Pogoda jaka jest, każdy widzi. Większego wpływu na nią my-kibice nie mamy. Podobno mistrzami świata w rozpędzaniu chmur w maju są Rosjanie. Dzięki temu uroczystości i defilady z okazji wielkiego zwycięstwa zawsze są udane. I cena nie gra roli. Choć mamy podobno najlepszą i najbogatszą żużlową ligę świata, to o wsparcie Rosjan w kwestii pogody prosić raczej nie możemy. Nie te progi dyplomatyczne i finansowe, więc radzimy sobie sami, jak możemy. A nasze chęci są zmienne, jak wspomniana pogoda.
Afera zaczęła się przed starciem Sparta - Stal. Sparta Wrocław miała plandekę chroniącą tor przed deszczem, ale nie miała Janowskiego w składzie. Bilans był niekorzystny, więc deszcz lał się na tor na Stadionie Olimpijskim strumieniami, a plandeka zwinięta w rulon kurzyła się w składziku. Mecz został odwołany z powodu „złego stanu toru” i polał się na Spartę hejt z siłą wodospadu. Stal oszukana! Gdy emocje już opadły, jak po dobrym żużlowym meczu kurz, warto sobie na chłodno odpowiedzieć na kilka pytań i ustalić, kto faktycznie został pokrzywdzony.
Czy Sparta postąpiła fair? Oczywiście, że nie. Nie miało to ze sportem nic wspólnego.
Czy Sparta złamała regulamin? Oczywiście, że nie, ponieważ nie miała obowiązku rozkładać plandeki na torze.
Czy inne kluby mają plandekę? Nie. Bo nie mają jeszcze takiego obowiązku.
Czy w takim przypadku pomysł na szybką zmianę regulaminu, żeby zmusić tylko Spartę do używania folii jest fair? Uważam, że nie, ponieważ nie można „karać” tylko jednego zespołu za to, że posiada ochronę toru. Jeśli inni nie muszą mieć jej wcale, to ta wrocławska ma prawo być nawet dziurawa.
(Warto postawić w tym miejscu jeszcze jedno pytanie: na jakiej zasadzie odbył się wybór klubu, który plandekę ma testować "w warunkach bojowych"? Czy WTS został przez spółkę Ekstraliga do tego zmuszony, czy też może sam zgłosił chęć jej testowania? – dop. red.).
Jestem za tym, aby istniał wymóg rozkładania folii na torze przy statusie meczu zagrożonego. Ale przepis musi dotyczyć wszystkich klubów. Wszystkie powinny być traktowane tak samo. Wtedy nie będzie żadnego kombinowania.
Rozumiem prezesa Stali Gorzów, że chciał dokopać rywalom na wyjeździe pod nieobecność Macieja Janowskiego. Pytanie tylko, czy te emocjonalne wystąpienia i ustalenie daty meczu dzień przed Grand Prix w Warszawie jest w porządku? Nie pytam, czy jest fair w stosunku do Sparty, bo skoro Wrocław nie zrobił nic, aby pojechać w wyznaczonym terminie, to musi się liczyć z tym, że kolejna data może rozpocząć maraton imprez dzień po dniu dla własnych żużlowców. Pytam raczej, czy prezes Zmora pomyślał, że robiąc na złość Sparcie, skrzywdził zawodnika z własnego klubu, czyli Bartosza Zmarzlika i dodatkowo mistrza świata Taia Woffindena?
Ci zawodnicy nie wzięli udziału w treningu przed GP w Warszawie i dostali z automatu gorsze numery startowe. Jak się skończyło GP, wszyscy wiemy. Jaki wpływ na słabsze wyniki tych zawodników miały numery? Nie wiem, ale brak treningu przed imprezą na pewno im nie pomógł.
Przypominam, że Zmarzlik to ten facet, który gryzie żużel za Gorzów od lat i przyciąga tysiące ludzi na stadion Jancarza... No ale wiemy nie od dziś, że dla klubów LICZY SIĘ TYLKO LIGA. Presja jest taka, że każdy ciągnie plandekę w swoją stronę w zależności od kierunku, w którym idą chmury. Jedni nie liczą się z kibicami i wmawiają im na siłę, że nad Wrocławiem deszcz pada, a drudzy nie liczą się z indywidualnymi ambicjami swoich, polskich zawodników.
Sparta zgodziła się na powtórkę meczu w Gorzowie dzień przed GP. I dobrze, że nie brnęła w to dalej, bo dalsze kłótnie i szukanie innego rozwiązania nie polepszyłoby wizerunku klubu i całej ligi. Sparta przegrała ze Stalą, bo była słabsza, ale zachowała szansę na bonus. Każdy coś ugrał. Czas o temacie zapomnieć, ale najpierw wyciągnąć wnioski, żeby takie sytuacje już się nie powtórzyły.
Dla ścisłości, dodajmy, że gdyby władze WTS nie zgodziły się na propozycję Stali rozegrania meczu 17 maja (oficjalny termin rezerwowy ligi), utrzymana zostałaby w mocy data powtórki wyznaczona już wcześniej przez centralę - 14 czerwca, czyli... również dzień przed Grand Prix, tym razem Czech. Taki komunikat podała do publicznej wiadomości spółka Ekstraliga w dn. 9 maja. W takim wypadku grono wrocławian pozbawionych możliwości trenowania przed Grand Prix poza Woffindenem poszerzyłoby się o Janowskiego i najpewniej Milíka (dzika karta) - dop. red.
Usiadłem 18 maja na Stadionie Narodowym w Warszawie, zerknąłem w górę i zobaczyłem DACH. Tylko tyle i aż tyle… dzieli ligę od zakończenia kombinatorstwa, modlitw o deszcz/słońce/śnieg/zwarcie zalanych kabli (niepotrzebne skreślić w zależności od potrzeb) i kłótni między klubami.
Jednak dachów na stadionach żużlowych nie ma i szybko nie będzie, więc plandeka dla każdego! I korzystajmy z nich. Bo w przeciwnym razie wpadniemy w taką paranoję z powodu presji w tej niby najlepszej lidze świata, że Jacek Frątczak przez słabą postawę zawodników w jego zespole wymodli dla „Aniołów” deszcz do sierpnia (a nuż złapią wtedy formę) i zacznie osobiście młotkiem rozwalać dach Motoareny. A ciemne chmury nad managerem torunian już wiszą. W niedzielę we Wrocławiu Sparcie postawił się tylko kontuzjowany Jason Doyle. Ogromny szacunek dla tego zawodnika. Facet ma wysoki próg bólu i w tej chwili to chyba największy twardziel na żużlowych torach. Jednak w pojedynkę ekstraligi dla Torunia nie uratuje.
No to jakie wnioski z afery deszczowej? Odkrywam plandekę we Wrocławiu, a tam kryją się ze wstydu: Rusko, Zmora, kartka regulaminu, czyli Ekstraliga Żużlowa. Krótko mówiąc - wszyscy w komplecie. Bo z całej tej sytuacji nikt suchy nie wyszedł i każdy musi się trochę ubrudzić.
Tomasz Armuła
PS. Pamiętajcie, że Stadion Olimpijski to nie tylko żużel. Grają tam także w futbol amerykański Pantery, a za miesiąc spod taśmy startowej przy zapalonych światłach ruszy nocny półmaraton. I to bez względu na pogodę.