Przerywamy przegląd transferów, aby nadać komunikat specjalny: MAMY TERMINARZ SGP 2018.
Tuż przed tym, jak zaczął się sezon zimowy, skończyły się żużlowe spekulacje. No, prawie. Znamy już wszystkie areny Speedway Grand Prix 2018. I jeśli mogę sobie pozwolić na brutalną szczerość (czy czytają mnie dzieci?), to właśnie zaczęłam jak kania dżdżu wyglądać terminarza SEC i Best Pairs - w nadziei, że chociaż tam trafi się coś nowego albo przynajmniej niewyeksploatowanego.
Krótki poradnik dla BSI, jak wybrać lokalizację DPŚ 2018
Krok pierwszy: popatrzcie, coście stworzyli.
Moja szklana kula mówi, że Drużynowy Puchar Świata, którego szczegóły na razie pozostają owiane tajemnicą, odbędzie się w czerwcu. Dokładniej: między drugim a dwudziestym trzecim dniem czerwca. Tak wynika z rozpiski dat cyklu Grand Prix. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że BSI ma świadomość, że największym świętem sportowym w tym okresie są Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, które zaczynają się czternastego czerwca, i w związku z tym spróbuje ustawić drużynówkę na tydzień od drugiego do dziewiątego czerwca. Wtedy przy odpowiedniej determinacji (również finansowej) ze strony włodarzy cyklu możemy doczekać się pierwszego DPŚ w Rosji. W końcu Phil Morris nadal lubi Togliatti, nic się nie zmieniło. Jakie są szanse na taki przebieg wydarzeń?
Nikłe. Szklanka kula mówi: DPŚ w Rosji nie będzie. Nie w tym roku.
Krok drugi: spójrzcie w przyszłość.
Do organizowania Drużynowego Pucharu Świata w przyszłym sezonie brakuje chętnych. To znaczy – chętny jest jeden, ale on zorganizować nie może. Polska niezmiennie pragnie gościć u siebie najlepsze reprezentacje na świecie. Regulamin imprezy zabrania jednak rozgrywania jej rok po roku w tym samym miejscu. Regulamin niby zawsze można zmienić albo dać Polsce się wykazać po raz kolejny, w drodze wyjątku… tylko że DPŚ 2019 już został zaplanowany w Gorzowie. Drużynówka w jednym kraju przez dwa lata z rzędu może by jeszcze uszła, ale przez trzy? Daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia, cytując poetę.
DPŚ w Polsce nie będzie. Nie w tym roku.
Krok trzeci: sprawdźcie newsy.
Kiedy gruchnęła wieść, że nie ma chętnych do organizacji żużlowego mundialu 2018, razem z nią pojawiła się informacja, że BSI negocjuje z Łotwą, ale w przypadku organizacji Drużynowego Pucharu Świata na Łotwie kraj ten nie otrzyma organizacji Grand Prix w 2018 roku. Cóż, w terminarzu na przyszły rok nie ma Grand Prix Łotwy, ale to nic nie znaczy. Turniej w Rydze okazał się, jak pamiętają fani, niewypałem tak wielkim, że nawet zawodnicy uciekali przed tą porażką w alkohol (stąd też alkomatowa wpadka i późniejsza dyskwalifikacja Darcy’ego Warda). Z kolei Daugavpils nieodmiennie ma problemy z władzami miasta i ich rozdwojeniem jaźni. To gdzie te zawody organizować? W Lipawie, trzecim co do wielkości mieście kraju? Wątpię, żeby tam wiedzieli, jak wygląda motocykl żużlowy.
DPŚ na Łotwie (raczej) nie będzie. Nie w tym roku. Chyba że w najbliższym tygodniu ziemia rozstąpi się pod stopami mera Daugavpils i go pochłonie.
Krok czwarty: zważcie, czy wam to w ogóle potrzebne.
Pośród wielu „genialnych” pomysłów BSI miewało i całkiem dobre. Ktoś na przykład stwierdził, że formuła corocznego Drużynowego Pucharu Świata się wyczerpała i należy go organizować co dwa lata, naprzemiennie z Mistrzostwami Świata Par. Mistrzostwa Par mają tę przewagę, że 2-3 dobrych zawodników łatwiej jest znaleźć niż całą piątkę wspaniałych, toteż rośnie liczba potencjalnych uczestników zawodów. Podczas World Games rywalizowało siedem zespół, a w odwodzie pozostaje przecież jeszcze reprezentacja Łotwy, Czech, USA, Francji (medaliści Mistrzostw Europy Par, było nie było)… Mogłoby być naprawdę ciekawie, no i kibice przestaliby mieć wrażenie, że BSI zaklepało sobie prawa do Mistrzostw Świata Par tylko po to, żeby zrobić na złość One Sportowi i zmusić do zmiany formuły Speedway Best Pairs.
Zatem może by tak bez DPŚ 2018 w ogóle? Co wy na to?
Krok piąty: zaktualizujcie wasz własny ranking.
BSI i samym potencjalnym (nie)zainteresowanym umknął chyba pewien drobny szczegół. W finałowej fazie DPŚ rozstawionych jest sześć najlepszych drużyn + jedna w finale + dwaj zwycięzcy rund kwalifikacyjnych. Zatem udział w półfinałach drużynówki (lub w późniejszych odsłonach) ma zapewnione sześć najlepszych drużyn z roku 2017, maksymalnie siedem, jeśli ktoś z tego topu będzie DPŚ organizował. A klasyfikacja wygląda następująco: 1. Polska, 2. Szwecja, 3. Rosja, 4. Wielka Brytania, 5. Australia, 6. Łotwa, 7. USA. Kogoś tu brakuje, prawda?
Ja wierzę w różne cuda, ale nie w to, że reprezentacja Danii zamierza się „zhańbić” startem w kwalifikacjach. Bo jeszcze się okaże, że w nich nie wygra – objadą ją tacy Niemcy czy Francuzi i dopiero będzie wesoło, chociaż nie zawodnikom z Kraju Hamleta.
DPŚ powinien być w Danii. Logika by na to wskazywała. Tylko czy BSI, żużel i logika to na pewno dobre połączenie?
Nieco krótszy a subiektywny poradnik: gdzie nie bywać, komu nie kibicować
Jednym z najmodniejszych tematów memów internetowych jest zestawienie oczekiwań z rzeczywistością, gdzie oczekiwania są oczywiście przepuszczone przez liczne instagramowe filtry i niemalże baśniowe, a rzeczywistość – jaka jest, każdy widzi. Ktoś powinien zrobić tego typu mem w odniesieniu do cyklu Speedway Grand Prix.
Jak co roku, nasłuchaliśmy się o bogatych planach BSI. Rosja to już niemal przyklepana (a że Challenge był w minionym sezonie w Togliatti, przyznam – sama zaczęłam wierzyć), Francja to kwestia czasu (Grand Prix w wakacje na Lazurowym Wybrzeżu byłoby dla żużla niezłą promocją), zaraz będziemy podbijać i inne kontynenty – Amerykę Północną, Afrykę, aż chciałoby się zapytać, dlaczego w swych planach BSI nie wybrało się jeszcze do Azji. Grand Prix Chin, Grand Prix Japonii, Grand Prix Kazachstanu – można zorganizować całe dalekowschodnie tournée cyrku na dwóch kółkach bez hamulców. Cóż z tego, że tam (poza Kazachstanem) żużla nie znają? To poznają. Chińscy żużlowcy w ciągu kilkunastu lat staliby się najliczniej reprezentowaną nacją w europejskich ligach. Kazachowie wyparliby z Ekstraligi Rosjan. A Japończycy? Już widzę te rzesze japońskich mechaników, każdy by takich chciał – sumiennych, oddanych pracy, do bólu uczciwych. Żyć nie umierać!
Takie były oczekiwania.
A rzeczywistość? Przyszłoroczny terminarz Grand Prix to jakiś mało śmieszny żart. Nie dostaliśmy nic nowego. Hallstavik nie liczy się jako „nowe”, bo tę lokację przetestował już One Sport, a BSI najwyraźniej postanowiło podkraść pomysł. W efekcie mamy dwie rundy w Szwecji, obie na małych stadionach, i prawdę powiedziawszy nie bardzo wiem, czym ma się turniej w Hallstavik różnić od tego w Målilli, poza tym, że składem podium. Przyznaję, narzekałam na Sztokholm, ale Friends Arena prezentowała się całkiem okazale, a i zawody były bardzo interesujące, zwłaszcza jak na tor jednodniowy.
Oprócz Sztokholmu z kalendarza wypadło Daugavpils (o przyczynach piszę niżej). Szkoda. To była urocza runda w mieście pachnącym radzieckością, na stadionie pomiędzy przepychem wielkich obiektów a kameralnością tych małych. I z niesamowitymi ludźmi, bo Łotysze to absolutnie niepodrabialna nacja.
Nie wypadło, nie przepadło, nie znikło z mapy Melbourne. Znowu zamyka Grand Prix. Rozumiem, że oficjele federacyjni chcą mieć wakacje na koniec sezonu, ale niech sobie w tym celu jadą do Dubaju. Finałowa runda cyklu z dala od Europy (gdzie, nie ukrywajmy, jest największa baza kibiców), przy trybunach, na których piętnaście tysięcy kibiców wygląda jak pustki, to mało śmieszny żart. Chociażby z punktu widzenia wizerunku cyklu. Na pewno lepszy dla image’u Grand Prix byłby finał na pełnym stadionie, z żywiołowo reagującą publicznością, z kibicami z wielu żużlowych ośrodków, nie tylko grupką ludzi, których było stać na lot do Australii. Melbourne mogłoby otwierać sezon, jak parę lat temu Auckland. Jestem bardzo za wyprowadzaniem cyklu z Europy, ale trzeba to robić z głową i myśleć o kibicach, przede wszystkim zaś – o samych zawodnikach. Z których większość jest, uwaga, Europejczykami, w Europie ma bazy wypadowe i w Europie ma najwięcej fanów.
To miłe, że Warszawa otwiera sezon. Szkoda, że otwiera go niemal w połowie maja. Mam nieodparte wrażenie, że włodarze Grand Prix bardzo chcieli zorganizować jeszcze jedną rundę pod koniec kwietnia, ale nie dogadali się z potencjalnymi organizatorami. Przeciągające się negocjacje tłumaczyłyby też, dlaczego w tym roku terminarz ogłoszono tak późno, dopiero 17 listopada (dla porównania – rok temu było to o tydzień wcześniej).
Na pytanie postawione w śródtytule odpowiem przewrotnie. Na pewno warto odwiedzić wszystkie trzy polskie rundy. Każda z nich przyciąga rzeszę kibiców, każda jest specyficzna (na przykład w Toruniu co roku jest potwornie zimno – i co roku nikomu to nie przeszkadza), ale ma swój urok, nawet Grand Prix w Warszawie, gdzie pod stadionem sprzedają sushi, a zdobycie karkówki z grilla jeszcze w ubiegłym roku graniczyło z cudem. Warto też pojechać do Pragi – niedaleko, a to zupełnie inny żużel. Zawody na Markecie nie należą do najbardziej pasjonujących, za to na trybunach leje się piwo, sypią dowcipy, panuje przyjaźń między narodami niczym w pięknym śnie budowniczych socjalizmu. Cardiff przestało być kulminacyjnym punktem sezonu – chociaż jak skądinąd wiadomo, BSI bardzo dba o to, by nikt nie przebił rozmachem Grand Prix Wielkiej Brytanii – ale nadal warto poczuć wiatr we włosach na Millennium Stadium (ja jestem kibic starej daty i nie wierzę w żadne Principality ani inne Prince Polo Stadiumy, co to w ogóle za nazwa!).
A komu kibicować? Wszystkim. Bo tylko piękna rywalizacja i walka do ostatnich biegów mogą uratować ten sezon, który geograficznie zapowiada się co najmniej licho.
Całkiem krótki poradnik: jak dyskutować o pomniku śp. Krystiana Rempały (dla początkujących i nieco bardziej zaawansowanych)
Najlepiej nie dyskutować. I wcale nie dlatego, że pomnik na cmentarzu to świętość, a jeżeli ktoś śmie go skrytykować, to „zazdrości” (w śmierci członka rodziny nie ma niczego, czego można by zazdrościć).
Problem z pomnikiem polega na tym, że w jego kwestii nie da się dojść do ogólnego konsensusu. Dla jednych wola rodziny co do formy upamiętnienia tragicznie zmarłego żużlowca jest najwyższym prawem, według innych Rempałowie powinni brać pod uwagę fakt, iż cmentarz jest przestrzenią publiczną i duże figury przedstawiające ludzi nie każdemu przypadną do gustu. Ktoś powie, że reklama Grupy Azoty na kevlarze młodego Rempały jest niesmaczną formą promocji w miejscu do tego nieprzeznaczonym (niezależnie od tego, że sama Grupa Azoty oficjalnie się od pomnika odżegnuje), ktoś inny – że to odwzorowanie kevlaru Krystiana z jego ostatniego sezonu. To są stanowiska, których pogodzić się nie da. To jest dyskusja, która prowadzi donikąd i tylko sprawia, że rozmawiamy o wszystkim – oprócz samej pamięci o Krystianie, a przecież o nią powinno chodzić, prawda?
To, że lepiej nie dyskutować, nie oznacza wszelako, że nie należy dyskutować ogółem o pomnikach na cmentarzu, o granicach tego, co dozwolone, o granicy między artyzmem i kiczem w sztuce nagrobnej. Taka dyskusja jest potrzebna, ale chyba nie na portalach żużlowych.
Joanna Krystyna Radosz