinie dotyczące tegorocznych spadków i awansów, bo takie rzeczy też da się tu i ówdzie znaleźć. Póki co są trzy drużyny bez porażki, przy czym Betard Sparta Wrocław i ROW Rybnik tylko dlatego, że nie odjechały jeszcze żadnego meczu. Te dwie ekipy miałem nadzieję zobaczyć w akcji na żywo, ale meczu nie rozegrano. Powrócę do tego tematu później, bo wydaje mi się, że warto trochę pochylić się zarówno nad samą decyzją, jak i przygotowaniem klubów do sezonu w aktualnych okolicznościach przyrody.
Falubaz pojechał do Torunia z mocnym postanowieniem powalczenia o zwycięstwo i rzeczywiście zielonogórzanie dokładnie przez 2/3 meczu toczyli zacięty bój, jednak w końcówce nie byli już w stanie stawić oporu rozpędzonym gospodarzom. Oceny indywidualne były opisane w wielu serwisach i trudno coś nowego tu wymyślić. Wiadomo, że siłą napędową drużyny z Winnego Grodu mają być obecnie Piotr Protasiewicz, Patryk Dudek i Jason Doyle, a ewentualną słabszą dyspozycję jednego z nich nadrobić może właściwie tylko Krystian Pieszczek. Cóż jednak zrobić, gdy cała trójka seniorów ma słabszy lub po prostu słaby dzień? "Duzers" na drugim motocyklu nie był w stanie nawiązać walki, Piotr Protasiewicz po dramatycznie słabych startach punktował wyłącznie w tych biegach, w których koledzy z pary rozprowadzili rywali na pierwszym łuku, a Australijczyk był za wolny na dystansie. Na ich tle młody wychowanek Wybrzeża Gdańsk jawił się jako jedyny prawdziwy profesjonalista. Właściwie jeden słabszy wyścig "Krychy" (trzeci start z rzędu) dał przewagę gospodarzom, a ci spokojnie powiększyli prowadzenie w XI wyścigu, kiedy Pieszczkowi na start nie pozwalał już regulamin. Można oczywiście gdybać w kontekście defektu Patryka Dudka, ale faktem jest, że podstawowy żużlowiec drużyny mającej mistrzowskie aspiracje po dwóch awariach silników (najpierw w Gorzowie i teraz w Toruniu) został praktycznie bez sprzętu. Jak powiedział Sławomir Dudek, oba motocykle pojechały już do Szwecji, wrócić mają w piątek. Jaki będzie efekt, zobaczymy w niedzielę 24 kwietnia. O ile oczywiście pogoda pozwoli.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom Marek Cieślak skorzystał jednak z zastępstwa zawodnika i jeśli chodzi o wynik, była to dobra decyzja. A przecież głównie z wyniku jest on rozliczany. Chyba trudno wyobrazić sobie dziś występ Falubazu bez ZZ-tki. W końcu jednak swoją szansę musi dostać Kenni Larsen i pojawia się pytanie, czy przydatność musi udowodnić w innych ligach i turniejach, czy miejsce w składzie otrzyma dla sprawdzenia jego aktualnej dyspozycji? Jeśli chodzi o pierwszą ewentualność, to najbliższa okazja miała nadarzyć się w sobotę 23 kwietnia, ale zawody żużlowej Ligi Mistrzów w Wolfslake odwołano ze względu na brak infrastruktury, której - nawiasem mówiąc - rzeczywiście tam nie ma, co było wiadome od początku... ale najwyraźniej nie do końca. Duńczyk pojawił się w awizowanym zestawieniu na najbliższy mecz z ROW-em i wypada mieć nadzieję, że tym razem pojedzie. Zielonogórzanie mimo wszystko powinni wykorzystać nieobecność Jarosława Hampela do jazdy pełnym składem seniorskim i przeprowadzenia wewnętrznej rywalizacji, gdzie zarówno Andriej Karpow, jak i wspomniany Larsen, będą mieli równe szanse pokazania się. Po powrocie "Małego" słabszy z nich będzie zawodnikiem oczekującym, a czytelne warunki powoływania zawodników na kolejne mecze powinny wzmocnić dobrą atmosferę i dać pozytywny efekt w najważniejszej części sezonu. Zresztą akurat zielonogórzanie powinni przede wszystkim uczyć się na własnych błędach, bo chociażby ubiegły rok materiałów do przemyśleń w tym temacie dał aż za dużo.
Trudno mieć jakieś pretensje do wspomnianego Ukraińca oraz Sebastiana Niedźwiedzia. Pierwszy z nich nie zna jeszcze ekstraligowych torów, a młody rawiczanin nie dostawał nawet szansy w przedsezonowych sparingach, bo do pozycji drugiego juniora przewidziany był przecież Alex Zgardziński. Alex doznał kontuzji, a zielonogórzanie zostali trochę z ręką... wiadomo gdzie. Pozostałym juniorom klub właściwie w ogóle nie organizuje okazji do startów, więc w przypadku ewentualnej niedyspozycji Krystiana lub Sebastiana zaistnieje konieczność wstawienia zawodnika, którego tegoroczne starty spod taśmy policzyć można na palcach jednej ręki. Wracając jeszcze do Jasona Doyle'a, to chciałbym zauważyć jedną rzecz. Otóż jeździ on bardzo dobrze w Anglii, gdzie składy są oczywiście słabsze niż w ekstralidze, ale nie w tym rzecz. Na Wyspach jest on liderem swojej ekipy i mam wrażenie, że lepiej sprawdziłby się w drużynie, w której miałby podobny status. Nie wiem czy moja opinia słuszna, bo to pokażą dopiero kolejne mecze, ale analizując jego dotychczasowe starty w Polsce, skłaniałbym się do takiej opinii. Z drugiej strony jego znajomość ekstraligowych torów nie jest wcale duża, bo jeździł tu zaledwie jeden sezon, a akurat nawierzchnia w Toruniu mocno się zmieniła.
Wiadomo, że jedna przegrana nie jest żadnym dramatem, a sensowne wnioski wyciągnąć będzie można po trzech - czterech spotkaniach. Zastanawia mnie jedno. Zawodnicy narzekają na brak jazdy, ale jednocześnie nie słychać, żeby kluby paliły się do organizowania sparingów. Wyjątkiem może być tu Get Well Toruń, co notabene było według mnie decydującym argumentem stojącym po stronie "Aniołów" w tym starciu. Problemem może być coś, co wydaje się wręcz niewiarygodne, ale mam wrażenie, że kluby dysponujące wielomilionowymi budżetami nie posiadają odpowiedniego sprzętu i nie potrafią przygotować torów do obecnych warunków pogodowych, a wprowadzenie komisarzy powoduje, że zawodnicy nie radzą sobie na trudniejszych nawierzchniach. Widać to było podczas pierwszych treningów przeprowadzanych pod presją czasu i działaczy, na ciężkich pozimowych torach, podczas których kilku młodych zawodników zanotowało groźne wypadki. Częste bronowanie narusza strukturę nawierzchni, która w przypadku opadów mocno nasiąka wodą, a przy temperaturach od kilku do kilkunastu stopni, bez pomocy słońca, trudno jest ją wysuszyć. Nie jest to żadna aluzja w kierunku Unii Leszno, choć to właśnie Byki w tym roku są najbardziej jaskrawym przykładem opisywanej sytuacji. Brak toru nie powinien jednak oznaczać braku jazdy, gdy w odległości stu kilkudziesięciu kilometrów są inne dostępne obiekty. A jednak. Trudno oczekiwać wyników, gdy żużlowcy nie mają możliwości startu spod taśmy i rozegrania pierwszego łuku.
I tu nawiążę do tematu odwołanego meczu w Poznaniu, który - traf chciał - postanowiłem obejrzeć na żywo. Przyznam, że jadąc na stadion nawet przez myśl mi nie przeszło, że to spotkanie się nie odbędzie. Do stolicy Wielkopolski przyjechałem około godziny 12:30 i o tej porze (5 godzin przed meczem) było już po deszczu. Zwiedziłem miejscowe ZOO, w którym nie musiałem ani przeskakiwać przez kałuże, ani chodzić po błocie. Nie było co prawda zbyt ciepło, a na niebie wciąż straszyły jaśniejsze i ciemniejsze chmury, ale nie padało. Po załatwieniu prywatnych spraw, które były powodem przyjazdu do Poznania, udałem się na Golęcin. Na miejscu zaskoczyło mnie, że kilkanaście minut przed planową porą rozegrania próby toru, goście obchodzą tor w ubraniach nijak nie przypominających kevlarów, a zewnętrzna część owalu jest zbronowana. Trochę pojeździła polewaczka, potem traktor, potem znów polewaczka wspomagana przez straż pożarną z Opalenicy, przy czym obie nielekkie ciężarówki nie zapadały się bynajmniej w nawierzchni. Po wyrównaniu toru ogłoszono... odwołanie meczu. Nie rozumiem dlaczego sędzia nie zarządził nawet przejechania kilku próbnych kółek. Jeśli wiadomo było, że prace na torze potrwają jeszcze około godziny, a warunki pogodowe nie będą lepsze, to mecz trzeba było odwołać już o godzinie 16 i nie trzymać bezsensownie kibiców na trybunach. A skoro zdecydowano się na przeprowadzenie prac, to odwołanie pojedynku po ich zakończeniu było działaniem co najmniej dziwnym. Mam wrażenie, że tak naprawdę nikomu nie zależało nawet na jazdach testowych. Argumentowanie decyzji brakiem oświetlenia potwierdziło tylko, że obiekt na Golęcinie, niespełniający przecież norm ekstraligowych, nie nadaje się de facto do rozgrywania na nim meczów. Szczególnie wtedy, gdy przyjeżdża telewizja. Największy żal mam nie o to, że mecz odwołano, ale o to, że nawet nie spróbowano, czy ten tor nadaje się do jazdy. Ze względu na przerwę w jego użytkowaniu tak naprawdę ani gospodarze, ani tym bardziej sędzia i komisarz, nie znają "zachowania" tej nawierzchni, o czym zresztą wspominał Mirosław Kowalik w magazynie PGE Ekstraliga, nawiązując do własnych doświadczeń z poznańską nawierzchnią. Gdy opuszczałem Poznań półtorej godziny po decyzji sędziego, na niebie oczywiście świeciło słońce...
Tak na marginesie, pierwszy raz spotkałem się po wejściu na stadion, czyli już po kontroli biletów, ze sprawdzaniem uprawnień do wejścia na sektory nienumerowane. Dobrze, że nie zgubiłem wejściówki, bo pan ochroniarz niechybnie cofnąłby mnie do części z droższymi biletami :)
Nowym terminem jest 19 czerwca. Jeśli zawody mają zostać rozegrane dopiero po dwóch miesiącach, to niedługo zabraknie terminów na przełożone mecze. Przypominam sobie ubiegłoroczne Indywidualne Mistrzostwa Niemiec w Wolfslake czy Puchar Czech sprzed dwóch lat w Libercu, które to zawody miałem okazję oglądać. W obu przypadkach tory przyjęły naprawdę sporą ilość wody, a mimo wszystko praktycznie od razu po ustaniu opadów rozpoczęto jazdy treningowe. Mimo że w obu turniejach większość stawki stanowili pasjonaci, czyli ludzie amatorsko uprawiający speedway. I jakoś radzili sobie w tych trudnych warunkach. Na czym polegała różnica? W zasadzie na wszystkim, od wiedzy organizatorów dotyczącej zachowania nawierzchni począwszy, aż po pieniądze, jakie mogą zarobić zawodnicy. A turnieje odbyły się dlatego, że zarówno żużlowcom, jak i ludziom dbającym o tory, zależało na ich rozegraniu, bo na co dzień normalnie pracują, więc nie jest prostą sprawą znalezienie nowego terminu, gdy w grę wchodzą właściwie tylko weekendy. Wiem, że to strasznie idealistyczne podejście, ale nasz polski, a szczególnie ten ekstraligowy, żużel jest wypaczony przez wielkie pieniądze, a kluby można porównać do człowieka mającego w garażu drogie samochody, a jednocześnie żebrzącego o chleb. Zdaję sobie sprawę, że w swoich opiniach jestem pewnie odosobniony, ale brak przygotowania do sezonu, brak startów, brak sparingów nie jest spowodowany wyłącznie pogodą, a raczej traktowaniem zorganizowania sparingu czy wyjazdu na mecz wyłącznie jako kosztu. Niemcy w niespecjalnie oddalonych od naszej granicy miasteczkach Wittstock i Ludwigslust jakoś dali radę przygotować swoje obiekty i rozegrać turnieje - uwaga - 12 i 19 marca, podczas gdy u nas niektóre drużyny wyjechały na swoje tory dopiero w kwietniu. Przypadek? Według mnie nie.
Foto: Paweł Mruk - zuzlowefotki.pl, kibic-zuzla.pl