Będzie tak, jak nas straszono – długa lipcowa przerwa faktycznie okaże się długą przerwą od ligowego żużla. I cóż z tego, że w międzyczasie czekają nas dwa turnieje Grand Prix (w tym jeden w absurdalnym terminie), mistrzostwa juniorskie, mistrzostwa europejskie, a poza kontekstem żużlowym: nawet jakiś mundial…
Kopiąc leżącego
Piłka aż się prosi, żeby od niej zacząć. Od razu przyznaję: nie jestem fanką futbolu, lig poza hiszpańską nie oglądam wcale, ale raz na dwa lata, przy okazji dużych imprez z udziałem europejskich drużyn, przestawiam sobie grafik pracy tak, żeby zdążyć w miarę możliwości na wszystkie mecze. Co okazało się błędem strategicznym – gdybym widziała tylko mecze reprezentacji Polski, i to najlepiej jednym okiem, może uznałabym (jak kilka tysięcy kibiców), że cóż, nasi grali nieźle, ale przeciwnik okazał się silniejszy o kilka klas. Fakt, stoi to w jawnej sprzeczności z pozycją Polski w rankingu FIFA i nadmuchanym balonikiem (oraz narracją futbolowych mediów robiących z piłkarzy niemalże bohaterów wojennych), lecz duże imprezy jak Derby Lubuskie – rządzą się swoimi prawami. Miałam jednak nieszczęście widzieć te dwie futbolowe tragedie z grą bez pomysłu, bez ognia i bez ambicji. Już reprezentanci Panamy mieli więcej woli walki i nawet po tym, jak w pierwszej połowie Anglicy wbili im pięć goli, potrafili odszczeknąć się chociaż honorową bramką. Polacy wbijali w meczu z Senegalem – tylko szkoda, że więcej sobie niż przeciwnikowi.
Co to ma wspólnego z żużlem? Zaskakująco dużo. Znacie pewnie te wszystkie memy porównujące piłkarzy, którzy padają jak muchy od jednego muśnięcia, do żużlowców startujących ze złamaną nogą. To straszna hiperbola, ale jak porównać polskich piłkarzy na mundialu w Rosji z polskimi żużlowcami w jakichkolwiek okolicznościach przyrody, ten mem sam się nasuwa. Dostrzegła to spora grupa kibiców obu dyscyplin i podniosła temat wracający od czasu do czasu jak bumerang: dlaczego w polską piłkę nożną pompowane są tak absurdalne pieniądze, a żużel, sport droższy i bardziej urazowy, dostaje ochłapy? Dlaczego banda przepłaconych piłkarzy gra w reklamach właściwie wszystkiego, a wielokrotni mistrzowie świata na żużlu mogą tylko na to patrzeć?
I zaraz też podniosły się – jak zawsze – głosy, że w piłkę gra przecież cały świat, a żużel to sport niszowy, którym interesują się „trzy kraje na krzyż”. Pytanie brzmi: no i co z tego? A ile krajów grało na profesjonalnym poziomie w futbol amerykański, kiedy NFL stawało się obiektem uwielbienia milionów Amerykanów? Ile krajów uprawia futbol australijski? Nie przeszkadza to Australijczykom się nim pasjonować. Ile krajów biega na nartach? A patrzcie, w Norwegii to religia – na poziomie amatorskim i profesjonalnym. Idziemy dalej: kiedy ostatnio w Norwegii sportowcem roku został ktoś inny niż przedstawiciel sportów zimowych? Czy aby nie wtedy, kiedy został nim szachista, bo akurat w wielkim stylu stał się najlepszy na świecie…
Dobra, stop, wystarczy. Mam nadzieję, dotarło. Może zamiast uparcie starać się być „jak wszyscy”, „jak cały świat”, zamiast być jak dzieci ojca Wirgiliusza, które powtarzają bezmyślnie za autorytetem, w końcu zaczniemy dostrzegać, że cały świat nie musi kochać żużla, żeby dla nas ten sport był dyscypliną narodową? Jeżeli my, sami fani czarnego sportu, będziemy podważać jego wartość, to co mają pomyśleć inni? Róbmy markę – oddolnie, ruchem kibicowskim, lobbujmy za żużlem. I nie oglądajmy reklam z piłkarzami. Z takim brakiem woli walki – zasłużyli tylko na milczenie.
Lubicie piłkę? To przecież lubcie. Kibicowanie to nie gra o sumie zerowej. Pokażmy jedność w żużlu, mimo różnic w klubowych barwach i podejściu do ukochanego sportu. I przestańmy sobie wmawiać, że czarny sport nikogo nie obchodzi. Nas obchodzi – to już bardzo dużo.
Europo, witaj nam
Wystarczy tej piłki. Z okazji mundialu pewnie i tak zdarzy się jeszcze nawiązać.
W sobotę, w dzień ojca, rozpoczął się – nader adekwatnie – cykl Mistrzostw Starego… Kontynentu. Niektórzy mówią, że SEC to takie uboższe Grand Prix, inni – że cykl życia tej serii dobiega końca (a to niby dlaczego?), a jeszcze inni nic nie mówią, tylko siadają i kibicują. Miło zobaczyć nieco nowych twarzy, nie zawsze tę samą mieszankę żużlową, którą widujemy co roku w Grand Prix. SEC słynie też z naprawdę ciekawych turniejów, w których walka toczy się w każdym wyścigu do samego końca.
…no dobra, nie tym razem.
One Sport naprawdę nie ma szczęścia do Gniezna. Rok temu cykl najlepszych par przesuwali i przesuwali, omal nie na świętego nigdy, a kiedy w końcu dopisała pogoda, to nie do końca dopisała frekwencja. Tegoroczne otwarcie Mistrzostw Europy również nie przyciągnęło tłumów – i nie tyle ze względu na toczącą się równolegle tę wielką imprezę, o której już nie będziemy mówić, co z uwagi na warunki atmosferyczne. Na dzień przed zawodami pogoda postanowiła zrobić psikusa organizatorom i zaczęła straszyć chmurami oraz deszczem. Przy czym chmury wisiały i straszyły także w dzień zawodów, przez co niektórych kibiców bardziej niż walka na ziemi interesowała walka o niebo bez opadów.
Pech na pogodzie się nie skończył. Wysiadające nagłośnienie sprawiło, że w tych jakże niesprzyjających okolicznościach przyrody przyszło nielicznemu tłumowi śpiewać hymn a’capella. I wiecie co? Nagłośnienie można by wyłączać przed każdym turniejem rangi międzynarodowej – kiedy śpiewają sami kibice, bez taśmy profesjonalnej jak w „Szansie na sukces”, wychodzi o wiele bardziej emocjonalnie i, o dziwo, w rytmie. Można rozważyć podobny numer przed Grand Prix w Gorzowie. Albo przed następnym turniejem na Narodowym – wyobrażacie sobie tego ducha bojowego, gdy pięćdziesiąt tysięcy gardeł zgodnie wykrzykuje Mazurka?
Nie ma zatem tego złego, co by na dobre nie wyszło. Na dobre polskim kibicom wyszedł też stan toru. Jak to zwykle bywa przy zagrożeniu deszczem, tor został przygotowany tak, żeby się nie rozsypać pod wpływem pierwszej mżawki, toteż o walce nie mogło być mowy. W Gnieźnie na żużlu bywam regularnie i cóż – często w jednym biegu ligowych zawodów zdarza się więcej mijanek niż przez cały sobotni turniej. Ale ta nawierzchnia idealnie podpasowała Jarkowi Hampelowi, który okazał się niemal bezbłędny. Podobnie jak rok temu wygrał na otwarcie SEC – tylko że tym razem nie z dziką kartą. Jeżeli dalej będzie pokazywać taką formę, w końcu doczekamy się mistrza Europy w zawodach w nowej formule. I najwyższy czas! Jesteśmy potęgą żużla czy nie?
A ponieważ analogie z piłką nożną pchają się do głowy same, dodam, że w zakończonym tuż po zakończeniu SEC meczu Niemcy – Szwecja ci, co to ponoć zawsze wygrywają w piłkę kopaną, zwycięskim golem w ostatniej minucie pomścili Kaia Huckenbecka. Ów bowiem walczył w Gnieźnie jak mógł i w finale nawet wyszedł na prowadzenie, ale ostatecznie spadł na trzecie miejsce.
Mam też nadzieję, że One Sport się mimo wszystko na Gniezno nie obrazi. A przed następną imprezą w pierwszej stolicy mogą wynająć szamana – jak reprezentacja Senegalu w futbolu – żeby odtańczył przeciwieństwo tańca deszczu. Też sposób, prawda?
Żużel w czasach zarazy
Ligi – z wyjątkiem epickiej bitwy Rybnika z Lublinem – też nie było już ponad tydzień, w związku z czym kibic typowy zaczyna się niepokoić i gubić w dniach tygodnia. A żeby mu nudno nie było, przychodzą te doniesienia, które lepiej, żeby nie przychodzili. Otóż zaczęła się pierwsza poważniejsza fala kontuzji w tym sezonie. Nic dziwnego – czerwiec, niektórzy odczuwają zmęczenie materiału, inni znowuż dekoncentrują się przed przerwą ligową. Nieszczęście gotowe. Na listę połamanych wpisali się już Alex Zgardziński, Tymoteusz Picz, Szymon Woźniak (którego kontuzję Stal Gorzów ponoć ukrywała – ciekawa jestem, jak się ukrywa złamaną nogę, nie wozi się jej przecież pod drugim dnem bagażu), wreszcie Gleb Czugunow…
O tym, jak straszny był wypadek młodego Rosjanina, napisano już dosyć dużo. Nie chcę się dokładać do robienia sensacji. Upadki i kontuzje to nieodłączna część tego sportu, a ponoć im szybciej zdolny junior pozna czarną stronę żużla, tym lepiej dla niego. Psychika wytrzyma wspomnienie bólu i strachu – i zawodnik się zahartuje. Nie wytrzyma – będzie wiedział, że czas poszukać innego zajęcia. Brzmi brutalnie, ale tak to w tym sporcie niestety wygląda. Wydaje się, że Gleb wytrzymał. Następnego dnia po wypadku w mediach społecznościowych już pokazywał filmiki ze szpitala i uśmiechał się, nawet jeśli nieco sztucznie i na wyrost. Rosjanin wydaje się takim kruchym stworzeniem, ale kruchych do żużla nie ciągnie. Wygląda na to, że ten test sportowej dojrzałości zaliczył – a na jaką ocenę, to się okaże.
Teraz zaliczyć swój test muszą też włodarze Sparty Wrocław. Czugunow nieoczekiwanie stał się jednym z mocniejszych punktów wrocławskiego klubu – jak na osiemnastolatka, jest bardzo solidną i perspektywiczną drugą linią. Ale właśnie: perspektywiczną. Słyszę już, że Sparta dołoży wszelkich starań, żeby Rosjanin wrócił na tor na koniec lipca. Tylko czy to dla niego nie za wcześnie? Czy złamana w paskudny sposób noga zdąży się do tego czasu zrosnąć, czy wyjdzie na to, że kontuzję tylko przypudrujemy i puścimy na tory nie do końca sprawnego juniora? Wierzę w mądrość Spartan i w to, że nie będą starali się wystawić Czugunowa w składzie za wszelką cenę. Lepiej, żeby zawodnik punktował przez kilka lat niż przez pół sezonu.
Ta ostatnia niedziela
Na ostatki przed lipcową przerwą czeka nas jeszcze jedna ligowa kolejka. Czy Polonia Bydgoszcz pójdzie za ciosem i po zwycięstwie na wyjeździe (i cicho-sza, że z Krosnem) wygra także na domowym gruncie? Czy Sparta poradzi sobie bez Czugunowa, a Stal bez Woźniaka? Czy Unia Leszno znowu coś wygra? Wreszcie – kto oprócz Lublina będzie mieć największe szanse na play-offy w pierwszej lidze? Odpowiedzi na te i inne pytania już w weekend.
W ten sam weekend – powrót do Grand Prix. Ostatni weekend czerwca, a przed nami dopiero trzeci turniej. Coś czuję, że nie tylko terminarz w tym roku będzie niezwykły, ale i wyniki. Czekam na nieoczekiwanego mistrza świata, i najlepiej nie Anglosasa. Oni już się nawygrywali w ostatnich sezonach, to nieuprzejme tak betonować najwyższy stopień podium.
Joanna Krystyna Radosz
PS: Chcecie więcej ode mnie? Szukajcie Czarnej książki. Zostać mistrzem - fikcyjni bohaterowie, fikcyjne wyścigi, ale prawdziwe emocje. Czasem fikcja też pachnie rzeczywistością. A na blogu Wszystko Czarne (wszystkoczarne.pl) szukajcie uzupełnienia do felietonu – „Babskim Okiem Plus”, czyli ciekawostki, marudzenie i podsłuchane ploteczki.