Co jak co, ale pogoda nie pomaga. Mawiają co prawda, że "dobry koń to i po błocie pójdzie", i to w różnych, z reguły nadinterpretujących znaczeniach tej ludowej mądrości, w obecnej jednak sytuacji nie ma bata na aurę, a zadowoleni mogą być jedynie miłośnicy trawników, bujnych jak mało kiedy. Plus ci, którzy wizyty na naszym Stadionie Miejskim sprowadzają do prowadzenia dzienniczków obserwacji dotyczących stanu "zielonego". Po odrobionym, trudnym pojedynku z Wandą Kraków, czekamy z utęsknieniem na kolejne drużynowe wyczyny. Taki przekładaniec, i to dwa razy z rzędu, to gwarant zszarganych nerwów i nostalgii u wielu żużlowych maniaków.
Rzeszowskie środowisko żużlowe (kibice i tacy tam różni), "gdańską turystykę" określili jako bojkot i ilustrację naszych realnych możliwości sportowych. Zalecany w stanach podgorączkowych spokój, nakazywał jednak wstrzymanie się od ostatecznych i jednoznacznych wniosków… przynajmniej do meczu w Bydgoszczy. Udało się! Pojechała cała drużyna. Maciek Kuciapa zgasił swoją zdobyczą punktową uśmieszki na wielu facjatach a nasz młodzieżowiec, Mateusz Rząsa, przywiózł swoje pierwsze punkty. I tutaj refleksja autora. W przypadku startów w najwyższej klasie rozgrywkowej, tacy chłopcy raczej nie mieli by szans zaistnieć w meczu. Pozostałyby im tylko jakieś zawody młodzieżowe do objeżdżenia, a to za mało! W każdym razie, życzenia kibiców doczekały się realizacji i instytucja "gościa" niedługo nie będzie wykorzystywana. Kończąc - Porsing "dowalił", Nicholls przywiózł swoje, Carlos "na chorobowym" dorzucił cenne (a może bezcenne?) punkty, "Lampcio" liderem, koniec pieśni! Jak widać pozaligowe gonitwy niekoniecznie muszą mieć przełożenia na formę zawodników. Dawid w ćwierćfinałach IMP zaimponował formą, ale już "Ciapek" i Carlos trzymali motocykle na ligę, i tyle w temacie. Analizując wizje wszystkich ekspertów typujących wyniki, byłem chyba jedyną osobą wierzącą w możliwość wygranej w Bydgoszczy. Ach te wytknięte mi "różowe okulary"...
Mam je i trudno! Sam powybijam optymistyczne szkiełka (obiecuję!), jeżeli zaczną zaburzać mi ogląd sytuacji zmieniając się w "alkogogle". Tak naprawdę czas pokaże, jaka jest kondycja (finansowa zwłaszcza) naszej drużyny, w obecnym jednak miejscu i czasie, parafrazując wyjątek z "Misia" Barei, skrytym malkontentom mówimy zdecydowane: Nie!
Dzięki Bogu już czwartek!
Frekwencja podczas przełożonego meczu, prawie jak zdanie wyjęte z kontekstu, nie powinna być brana pod uwagę, i tyle. Wolne miejsca na trybunach zdecydowanie rozpraszają, a i kłopot z wyborem miejsca murowany, ale w końcu się udało. Czekamy na pierwszy bieg i… znowu to uczucie. To takie dziwne, denerwować się przed rozpoczęciem takiego meczu, jakby samemu miało się stanąć pod taśmą.
Ma jednak ta Wanda (co nie chciała Niemca, bo... wolała Walaska) coś w sobie, i ma "parcie na szkło". Szybka akcja z zakontraktowaniem nowego zawodnika - i już pierwsze biegi w wykonaniu krakowskiej drużyny wróżyły zacięty mecz, a nawet - być może - porażkę rzeszowian. Skład "krakowiaków" wzmocnionych wspomnianym Walaskiem, wydawał się być mocniejszy od gospodarzy. Chris Harris parę kółek na rzeszowskim owalu w swojej karierze wykręcił, Szczepaniak notował u nas dobre występy, Hougaard - niezły "grajek"... Mogło być różnie, ale nie było.
"Wychowankowie mają stanowić o sile zespołu"
Stanowią, stanowią, skoro to sformułowanie pojawia się w praktycznie wszystkich pomeczowych wypowiedziach i komentarzach pod wszystkimi niemal artykułami "popełnianymi" na rzecz rzeszowskiej drużyny. Może trochę się powtarzam, ale to bardzo miłe uczucie obserwować emocje, jakie wśród kibiców wywołują gonitwy naszych. Jeszcze tylko ten bezcenny "spokój grabarza i wszystko będzie dobrze", wyśpiewane przez Kubę Sienkiewicza, a możliwe do uchwycenia w spojrzeniach kibiców obserwujących np. torowe wyczyny Porsinga. Nasi przecież nadrobią! Nareszcie ta dobrze pojęta klęska urodzaju, a nie próba wyłapywania pojedynczych sztuk zagubionych w tłumie żużlowców, umownie nazywanych "stalowcami".
Po raz kolejny Maciek, Carlos i Dawid pojechali jak trzeba, dzięki czemu wygrana zastała w Rzeszowie. Przychodzi mi w tym momencie na myśl "Mitologia" Parandowskiego i osobnik imieniem Antajos, który odzyskiwał siły po dotknięciu (w znaczeniu dosłownym) Matki Ziemi. W tym momencie mamy trzech tego typu "gigantów", ciągnących wynik i czerpiących dodatkowe siły z domowego gruntu, nazywanego przez dojrzalszych kibiców "hasiem". Młodzieżowcy również jakieś punkty przywożą i wywołują niemałe emocje, tocząc walkę zarówno z przeciwnikiem, jak i z torem, ale jak mawiają: "Nie od razu Kraków zbudowano"…
Z cyklu: …będąc młodą lekarką
Nauka nie poszła w las, trasę przez labirynt pod nową trybuną zapamiętałem bezbłędnie i na press-konferencję zdążyłem. Gadu, gadu... i widać po trenerze Wandy na jaki wynik liczył. Z drugiej strony, ciekawe jaki byłby przebieg meczu ze Szczepaniakiem na "ostrym", a nie "tępym" motocyklu. Podpytałem Janusza Ślączkę o pomysł na rzeszowski tor i możliwości przygotowania jego nawierzchni. Jakiś czas temu Karol Baran wspominał o jego "piaszczystej" nawierzchni i braku możliwości wyreżyserowania ciekawszych gonitw, a tu podczas meczu taka niespodzianka... Szeroka chodziła i Walasek skrzętnie to wykorzystywał, objeżdżając naszych zawodników. Zagadkowy uśmiech trenera, godny Mony Lizy, i jego tłumaczenie o nasiąkniętej po deszczach nawierzchni nie zwiodły mnie. Coś tam Maciek Kuciapa (jeżeli mnie pamięć nie myli), chyba wspominał o treningach i identycznych warunkach torowych. Może to jedynie pobożne życzenia, ale jakby się tak dało na tę modłę, częściej poskromić konsystencję naszego owalu, to mecze... palce lizać!
Dżentelmeński układ
To ile to miało być w tak zwany "palnik" w Dyneburgu? Do dwudziestu? Nie wiem dlaczego tak się niektórzy uczepili tych naszych "Żurawi". Wystawienie składu złożonego z samych wychowanków, wbrew wielu głosom tzw. środowisk opiniotwórczych (jakie środowisko, taka i opinia), okazało się dobrym pomysłem. Chłopcy pojechali naprawdę porządnie, pomimo defektów zdobyli 37 punktów i zasłużyli na słowa uznania. Zadbali o dobre widowisko i - cytując Dawida Lamparta - trochę "pościgali", i to z powodzeniem. Trener Kokin nie krył zadowolenia z możliwość wstawienia do składu swoich krajowych jeźdźców i przetestowania młodzieży. Wszyscy skorzystali, księgowa nie dostała zawału, obydwaj trenerzy byli zadowoleni, a przy okazji nasi stranieri otrzymali sygnał ostrzegawczy. Trzeba, panowie, poprawić zaplecze techniczne i formę, bo młode wilki (nie te krośnieńskie) czekają, a derby tuż, tuż...
Tomasz "Wolski" Dobrowolski