Długo zabierałem się do napisania tego felietonu, ale ileż razy można wchodzić do tej samej rzeki? Podobno tylko raz... No cóż, powyższa myśl najwidoczniej nie dotyczy rzeszowskiego speedwaya w wydaniu ligowym, bo sekcja żużlowa, póki co, trwa i nawet odcina się od Spółki Speedway Stal Rzeszów, o której tyle ostatnimi czasy napisano. Niegdyś w środowisku szkolnym funkcjonowało powiedzenie "z pieca na łeb" i w taki to niechlubny sposób Żurawie pożegnały się z pierwszą i w ogóle jakąkolwiek ligą. Zawód, jaki przeżyli rzeszowscy kibice, ciężko będzie komukolwiek przyćmić, i w tym punkcie Ireneusz Nawrocki długo nie znajdzie konkurencji.
Dawno, dawno temu, spadając z ligi, przy jednym z najwyższych budżetów, mieliśmy szansę odpowiednio się przygotować. Brak atmosfery w drużynie, przypadkowi ludzie stający pod taśmą, których identyfikowały jedynie podobne kewlary, pozwalały przygotować się na zmianę statusu, ale nie na sportowy niebyt. Potem już było z górki i ostra jazda bez trzymanki drogiej naszemu sercu drużynu. Można powiedzieć: co jeden (prezes) to lepszy i absolutnie nie są to słowa pochwały.
Ostatnio coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy nie odechciało mi się żużla w ogóle, ale każda podróż w okolice Stadionu Miejskiego szybko to weryfikuje. Ta miłość jest zbyt głęboko zakorzeniona i nieudolni sternicy naszego zasłużonego klubu, który nie tyle osiadł na mieliźnie, ale wręcz zatonął (oby tylko na rok) tego nie zmienią. Nie wiem, co przyświecało tym jeźdźcom bez głowy. Mam nadzieję, że to była tylko nieudolność, brak zaangażowania i chęć zysku, a nie działania godne owianej mrokiem niesławy "Piątej Kolumny". Powtórzę – mam taką nadzieję.
Żużel na przestrzeni lat tak bardzo się zmienił. Obecnie to już nie są kluby sportowe, ale działalność gospodarcza grożąca ogłoszeniem upadłości. Działalność, która wymaga niekiedy dokładania do interesu, przekonywanie właścicieli wiarygodnych firm, że mimo wszystko warto w to wchodzić i dysponowania stalowymi nerwami. To często walka z wiatrakami, choć żywię przekonanie, że Don Kichot miałby w tej potyczce większe szanse, niż niejeden z naszych Prezesów. Układy, układziki, komisarze - "beton" nie tylko na torze, i tak dalej, i tak dalej. Niejeden się wyłożył i być może to nie koniec panteonu niesławy.
Coś jednak drgnęło i pomysł na ligowy żużel zaczął opierać się na zdrowszych zasadach. Odmowa zajęcia miejsca "Żurawi" w lidze, to niezbity dowód na to, że zaczęto mierzyć siły na zamiary. Nikt nie stanął do konkursu na "dziką kartę", oprócz... no właśnie. To się jednak nie liczy... Stainer Unia Kolejarz Rawicz, Kolejarz Opole, Polonia Bydgoszcz, nie zdecydowały się zająć miejsca Speedway Stal Rzeszów i przystąpić do żużlowych rozgrywek z wyższego pułapu. Nareszcie znalazł się ktoś, kto myśli perspektywicznie i mam nadzieję, że to nowy trend w polskim żużlu, który stanie się regułą. Na przeciwnym biegunie stawiam błyskotliwą myśl, aby zapraszać do występów w wyższej lidze zadłużone kluby, które małymi kroczkami dopiero starają się wyjść na finansową prostą - Polonię Piła czy Speedway Wandę Kraków. To wolę pozostawić bez komentarza, bo szkoda słów.
Rok karencji i coś się zmieni? Być może. Od dawna słyszałem opinie na temat takiej właśnie procedury oddłużenia klubu - Częstochowa skorzystała i wyszło jej to na dobre, może więc i Rzeszów! To prawda. Nie bylibyśmy pierwszymi, pozostaje tylko jedno "ale". W tych ekonomicznych rozważaniach, nikt nie myśli o zawodnikach. Jest upadłość... i zapomnij kolego o zarobionych na torze pieniądzach. Nikt o tobie już nie musi pamiętać. Odbijesz sobie w przyszłym roku. Osobiście nie zgadzam się z takim modelem załatwiania zaległości finansowych. Lepsza jest chyba perspektywa powolnego odzyskiwania zaległych kwot, niż wyrzucanie świnki z kasą do Rowu Mariańskiego... Muszę się przyznać, że z zawodnikami tego nie konsultowałem, chociaż przypadek Dawida Stachyry jest aż nadto jaskrawy. Nie ma z czym chłopak wrócić do ścigania i to nie podlega dyskusji, więc... Jeszcze dowód w postaci Nicklasa Porsinga i jego metody zbierania na sprzętu na nowy sezon. Zapraszam na portale społecznościowe i doczytywanie szczegółów akcji.
Tak w pewnym sensie, to sami sobie strzelamy w kolano. Raz to już za dużo, ale rok po roku? Zmiany w regulaminie zabijające sportowe widowiska – to jedno, ale omijanie finansowych ograniczeń mających na celu ograniczenie wysokości stawek za kontrakty, zdobyte punkty, których wartość przekracza budżet średniej gminy, to już nasza sprawka. Nie dotyczy to każdego przypadku, tylko dokąd ten wyścig zmierza? Kontrakty sponsorskie? Ile klubów jeszcze się - na własne życzenie- pogrzebie? Wychodzi na to, że polska liga, najsilniejsza liga żużlowa na świecie, nie ma do zaoferowania niczego więcej niż kasa. Dlaczego w Anglii jeżdżą za dużo mniejsze stawki ci zawodnicy, na których stać tylko nieliczne kluby? Bo tam jest ściganie, mijanki których nie da się policzyć i możliwość szlifowania formy, bądź w przypadku młodych zawodników, nauka prawdziwej jazdy. A u nas? Wydzieranie "bebechów" z silników, by osiągnąć kosmiczne prędkości, gwarantujące wygraną. Tak to niestety wygląda, a potem pozostaje tylko narzekanie, bo "start zadecydował o kolejności na mecie...".
Może mało było Żurawia w tym Locie, ale to chyba zrozumiałe. Muszę się trochę pozbierać i będzie dobrze. Żużel będzie istniał dopóty, dopóki pamiętać o nim i walczyć o jego byt będą kibice. To się dzieje i dziać będzie, bo my już nie potrafimy inaczej. Nie trzeba nam widoku stadionu, aby myśleć o przyszłości drużyny. To takie zaraźliwe i uniwersalne, że powinno również "złapać" innych. Być może weźmie to pod uwagę ktoś, komu będzie zależało na speedwayu w takim samym stopniu, jak na osobistym sukcesie. Być może, marzenia o mocnym i stabilnym finansowo zespole nie trafią do kosza (na przykład takiego, na jakim były budowane ubiegłoroczne obietnice), ale zawładną umysłem i działaniami kogoś, komu po prostu będzie zależało na twarzy klubu... i swojej.
Tomasz "Wolski" Dobrowolski
Slajd: PodkarpacieLIVE