Mecz IX rundy Nice 1. Ligi Żużlowej z ROW-em Rybnik był naprawdę smakowity! Jeśli chodzi o dawki emocji przyjmowane przeze mnie regularnie przy Wrzesińskiej 25, to przy okazji właśnie tego spotkania była ona największa w całym sezonie. Wracając jednak do tamtego etapu rozgrywek. Dobre wyniki „startowców”, głównie na własnym obiekcie, rozbudziły apetyty sympatyków klubu. Dlaczego? Ano dlatego, że przez stację „Utrzymanie” gnieźnieńska lokomotywa przemknęła niczym TGV, a na horyzoncie coraz wyraźniej było widać stację „Play-offy”. Jednak by dojechać do tego przystanku, wciąż brakowało kilku punktów.
Rozkład jazdy ostatnich pięciu odsłon rundy zasadniczej pozwalał realnie myśleć o trafieniu do grona czterech najlepszych drużyn sezonu. W planie było spotkanie u siebie z Krakowem, za które można było dopisać do tabeli trzy punkty jeszcze przed jego startem, natomiast za wyjazdowe mecze w Łodzi, Pile i Dyneburgu po co najmniej jednym, bo strata bonusów za te dwumecze była praktycznie niemożliwa. Wszystkie dopiski zostały poczynione oczywiście ołówkiem. Jedyną niewiadomą w tej układance był mecz na własnym torze z Lublinem, za który do tabeli mogły trafić dwa, jeden lub żaden punkt. No, bo wygrana z Lublinem, nawet tym, będącym wówczas w kryzysie, dziewiętnastoma punktami… Wierzę w Start, ale bez przesady.
Pierwsze spotkanie – z Wandą Kraków – zakończyło się oczekiwanym rezultatem, czyli zwycięstwem GTM-u. Z tego miejsca należy jednak pogratulować zawodnikom zespołu z Drugiej Stolicy Polski ambitnej postawy, bo byli w kontakcie punktowym z gospodarzami znacznie dłużej niż wielu – w tym ja – się spodziewało.
Po domowym meczu z, nie ukrywajmy, bardzo słabą w tym sezonie Wandą, przyszedł czas na weekendowy maraton. W piątek gnieźnianie zawitali do Łodzi, a w niedzielę do Piły. I to był bardzo dobry weekend, bo zaowocował dopisaniem do ligowej tabeli – już długopisem – w sumie pięciu punktów – dwóch za pojedynek z Orłami z Łodzi i trzech za pojedynek z pilską Polonią. Niestety nie udało mi się wybrać na pachnący świeżością stadion w Łodzi, ale mecz i tak obejrzałem, bo transmitowała go stacja Eleven.
Pojedynek orłów
Nie oszukujmy się - w pierwszej części sezonu, GTM nie był najgroźniejszym przeciwnikiem na wyjazdach. Najpierw wysoka przegrana w Lublinie, później co prawda wygrana, ale w Krakowie, a następnie słynny pogrom w Rybniku. Był jeszcze mecz w Gdańsku przegrany dwoma punktami, jednak bardziej niż pokazem siły Startu, był on obnażeniem słabości Wybrzeża na własnym obiekcie. Tym większym zaskoczeniem był końcowy wynik spotkania w Łodzi, które, przypomnijmy, zakończyło się remisem. Tylko i aż remisem.
Mecz zaczął się dobrze, a jak na mecz wyjazdowy to nawet bardzo dobrze. Pierwsze dwa biegi, po których w programach widniał remis, pokazały, że nie musi być tak źle, jak wcześniej bywało na obczyźnie. W obu wyścigach gnieźnianie dobrze wyszli spod taśmy i gdyby nie tracili pozycji na dystansie… to by byli dziadkami.
Apetyty i nadzieje rozbudzone po dwóch pierwszych biegach szybko zostały uśpione, bo 5:1, 4:2 i 5:1 spowodowały, że po pięciu biegach łodzianie prowadzili dziesięcioma punktami.
Poza biegiem dziesiątym, w którym obejrzeliśmy makabryczny wypadek Andrieja Kudriaszowa i Maksymiliana Bogdanowicza, mecz nie powodował większych emocji. Dość szybko okazało się, że bonus wróci do Gniezna, że nie będzie pogromu, tylko raczej niewielka porażka, więc spokojnie można było delektować się żużlową ucztą. Ale coś nie do końca grało, to znaczy, ci „startowcy” naprawdę nie jechali źle. Dobrze wychodzili spod taśmy, wielokrotnie na 5:1, później co prawda tracili pozycje na dystansie, ale nie odstawali od gospodarzy, jeżeli chodzi o prędkość motocykli. Gdzieś w głowie przemknęła myśl „a może to odrobią?”, ale szybko sam siebie za nią wyśmiałem. Aż tu nagle…
Cyk! 2:4 w biegu 12., 1:5 w 13. i z ośmiu punktów przewagi zrobiły się dwa. Myśl o zwycięstwie powróciła do głowy bardzo szybko.
W pierwszym z biegów nominowanych pod taśmą stanęli Rohan Tungate i Andriej Kudriaszow oraz Oliver Berntzon i Jurica Pavlic. Jak mawia Jacek Dreczka, spiker, urzędujący m.in. na wrocławskim Olimpijskim i na poznańskim Golęcinie, sędzia odliczył 101, 102, 103 i nacisnął przycisk zwalniający zamki maszyny startowej.
Z kolein najszybciej wyjechali Berntzon i Kudriaszow, ale na wyjściu z pierwszego łuku za plecami Szweda znajdował się już Pavlic. Chorwat starał się ubezpieczać młodszego kolegę, walcząc, jak ujął to celnie Piotr Olkowicz, jak gdyby walczył o niepodległość Chorwacji. Wyglądało to naprawdę rewelacyjnie. Niestety Tungate dopadł Chorwata na ostatnich metrach trzeciego okrążenia i pomimo starań, „Jurze” nie udało się przed metą odbić drugiej pozycji.
2:4 w czternastym biegu oznaczało remis przed ostatnią gonitwą. I tutaj podobny schemat – moment startowy remisowy, ale pierwszy łuk zdecydowanie dla gości. Na trasie działo się nie mniej niż w poprzednim biegu. W pościg za prowadzącym Nilssonem rzucił się Kościuch, a Gałę próbował gonić Andersen. Pierwszy z łodzian zrealizował swój cel, natomiast drugi nie. Oznaczało to, że ostatni wyścig, a tym samym cały mecz, zakończą się remisem. Pomimo braku wygranej, która była bardzo blisko, gnieźnianie mogli wrócić do domów z uśmiechami na ustach, bo cel (obrona punktu bonusowego) został zrealizowany z nawiązką.
Derby Wielkopolski
Dwa dni później zawodnicy Startu wybrali się do Piły, gdzie pokonali miejscową Polonię 50:40, cały mecz kontrolując przebieg spotkania. Nie było to wielkie widowisko, ale kilka ładnych akcji udało się zobaczyć. W biegu ósmym fantastyczną walkę stoczyli Thomas Hjelm Jonasson i Jurica Pavlic, a w biegu dziewiątym bardzo efektownym wejściem w pierwszy łuk popisał się Oliver Berntzon, który swoim manewrem „zamknął” Adriana Cyfera. Przyjemna dla oka była także jazda Juricy Pavlica w biegu dwunastym, gdzie minął najpierw jednego, a potem drugiego z rywali.
Oba zespoły były w tamtym momencie w dwóch różnych światach. GTM przyjechało na to spotkanie by zrobić kolejny krok w kierunku fazy play-off, natomiast Polonia rozpoczęła walkę o przetrwanie. Przypomnę, że w lipcu wybuchła afera, której efektem było m.in. postawienie zarzutów byłemu wiceprezesowi Tomaszowi Ż. Derby Wielkopolski były pierwszym meczem na własnym obiekcie po (jeszcze nieformalnym) przejęciu władzy w klubie przez nowy zarząd. Apele nowych włodarzy o nieodwracanie się od zespołu spotkały się ze sporym odzewem ze strony kibiców, którzy bardzo licznie wypełnili stadion przy ul. Bydgoskiej. Stworzyli na trybunach naprawdę bardzo fajną, przyjazną i rodzinną atmosferę, w której przyjemnie oglądało się derbowy pojedynek. Za to, należą się Wam wielkie brawa.
Cel wykonany z nawiązką
Na dobrą sprawę właśnie meczem w Pile skończyły się dla mnie emocje związane z rozstrzygnięciami całosezonowymi. No bo cel, czyli utrzymanie, został zrealizowany i to z nawiązką, ponieważ zespół awansował do fazy play-off. Nie liczyłem na to, że, niezależnie od rywala w półfinale, uda się wjechać do finału i bić się o awans do PGE Ekstraligi. Pozostało więc cieszyć się końcówką sezonu i delektować się żużlem na zapas.
Oba pozostałe mecze Startu w rundzie zasadniczej miały podobny schemat. Najpierw gospodarze odskakiwali gościom, później ci drudzy nadrabiali stratę i doprowadzali do remisu, a na końcu inicjatywę przejmowali miejscowi i to oni zwyciężali w całym spotkaniu. Tak było w Gnieźnie z, osłabionym brakiem „niedysponowanego” Oskara Bobera, Lublinem i na wyjeździe w Dyneburgu. GTM zakończyło rundę zasadniczą na trzecim miejscu, a jego rywalem w półfinale był ROW Rybnik.
Z kimkolwiek nie rozmawiałem o półfinałowym dwumeczu Startu mówiłem: zwycięstwo u siebie, 35 punktów na wyjeździe i będę bardzo zadowolony. I co? Myśląc o sezonie 2018 w wykonaniu mojego klubu uśmiech nie schodzi z twarzy nawet teraz! Gdy myślę o półfinale, dochodzę do wniosku, że ten dwumecz był bardzo dobrym podsumowaniem zakończonego sezonu.
Po reaktywacji, za cel postawiono sobie m.in. uatrakcyjnienie widowisk przy W25. Zamiast stereotypowego gnieźnieńskiego betonu jest obecnie beton przykryty warstwą luźniejszego materiału, który pozwala na tym torze się ścigać i różnie go przygotowywać. Dzięki tej zmianie, Start stał się u siebie bardzo groźny, a w Gnieźnie do słowników wróciło pojęcie „atut własnego toru”. Dość powiedzieć, że od momentu reaktywacji jeszcze żaden zespół nie wygrał przy Wrzesińskiej. Najbliżej tego był ROW w ostatnim meczu tego sezonu przy W25, ale co się stało w ostatnim biegu? Maestria Juricy Pavlica w opanowaniu domowego obiektu pozwoliła mu wjechać w małą rynnę w szczycie łuku, oddaloną o jakieś 2,5 metra od krawężnika. I ta mała dziura rozpędziła motocykl Chorwata na tyle, iż zdołał on wjechać przed Mateusza Szczepaniaka. Bajecznie to wyglądało z perspektywy trybun na wyjściu z drugiego łuku. O to chyba w tym chodzi. Nawet jeśli coś się z tym torem stanie, czy nie uda się nim zaskoczyć, zawsze uda się znaleźć jakąś koleinkę, która pozwoli zdobyć punkty.
Wyjazdy. To jest temat, przy którym nie odważę się stawiać jednoznacznych tez. Wyjazdy Startu w tym sezonie powinny stać się przedmiotem rozważań tęższych głów niż moja. Nie potrafię znaleźć w nich żadnej zależności. Lublin – rywale odjeżdżali we w miarę równym tempie przez cały mecz. Kraków – pomińmy. Rybnik - ;) Gdańsk – mocne uderzenie od początku, później utrzymywanie się wyniku w okolicy remisu i przegranie meczu w ostatnim biegu. Łódź – w miarę dobry początek, później kilka mocnych ciosów w szczękę, trzymanie dystansu do przeciwnika i atak na finiszu. Piła – stopniowe powiększanie przewagi, a później utrzymywanie bezpiecznego wyniku. Daugavpils – kiepski początek, powrót z zaświatów i przegranie meczu w trzech ostatnich biegach. Rybnik – dobre 2/3 meczu, a później zadyszka trwająca do końca zawodów. Każdy mecz miał zupełnie inny scenariusz i ciężko wyciągnąć z przebiegu tych spotkań jakikolwiek wniosek. Choćby jakiś na zasadzie: jesteśmy kiepscy w pierwszej fazie meczu, więc pewnie kiepsko odczytujemy tor przed zawodami. Nie widać w tym przypadku prostego rozwiązania, bo w każdym wyjazdowym meczu działo się coś innego, dlatego Panu Rafaelowi życzę samych trafnych wniosków, bo o pomyłkę w ich wyciąganiu nietrudno.
No, i to by było na tyle z najnowszej historii Startu Gniezno. Te pierwsze dwa lata funkcjonowania Gnieźnieńskiego Towarzystwa Motorowego pozwalają z optymizmem patrzeć w przyszłość. A o niej, w kolejnych odcinkach „Kaczym piórem”. Do zobaczonka!
Piotr Kaczorek 🦆 (Twitter)