Wystartują? Nie wystartują? Inspiracja reklamą z udziałem Wojciecha Manna, dotknęła całe rzesze rzeszowskich kibiców. Dla niewtajemniczonych: "Doniosę? Nie doniosę?", wyniesione na aktorskie wyżyny poprzez kunszt osoby dzierżącej kubek zdominowany żółtymi barwami (nie o gorzowski klub chodzi!), było zdecydowanie wydarzeniem z kategorii inspirujących… Przynajmniej dla kibiców „Żurawi”.
Pajechali! Jak powiedział Janek w jednym z odcinków „Czterech pancernych i psa”. Właśnie to słynne zawołanie na początku ligowych zmagań Nice Polskiej Ligi Żużlowej najtrafniej oddawało najważniejszy sukces Stali. Pozostawanie w stanie permanentnej niepewności hartuje charaktery i kształtuje osobowość, ale dla przeciętnego kibica jest chlebem powszednim każdego z 15 meczowych biegów i nie wymaga dodatkowych zabiegów ze strony włodarzy klubów. Klubów z którymi najwierniejsi fani czarnego sportu się utożsamiają. Tymczasem w Rzeszowie było… jak było. Znane wszystkim kłopoty „Żurawi” z dokooptowaniem do składu Polaka-seniora, gwarantującego w ogóle możliwość wystartowania, zostały wyjaśnione o przysłowiowej „za pięć dwunasta” angażem Marcela Szymki, pozyskanego z Wybrzeża Gdańsk. Skład regulaminowy dopięty, jeszcze tylko lektura obowiązkowa, czyli opinie przyznające „Żurawiom” gwarantowane spadkowe miejsce - i można przystąpić do sezonu.
I przystąpili, z całym dobrodziejstwem inwentarza, chociaż po dwóch inauguracyjnych spotkaniach „okopałem się na pozycji” i - jakem żyw - stwierdził: „pary z gęby nie puszczę, ni słowa jednego na papier nie przeleję”. Po meczu z Piłą, odjechanym w wymuszonym brakiem Jaśka Grajczonka składzie, nie warto było nawet silić się na wyciąganie wniosków. Skandynawska saga pod angielsko brzmiącym tytułem: „Porsing, wróć!”, z uwagi na absencję jednego z naszych liderów, delikatnie rzecz ujmując, nie stawiała rzeszowian na pozycji opatrzonej napisem: „drużyna uprzywilejowana”. Wypadki minionych tygodni, których świadkami byli bywalcy trybun na ulicy Hetmańskiej, wykuci z najtwardszego surowca fani speedwaya, nie nastrajały optymistycznie. Brakom konkretów dotyczących wizji drużyny nie poddawał się jedynie nasz nowy – stary trener. Janusz Stachyra od początku swojego przywództwa stawiał na najmłodszych wychowanków i to na początku sezonu stanowiło dla mnie bodaj jedyny pozytywny aspekt dalszej bytności „Żurawi” na tym poziomie rozgrywek ligowych.
Trwałem na betonowej trybunie do końca. Ogacony jak chałupy w podkarpackich skansenach (serdecznie zapraszam do zwiedzania!), przetrwałem powrót zimy i przegraną mojej drużyny. Głód żużla był, o czym świadczyły okrzyki po wygranej 5:1 pary Berge - Harris. Pomijając emocje przytoczonego biegu piątego, rzeszowskie trybuny zdominował tamtego dnia dziwny spokój, a nawet - można rzec - apatia. Najwięcej emocji wzbudzały kaskaderskie rajdy Patryka Wojdyły, który na przekór torowym warunkom (oj trzeba było mieć pary w rękach za dwóch), udowadniał skuteczność trenerki Janusza Stachyry i dodatkowo pokazywał swoim najmłodszym kolegom z pilskiej drużyny, jak wiele mają do zrobienia. Cztery punkty zdobyte przez młodego rzeszowianina, być może nie były wartością porażającą, ale za ambicje otrzymywał brawa od podrywających się krzesełek twardzieli, którzy zostali do końca.
Przegrana z Euro Finannce Polonią Piła w stosunku 42:48 wstydu nie przynosi, ale plany pomimo wszystkich perturbacji były inne, a i Poloniści osłabieni brakiem Michała Szczepaniaka byli w zasięgu. Taśma Dymitra Berge w ramach pierwszego biegu w barwach Stali, upadek „Bombera” na punktowanej pozycji tych kilku punktów nas pozbawiły, ale w kontekście fenomenalnej jazdy czwórki pilskich seniorów było to mało istotne. Brakowało punktów Daveya Watta i kropka. Po raz kolejny znalazła potwierdzenie kwalifikacja żużla do grupy sportów drużynowych.
W trakcie pomeczowej dyskusji z naszym trenerem zostało poruszonych kilka ciekawych kwestii. Przede wszystkim Janusz Stachyra widział Josha Grajczonka w podstawowym składzie. Miał najwyraźniej zaufanie do naszego rodaka z Australii, i pod kątem umiejętności, i ze względu na silniki od tunera mistrzów - Flemminga Graversena. Widać było w tych wypowiedziach pomysł na ligowe mecze z uwzględnieniem składu, sposobu przygotowania toru (nie mylić z nawierzchnią podczas inauguracyjnego spotkania, co sam trener zresztą podkreślał) oraz kwestię szkolenia naszej młodzieży. Sezon jest długi i daje szanse na udowodnienie tego, że się ma racje, Panie Trenerze. Oby tylko na wypłaty wystarczyło…
* * *
Niedziela 17 kwietnia. Stadion żużlowy w Daugavpils,
temperatura około zera i opady śniegu…
Zaczyna się prawie jak fragment pamiętnika, ale to tylko zapowiedź kolejnego meczu Stali BETAD Leasing Rzeszów. Fajnie, że mamy w Internecie relację i mogę sobie siedzieć w ciepłym fotelu, bo po ostatnich atakach wiosny to całkiem straciłem nadzieję na temperatury w granicach przyzwoitości. Jak tak dalej pójdzie, to może jednak ice speedway?
Zawodnicy Nice PLŻ to faktycznie nie fajtłapy i na warunki nie narzekają. Jest jednak ta wspomniana przepaść pomiędzy wyższą klasą rozrywkową (przepraszam, rozgrywkową), bo tam, Panie, to w życiu by nie pojechali na „Byle Czym”. Może niepotrzebnie robię sobie wycieczki w kierunku żużlowej elity, ale betonowane tory i narzekanie dosłownie na wszystko znam z autopsji…
Kolejny przegrany mecz z silnymi (i to nie tylko na swoim torze) Łotyszami - i kolejne problemy z wystawieniem optymalnego składu. Błąkał się, nareszcie pogodzony z rzeszowskimi włodarzami, Nicklas Porsing, błąkał, i na mecz w końcu dojechał, ale… bez motocykli. Kolejne rozdziały „Lassie, wróć!”, mamy za sobą. Trudno. Może warto ten limit pecha wyczerpać na początku sezonu. Zobaczymy jak będzie dalej i jakie to „ciekawe” wydarzenia będą naszej drużynie towarzyszyć. Na razie jednak to dodatkowych atrakcji nie trzeba sympatykom „Żurawi” fundować. Zastanawiając się jednak chwilę dłużej nad wypadkową jazdy w teoretyczną szóstkę, dodatkowo z wracającym do żużla po dłuższej pauzie Marcelem, to wywiezienie 34 punktów z łotewskiego bastionu, nie jest wynikiem złym. Dawid Lampart, Chris Harris i doskonale znający tor w Daugavpils Davey Watt, wystarczyli do uratowania honoru rzeszowskiej drużyny. Niektórzy będą oczywiście marudzić: Za mało rezerw taktycznych! Można było więcej punktów zdobyć!... Trener jedzie jednak konsekwentnie młodzieżowcami i powinno to raczej cieszyć w perspektywie cierpliwego odbudowywania dawnej Stali. Stali, której siła opierała się na wychowankach.
* * *
„Żarty się skończyły” – krzyczały nagłówki artykułów w mniej lub bardziej wiarygodnej prasie traktującej o żużlu. Nikt w Rzeszowie takiego przypomnienia nie potrzebował, aby do meczu z Arge Speedway Wandą Kraków podejść z należytym zaangażowaniem i kompletną drużyną. Nareszcie mamy zawodników, którzy w poprzednich meczach nie mogli, bądź nie chcieli wystąpić. Wiosna nadal w rozkwicie. Śnieg na przemian z deszczem i gradem cudnie nam pada, więc koledzy z grodu Kraka inwigilowali niemiłosiernie kibiców Stali w temacie możliwości odjechania tego meczu. Prognoza mało optymistyczna w przeciwieństwie do stanu toru, który prezentował się równie dobrze, co przyczepnie. Chyba na takiej nawierzchni przyjdzie nam jeździć przez cały sezon i to bez starań słynnego toromistrza – Janusza Stachyry.
Wiosna tego roku nadal bardziej zimna niż ciepła i kolejna wizyta na stadionie wymaga odpowiedniego przygotowania. Na temat materiałów ogacających wiem coraz więcej, temat jesiennego gacenia będącego w zwyczaju chłopów na Śląsku nie jest mi już obcy, a podobno żużel to tylko jazda czwórką w lewo, i nie rozwija. No dobrze… Może wstęp troszkę przydługi, ale puenta sprowadza się do tego, że pomimo zwariowanej pogody, można się odpowiednio przygotować, na stadion pofatygować i swoich chłopaków wesprzeć dopingiem.
Mecz z krakowską drużyną w opiniach praktycznie wszystkich tzw. ekspertów należało przegrać przynajmniej sześcioma punktami. Nie wiem dlaczego, ale dużą przyjemność czerpię z wyników, które padają na rozmaitych żużlowych stadionach, a które tak często wartość tych pseudoekspertyz bezpardonowo nokautują. Tak było i tym razem, dodatkowo na moim „rodzinnym” stadionie. Oczekiwanie były duże i trenerowi nie zazdrościłem przedmeczowego stresu. Skład skompletowany z zawodników o których Stachyra wspominał podczas pierwszych rozmów przeprowadzonych w kuluarach (czyt. piwnicach pod trybunami), okazał się trafiony w przysłowiową "dychę". Wyścigi - po prostu świetne. Nareszcie jakieś akcje na torze i myśl z tyłu głowy, że w takim zestawieniu to Polonię Piła odprawilibyśmy z kwitkiem. Obawy o postawę znającego doskonale rzeszowski tor Scotta Nichollsa, okazały się bezpodstawne. Pogubiło się chłopisko niemiłosiernie, i w tenże niemiłosierny sposób został pokonany przez błyszczącego od pierwszego meczu Patryka Wojdyłę. Porsing (nareszcie!) swoją odyseję zakończył, a zdobytymi 11 punktami dał świadectwo nowej jakości nawierzchni rzeszowskiego toru, potwierdzone popisowo świetnymi „pikami”, którymi ubarwiał swoją jazdę. Nasz udany transfer - „Bomber”, zaciekły w pogoni za przeciwnikiem i punktami Grajczonek… i mamy Wandę Kraków rozjechaną do 37. Tylko nasz „Lampcio” jakoś tak troszkę bezbarwnie na torze, pomimo bezdyskusyjnie świetnej zdobyczy punktowej.
Kiedy to po raz ostatni zawodnik młodzieżowy uczestniczył w pomeczowej konferencji prasowej? Nie pamiętam… Dziewięć punktów i dwa bonusy Patryka zrobiły wrażenia na wszystkich, łącznie z trenerem Weiglem. Po raz kolejny wrócił temat wartości zawodników z numerkami 6 i 7 oraz 14 i 15, którzy są klubowymi wychowankami. Nareszcie ktoś nam zazdrości utalentowanego juniora, który z całym szacunkiem dla poprzedniej ekipy trenerskiej, ale najczęściej obsługiwał bramę do parku maszyn. Może idzie lepsze i praca Janusza Stachyry z drugim naszym młodzieżowcem przyniesie efekty. Na razie, jak widać dużo pracy czeka Mateusza Rząsę. Poprzedni sezon, w którym był ze składu wypierany przez jeżdżącego na prawach „gościa” Rafała Karczmarza, można uznać za stracony.
Mamy nareszcie pierwszy skład (prawie jak w siatkówce) i parę algorytmów:
- debiutujący w rzeszowskiej drużynie zawodnik, musi w swoim pierwszym biegu wjechać w taśmę,
- Harris zaliczyć upadek w pechowej z nazwy gonitwie trzynastej,
- Patryk Wojdyło swoją widowiskową jazd, wywołać objawy stanu przedzawałowego,
- tor przygotowuje aura, nie Stachyra…
* * *
Transmisja z cyklu „live”, czyli w Bydgoszczy powinno być ciekawie. W sumie to należało przyznać rację pomysłodawcy planów transmisji Nice PLŻ (dlatego, ponieważ, że) w „Bydzi” spotykały się dwa zespoły zagrożone widmem spadku i…tyle. Pomeczowe wnioski sprowadzają się do cytowania (znowu!) trzeciej z prawd
ks. Józefa Tischnera. Dla niewtajemniczonych przypomnienie:
Święta prawda, tyż prawda i g… prawda.
Prawda, że mam rację?
Mecz z cyklu dedykowanych kolejnemu herosowi żużlowych torów – Tomkowi Gollobowi. Wynik, tak ważny dla każdego z zespołów, stał się sprawą drugorzędną. Pozostała idea i przesłanie dla Tomasza: Bądź silny! Pojedziemy i wygramy dla Ciebie! Wygrała Polonia Bydgoszcz, i z tego - pomimo kibicowania Stali Rzeszów – bardzo się cieszę. Obydwa kluby, które tak dzielnie ścierały się w niedzielne popołudnie, znajdują się w ciężkiej sytuacji. Zmierzch Bogów może to nie jest, ale biorąc pod uwagę klubową historię, to obydwie ekipy są dobrym przykładem na to, jakim prawom podlega odnoszenie sukcesu w czarnym sporcie.
Walka do końca, dwa nieustępliwe „wilki” – Harris i Grajczonek - trzymający gaz do ostatnich metrów, urwany hak w motocyklu Wojdyły i przegrana zawodników z Rzeszowa w stosunku 44:46. Mecz, któremu przyświecał inny cel niż większości ligowych spotkań nie należał do bezbarwnych. Nie było dominacji żadnej z drużyn i nie było pozasportowych rozstrzygnięć, mogących zdewaluować przesłanie całego spotkania dedykowanego Gollobowi. Bydgoszcz wygrała z Rzeszowem, wygrała dla Tomka i być może wygrała znacznie więcej. Atmosfera na trybunach i ilość kibiców zgromadzonych na obiekcie przy ulicy Sportowej, może stanowić o jednym z największych sukcesów naszego mistrza.
Drogi Tomku ! Wracaj do zdrowia i do swoich kibiców!
Tomasz "Wolski" Dobrowolski