Nie oszukujmy się, ten dzień musiał kiedyś nadejść. Po niemal dwóch latach "Twierdza Piła" padła pod naporem skomasowanego łotewskiego ataku. Zwycięski Lokomotiv Daugavpils pokazał, że w tym sezonie jest chyba poza zasięgiem całej ligi, a jego miejsce - formalnie, sportowo i pod każdym innym względem - jest w PGE Ekstralidze. Mimo że Łotysze wygrali "tylko" 49:40, to jednak prawda jest taka, że ich zwycięstwo nie było zagrożone w absolutnie żadnym momencie. Prowadzili przez cały mecz, już od pierwszego biegu, dość powiedzieć, że odnieśli aż... 12 biegowych zwycięstw. Jedyny plus dla pilskich kibiców (ok. 8 tys. na trybunach!) jest chyba taki, że w końcu mogli oglądać ligowe zmagania przy pięknej pogodzie. Doświadczenie porażki przy padającym śniegu i deszczu (a taką pogodę mieliśmy podczas potyczki z bydgoską Polonią), byłoby dużo bardziej dołujące.
Poloniści nie wyglądali w niedzielę jak Poloniści. Chyba dla wszystkich kibiców postawa pilskich żużlowców okazała się dużym zaskoczeniem, in minus rzecz jasna. Wiadomo, że nikt nie oczekiwał łatwego meczu i łatwego zwycięstwa, ale chyba też nikt nie przewidywał, że żużlowcy z Grodu Staszica będą robić bardzo dużo, żeby tej wygranej w ogóle nie osiągnąć. Menadżer Tomasz Żentkowski mówił wielokrotnie, że ważna jest dla niego komunikacja w zespole, "team spirit", i że zawsze konsultuje zestaw par z zawodnikami. Było to widać w poprzednich meczach, ale w starciu z Łotyszami żużlowcy Polonii wyglądali, jakby widzieli się pierwszy raz na oczy i w ogóle ze sobą nie rozmawiali w parku maszyn. Nawet jeżeli po dobrym starcie wychodzili na 5:1, to Lokomotiv natychmiast wykorzystywał złe rozegranie pierwszego łuku i wzajemne wywożenie się w płot przez pilan. Chyba największy "prym" wiodła tutaj para Pedersen - Tarasenko. Oglądając ich jazdę, nie można było pozbyć się wrażenia, że panowie bardziej sobie przeszkadzają, a Duńczyk z uporem blokuje szybszego Rosjanina. To właśnie Tarasenko był najlepszym zawodnikiem Polonii i jako jedyny osiagnął "dwucyfrówkę". Starali się go wspierać Michał Szczepaniak i jak zawsze waleczny Norbert Kościuch. Reszta zawiodła, na czele z Bjarne Pedersenem, któremu chyba przyda się odpoczynek,który pozwoli na przemyślenie kilku spraw i powrót do formy. Najbardziej smutne dla kibiców było to, że zawodnicy Polonii byli tego dnia po prostu bardzo wolni i pomimo ambicji oraz woli walki (tego nie można im odmówić), przez cały mecz tylko kilka razy potrafili kąsać Łotyszy na dystansie.
Nie ma jednak powodów do wielkiego smutku czy drastycznych zmian - przyzwoita pozycja na koniec sezonu dalej jest jak najbardziej prawdopodobna, a porażka z ekipą z Daugavpils ujmy i wstydu absolutnie nie przynosi.
No właśnie, Lokomotiv Daugavpils. 6 meczów - 6 zwycięstw. Czy trzeba coś dodawać? Siłą drużyny z Dyneburga jest to, że w każdej parze ma "torpedę", która bezkarnie mija rywali jak slalomowe tyczki. Joonas Kylmaekorpi, zdobywca czystego kompletu, wyglądał jakby urodził się na pilskim torze i jeździł na nim od dzieciństwa. Można było odnieść wrażenie, że gdzieś tam przy manetce gazu ma magiczny guzik z napisem "NITRO", który włączał w każdym biegu, bezproblemowo odjeżdżając pilanom na kilkadziesiąt metrów. Suchy wynik nie oddaje wrażenia, jak te wygrane wyglądały. Dodajmy do tego Fredrika Lindgrena, który chyba przywiózł ze sobą silniki z Grand Prix, równie szybkiego Maksima Bogdanowa, solidną drugą linię, i wtedy nawet brak drugiego juniora (Jewgienij Kostygow pojechał do szpitala ze złamaną nogą po fatalnym wypadku w biegu juniorskim) nie przeszkodził w odniesieniu triumfu. Gratulacje dla Łotyszy, bo byli zdecydowanie lepsi i nie ma już chyba drużyny w Nice PLŻ, która nie podchodziłaby do starcia z nimi z obawami o swój wynik.
Obserwując w tym sezonie drużynę Lokomotivu można dojść do pewnego wniosku. W tym niesamowitym uporze władz PGE Ekstraligi w niedopuszczaniu łotewskiego zespołu do najlepszej ligi świata nie chodzi raczej o odległość, o trudności z transmisjami telewizyjnymi, czy o zabieranie Polakom miejsca w składzie - chodzi o to, że panowie prezesi w garniturach po prostu boją się ich siły.
Jakub Sierakowski
Foto: lokomotiv.lv