Osiem lat, jedenaście miesięcy i dwadzieścia sześć dni - dokładnie tyle upłynęło od mroźnej październikowej nocy, podczas której świętowaliśmy zdobycie drugiego polskiego złota Indywidualnych Mistrzostw Świata na żużlu. Wówczas skandowaliśmy imię i nazwisko Tomasza Golloba. W pierwszy październikowy weekend br. trzymaliśmy kciuki za jego wychowanka, Bartosza Zmarzlika.
Ciężko było jednoznacznie ocenić sytuację w klasyfikacji generalnej cyklu Grand Prix przed ostatnią rundą w Toruniu. Przypomnijmy - Zmarzlik prowadził z siedmioma punktami przewagi nad Sajfutdinowem i dziewięcioma nad Madsenem. Z jednej strony wydawało się, że przewaga jest bezpieczna i bez większych problemów uda się ją obronić. Z drugiej strony, gdy przeanalizujemy możliwe scenariusze, dojdziemy do wniosku, że dużo łatwiej niż się wydaje, można było ją stracić - 3 punkty "w plecy" w rundzie zasadniczej, jakieś nieszczęście w półfinale i byłoby praktycznie po robocie.
Piątkowe kwalifikacje uspokoiły polskich kibiców - Zmarzlik skończył je na drugim miejscu, a Sajfutdinow w ogóle nie pojawił się na torze z powodu gorączki. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, któremu nie drgnęły ku górze kąciki ust, gdy przeczytał tę informację. Ważne - rzucający nie może być kibicem Unii Leszno ;)
Chociaż... Wiecie co, lepiej nimi nie rzucajcie, bo wydaje mi się, że gdzie, jak gdzie, ale na PoKredzie mógłbym oberwać w tej sytuacji kamienistym deszczem. Wierzę, że nie cieszyliście się nieszczęściem Emila. Zresztą, sam mógłbym tym kamieniem rzucić, bo pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy po przeczytaniu tej informacji nie było "hehe, no to Bartuś ze złotem, bo Rusek z gorączką to będzie co najwyżej dymek wąchał", a "żeby tylko Kołodzieja nie odpalił".
Jestem takim farciarzem, że byłem przy Sportowej 2 w 2010 r., gdy Pan Tomek Gollob odbierał złoty medal. Pamiętam, że pomimo zaledwie 10 lat na karku (to "zaledwie" do obecnych dziewiętnastu w sumie też pasuje haha) miałem świadomość, że będę uczestniczył w wiekopomnym wydarzeniu. Owa świadomość rosła z minuty na minutę (czułem to doskonale w swoim brzuchu), a potęgowały ją tłumy kibiców w biało-czerwonych barwach, czy - co może ważniejsze dla 10-latka - brak "żużlowczyka" malowanego na wzór drugiego polskiego Indywidualnego Mistrza Świata. Na szczęście były jeszcze figurki przedstawiające – będącego tego dnia w cieniu, pomimo wielkiego sukcesu, jakim jest srebrny medal IMŚ – Pana Jarka Hampela. Do dziś dumnie łamie motocykl na mojej półce! :)
Bydgoszcz 2010. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Naczelny mawia: "ucz się, chłopaku, bo inaczej będziesz pisał o żużlu".
5 października, pomimo dużo większej niepewności, co do ostatecznych rozstrzygnięć, nie denerwowałem się przed zawodami prawie wcale. Strasznie to dziwne, bo rywale nie dosyć, że bliżej niż w 2010 r., to jeszcze dysponujący kosmiczną prędkością. Spokojnie strzeliłem sobie drzemkę w drodze, znalazłem w Google Maps parking, a gdy się już ogarnęliśmy, ruszyłem z kopyta w kierunku stadionu, dystansując resztę wycieczki.
W odległości ok. 500 metrów od stadionu zaczęły się pojawiać pierwsze motylki, czyli naturalna reakcja na rozemocjonowany biało-czerwony tłum. Ta narodowa jedność to jest bardzo piękna sprawa, muszę Wam powiedzieć. Żremy się przy wielu okazjach. Krzyczymy, że ten to nie jest polski klub, że tamten klub jest wuja wart, ale jak jedziemy na Grand Prix, to przywdziewamy narodowe trykoty i spacerujemy ramię w ramię - falubaziaki ze stalowcami, poloniści z apatorami oraz wszystkie inne na co dzień zantagonizowane grupy i kibicujemy Polakom znajdującym się na liście startowej. Tak, tak - wiem, że nie wszyscy, ale to ma być tekst 100% positive vibes.
Wiecie dlaczego tak strasznie brakuje mi DPŚ? Coś wam opowiem. Z okazji moich narodzin, dziadkowie kupili działkę pod Gnieznem! Znakomite miejsce by latem naładować akumulatory – dużo zieleni, las tuż za płotem i jezioro 10 minut z papcia. Super sprawa, polecam każdemu i bardzo dziękuję Dziadkom za taką decyzję. Na terenie tych ROD znajduje się sklep - jedyny "wewnątrz". Choć zawsze był bardzo dobrze zaopatrzony, to nie była to jego najważniejsza zaleta. Najważniejszą zaletą było wystawianie telewizora na zewnątrz sklepu (do ogródka) na wspólne oglądanie zawodów żużlowych! Nie muszę chyba dodawać, że telewizyjna transmisja była doskonałą okazją do kosztowania przez dorosłych napojów wyskokowych. Spożywane ciecze tylko wzmagały emocje wśród uważnych obserwatorów torowych wydarzeń i bardzo często były przyczynkiem do zażartych kłótni, który z zawodników jest większym, cytat, chujem.
Od tej reguły był jeden (liczbowo: 1) wyjątek - ukochany Drużynowy Puchar Świata! Przeżyłem pod tym sklepem wiele transmisji. Również takie, przy których byłem "dobrze poinformowany" co do, np. wyniku meczu Startu w Gorzowie, bo jako jedyny nasłuchiwałem meldunków red. Kossakowskiego w Radiu Gniezno. I ten prestiż, gdy zgromadzeni dżentelmeni słuchali 13-letniego mejwena nie był aż tak wyjątkowy, jak wspólne oglądanie DPŚ. Przez tę jedność właśnie.
W każdym biegu jechało dwóch zawodników - "Nasz" i "Nie nasz". Powodowało to, że sojusznicy i wrogowie byli tożsami dla wszystkich kibiców zgromadzonych przed ekranem. Od początku do końca zawodów jedyne kłótnie, jakich byłem świadkiem, to te dotyczące sędziowskich werdyktów. Pozostała część transmisji - pełna zgoda całego gremium ekspertów. Ale najlepsze było na końcu - praktycznie wykrzyczany "Mazurek Dąbrowskiego" o godz. 23 "pod chmurką", ze złotymi reprezentantami Polski na ekranie. I to jest dla mnie definicja wspólnoty. Tak mi się marzy, że kiedyś wszyscy będziemy kibicowali wszystkim "naszym" bez podziału na klubowe barwy.
Trochę odpłynąłem, wybaczcie. Wracamy pod Motoarenę.
A pod Motoareną wuchta wiary! Dziennikarzyny, jak to zazwyczaj bywa, wszystko mają podane jak na tacy i niewiele mogą powiedzieć o "customer experience", czy raczej "fan experience" w tym przypadku. Przyszedłem do "Race office", kolejki nie było, podałem nazwisko, wylegitymowałem się dowodem, złożyłem autograf, odebrałem kopertę (niestety bez gotówki, popracujcie nad tym BSI, pls), wyciągnąłem "blachę", założyłem opaskę i obrałem kurs na bramę. Zajęło mi to 2 minuty? 5? Nie ma to w sumie wielkiego znaczenia, bo czy to były dwie minuty, pięć, czy nawet dziesięć, to jest to nic w porównaniu z tym, ile musieli czekać kibice na bramkach. I tutaj od razu chciałbym zaznaczyć, że opisywanych wydarzeń nie przeżyłem (do czego przyznałem się na początku akapitu), ale przeżyły je osoby z mojej wycieczki, czyt. tata, siostra i znajomi z Anglii.
Pierwsza sprawa - przepustowość kołowrotków. Dokładnej specyfikacji nie znam, ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, ale jeśli na 15 minut przed pierwszym biegiem są kilkukrotnie zawinięte kolejki ludzi, to chyba coś jest nie ten teges. Druga sprawa - reagowanie na sytuacje kryzysowe. Dlaczego bramy znajdujące się obok kołowrotków otwarto dopiero, gdy wymusili to szarpiący je kibice? Przecież gdyby założyć jeszcze przed zawodami, że w takiej bramie zrobi się, np. trzy "furtki" więcej, ustawi odpowiednio ochronę, osoby odpowiedzialne za oznakowanie wykorzystanych biletów, to nawet taki mierny żurnalista piotrtheduck wpanie na to, że kolejka będzie skracała się szybciej. Trzecia sprawa - oznakowanie sektorów. Dawno nie byliśmy na zawodach, na których tak wiele osób mieszało sektory, siedziska, rzędy. Obawiam się, że nie wynikało to tylko z ekscytacji, a swój udział może tu mieć niewystarczające oznakowanie poszczególnych części stadionu.
Jak wspominałem wyżej, ten tekst to 100% positive vibes, dlatego kochany Apatorze Toruń, proszę się na mnie nie obrażać. Ja tylko posłusznie informuję o niedociągnięciach, o których być może nie wiedziałeś, a które podobno nie wystąpiły u Ciebie po raz pierwszy (tak pisali kibice). Dlatego uprasza się o pochylenie nad problemem i być może wyciągnięcie jakichś wniosków. No hard feelings, lubię Cię, choć często zdarzało mi się drzeć z Ciebie łacha. No i szykuj pupcię na lanie w Gnieźnie!
* * *
Jeśli ktokolwiek do tego momentu dotrwał, to ja bardzo serdecznie gratuluję i informuję, że - uwaga, uwaga - ROZPOCZYNAMY OSTATNIĄ RUNDĘ CYKLU GRAND PRIX 2019.
Pierwszy bieg i na torze nie kto inny, tylko Rus..osjanin! Kłębek przedbiegowych myśli - czy gorączka wpłynie na dyspozycję, czy Emil jest szybki, czy Emil dobrze odczytał tor, czy dobrał odpowiednie ustawienia - został bardzo szybko rozplątany. Emil wystartował, odkręcił manetkę i tak sobie leciał kilka metrów od krawężnika. Później trochę zmienił linię jazdy, wchodził w łuk taką jakby piką/dzidą/halabardą (niepotrzebne do skreślenia przez pana Dryłę), ale wciąż jechał z taką łatwością, jakby wcinał właśnie płatki na śniadanie. Aż się sam zacząłem zastanawiać - skoro jazda na tym motorowerku jest taka łatwa, to dlaczego siedzę na trybunach, a nie szykuję się do kolejnego biegu? Dziwne, prawda? Do dziś nikt mnie do parkingu nie wołał, choć nadzieja umiera ostatnia! Słyszę, że jest kilka wakatów w kadrze, to może coś mi skapnie!
Bardzo przepraszam za te uszczypliwości, nie chciałem, musiałem :(
Ale dobra, wracamy na tor, bo tam... A jakże! W kevlarze w jego ulubionym kolorze, ustawiony na pierwszym polu startowym w czerwonym kasku, należący do panteonu Wielkich Polaków obok Lecha Wałęsy, Jana Pawła II, Adama Małysza, Roberta Lewandowskiego i Mariusza Pudzianowskiego człowiek z Kinic! Pierwszy pogromca wojowników ze wschodu od czasów Jana III Sobieskiego! Tak, tak, dobrze myślicie - Bartosz Zmarzlik! Jako student informatyki, bardzo rzetelnie podchodzący do swoich obowiązków, cały tydzień spędziłem na wykonywaniu skomplikowanych obliczeń i wyszło mi, że jeśli Emil wygra jakiś bieg, to najlepiej będzie, jeśli Bartek również w tej serii odniesie zwycięstwo! Niezła przekmina, prawda?
Jak on wystrzelił! Od razu zawinął do krawężnika, przykleił się i odkleił się od wapna dopiero na wyjściu z łuku. Zjechał tam do bandy, wszedł w drugi łuk środkiem toru - trochę ryzykownie, ale skutecznie - i ssssunął naprzód, jak husaria pod Wiedniem po trzy punkty!
W czwartym Leonek całkiem ładnie pojechał, ale...:)) Leon, już sobie daj spokój - 9 punktów straty i czas gorszy od Bartusia - z czym do ludu?
Dobry początek zawodów – choć rywale z trójkami, to Bartek także nie zawiódł i wygrał. Jest dobrze, oby tak dalej.
O BOŻE, O KURWA, BARTEK, CO TY ROBISZ, O NIE. Dobra, wjedź, pięknie, dojedź do bandy komandosowi, dobrze! Uwaaażżżaj, zamknij Murzyna, dobrze! Hahaaaa! TUTAJ LATA NASZ MISTRZ ŚWIATA, AUUU! A Ty Leon SPIERDZIELAJ z tym uśmieszkiem. Farta miałeś, że Bartka pociągło.
Panie sędzio, za taki start Emila to warning! Artem no weź wjedź Emilowi, teraz, no weeeź. Ja pierdziele, wszystko ustawione. Razem są Gwiazdami Speedway Challenge to sobie nie wchodzą w paradę. Wrr.
Mamy przerwę po dwóch seriach startów. W moim sercu umiarkowany optymizm. "Dobrze będzie" - myślę sobie. Madsen i Sajfutdinow zbliżyli się o punkt, ale to wciąż, odpowiednio, sześć i osiem do nadrobienia. Jeszcze troszkę i będzie złoto!
NO I CO, TERAZ SOBIE PRZYPOMNIAŁEŚ JAK SIĘ WYGRYWA BIEGI, RUSKU?! Emila nie potrafiłeś pokonać, ale Bartka już tak, tak? Ale dobrze, spokojnie, nie ma co się denerwować. To tylko punkt straty, a Emil jedzie zaraz z Madsenem, więc ten punkt też straci. Jest dobrze.
O kuuuurde, Emil jak został! Jedź Dżejson, jedź Maciuś, dobrzeee! Trzymaj go, Maciek, trzymaj! Dobrze! Trzymaaaaaaj! Jest! Bartuś stracił punkt, a Emil trzy. Od razu lepiej jak somsiadowi się gorzej powodzi!
Trzecia seria za nami, Emil stracił, więc jesteśmy cora... co? Madsen wyprzedził Sajfutdinowa? Serio? Rafał [Gurgurewicz - dop. red.], pokaż generalną. (...) No, kurde, faktycznie. Nie no, ale nie odrooobi, bez przesaaady.
Ja pierdziele, ten Madsen to jedzie dzisiaj na komplet. Nie do zatrzymania jest, mija wszystkich jak tyczki. Dobrze, że Bartek też jest bardzo szybki. Nie tak jak Leon, ale źle też nie jest.
Ale został, niedobrze, niedobrze! Uff, przerwany. Kurrrde, znowu został. Jeeeedź, Bartek, jeeeedź! Jasny gwint, tylko „oczko”. Ile tam Madsenowi zostało straty? 5 punktów? Kurde, dużo i mało. Trzeba porobić korekty w sprzęcie, bo wyglądało to bardzo słabo.
A ile odrobił na ten moment Emil? Punkt? Kurde, 6 punktów, niby dużo, ale skubany odzyskał prędkość i znowu jest w mega gazie.
Madsen znowu trójka w dziewiętnastym? Kit z nim, teraz najważniejszy bieg.
Dooobrze ze startu, dobrze, Emil został, poszerz Bartek, pooszerz, DOBRZE! Prooooostuuuuuj! Zamknij wejście, dobrze! Teraz spokojnie do mety, Bartek, bez dziwactw. JEZUS MARIA, JAKĄ TEN EMIL ZŁAPAŁ PRĘDKOŚĆ, BARTEK OBEJRZYJ SIĘ! Szeeerzeeej. KURWA! BARTEK UWAŻAJ NA BANDYYY! No nie ścinaj na wyjściu, nic ci to nie daje, a Emil się zbliża, jedź normalnie, nie kombinuj! Ojoj, za szeroko, za szeroko... NIE, TAK, JEST, TAAAAAAAAAAK! TAK JEST! ŁUUUUUUHUUUUUUUU!
Jezus Maria, jest tak blisko. Rafał, jak to wygląda w generalce? Ok, czyli musi wejść do finału. A kogo ma w półfinale? Ja pierdziele. No dobra, dzięki.
Emil w czerwonym, Bartek który? Niebieski. Boże, żeby tylko startu nie zaspał, bo go Emil powiezie pod sam płot.
Eh, Madsen dzisiaj walnie komplet.
Okej, Bartuś, wystarczy dwójka, wystarczy finał. Jak Ci Emil ucieknie, to pilnuj tego drugiego miejsca, nie goń go. Okej, 3, 2, 1, poszli! Dobrze, dobrze, DOBRZE, DOBRZE, ZAMKNIJ GO, TAK, TAK, TRZYMAJ, ODPROSTUJ, TAAAAAAAAAAAAAAAAK! JEDŹ TAI, WJEDŹ EMILOWI, DOBRZE. JEDŹ BARTUŚ, JEDŹ. JUŻ TYLKO DWA I PÓŁ KÓŁKA. DOBRZEEEEE. BOŻE, ŻEBY TYLKO DEFEKTU NIE ZŁAPAŁ. JEDŹ, JUŻ TYLKO DWA KÓŁKA. JEEEEDŹ, DOBRZE, HAHAHAHA, TAAAAAAAAAAK, JEEEEDŹ, JEEEEEEEDŹ, OSTATNIE KÓŁKO, BARTEK, MUSISZ, HAHAHA, JEEEEEDŹ. TAK, TAK, TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAK! ŁUHUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU! TAK! HAHAHAHAH! MAMY TOOOOO!
***
Tak mniej więcej wyglądały wydarzenia torowe dnia 5 października 2019 r. - dnia, którego nie zapomni... chyba cała żużlowa Polska nie zapomni.
Choć patrząc w program możemy odnieść wrażenie, że była to łatwa przeprawa, że wszystko poszło po naszej, polskiej myśli, że ta przewaga spokojnie wystarczyła, to ja nie wiem jakim cudem te zawody odbyły się bez konieczności zrobienia przerwy, by udzielić jakiemuś kibicowi pomocy. Istny rollercoaster – mocny początek zawodów całej trójki, później punkty zgubił Emil i niespodziewanie zza jego pleców wyskoczył Madsen. Następnie osłabł trochę Bartek, ale w najważniejszym momencie zdołał wszystko wraz ze swoim teamem poukładać.
I całe szczęście, że panowie dali radę. To była fantastyczna noc. Ciężko mi sobie wyobrazić scenariusz, w którym Indywidualnym Mistrzem Świata nie zostaje Bartosz Zmarzlik. Jeśli szanse zostałyby przekreślone w półfinale, to podejrzewam, że połowa stadionu zdążyłaby zrobić się pusta jeszcze przed finałem. Zamiast wielkiego święta mielibyśmy wielką stypę.
A tak? Speedway, bloody hell! Medaliści Indywidualnych Mistrzostw Świata w jeździe na żużlu A.D. 2019 zaserwowali nam w wyścigu o złoto przepyszną ucztę. Rozpoczął się on, przynajmniej mnie się tak wydaje, we Wrocławiu, gdzie Zmarzlik wygrał w przepięknym stylu. W stylu bliźniaczo podobnym do gollobowego sprzed dwudziestu lat. Później panowie się tasowali, powiększali przewagę, zmniejszali. Jednak to wszystko to była walka głównie w Excelu. Natomiast rundy w Cardiff i Toruniu? Chyba za to właśnie kochamy żużel. Bieg dwudziesty rundy w Toruniu? Ja pierdolę, kosmos! Gdyby tylko było to możliwe, dałbym każdemu po 1/3 złotego medalu. Jeśli nie za wyniki, to chociaż za styl!
Niestety nie jest możliwe przyznawanie kilku złotych medali, dlatego ktoś musiał zdobyć brąz, a ktoś inny srebro.
Emil Sajfutdinow jeździł znakomicie cały sezon, zapisywał na swoim koncie mnóstwo punktów. Gdyby tylko udawało mu się częściej wchodzić do finałów po bardzo dobrych rundach zasadniczych? Możemy jedynie gdybać. Gdy Polacy fetowali mistrza, gdy sam mistrz biegał po parku maszyn z bananem na ustach, gdy żartował, odpowiadając na pytania Tomasza Lorka na poturniejowej konferencji prasowej, Emil siedział z boku, zaglądał w telefon. Strasznie mi go było żal. Gdy fotoreporterzy prosili go o zapozowanie, z chęcią chwytał medal, uśmiechał się, ale gdy uwaga koncentrowała się na którymś z dwóch pozostałych medalistów Emil siedział, wyraźnie rozżalony.
Podejrzewam, że gdyby go teraz zapytać o odczucia dot. brązowego medalu IMŚ, Emil odpowiadałby pewnie, że to wielki sukces, że jest bardzo szczęśliwy. I mnie taka odpowiedź za bardzo by nie zdziwiła. Teraz już pewnie do niego dotarło, że jest trzecim najlepszym żużlowcem na świecie, ale w tamtym momencie wydawało mnie się, że czuje się największym przegranym z tego grona. Zdecydowana większość typowała, że to on jest najpoważniejszym zagrożeniem dla Bartka Zmarzlika, że jest w stanie go wyprzedzić i sięgnąć po złoto, a tu się okazało, że nie skończył nawet ze srebrem. No, ale cóż, taki jest sport.
Emilowi należą się olbrzymie gratulacje i pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnych sezonach będzie jeździł co najmniej tak dobrze, jak w tym roku. Bo w tym roku jeździł fantastycznie i oglądanie Rosjanina było czystą przyjemnością.
Życie nie znosi próżni. W cyklu nie mamy już Nickiego Pedersena, więc nie ma za bardzo kogo zbiorowo nienawidzić. Na szczęście przybył ktoś z odsieczą. Co ciekawe, również Duńczyk.
Srebrny medal IMŚ Leona Madsena jest dla mnie dużym zaskoczeniem. Oczywiście, od kilku lat jeździ bardzo dobrze w naszej najszybszej, najlepszej, najpiękniejszej, najładniej opakowanej, najdroższej, najchętniej uczęszczanej i w ogóle naj żużlowej lidze świata. W zeszłym sezonie sięgnął po Indywidualne Mistrzostwo Europy i sądziłem, że utrzyma się w cyklu, ale, kurde, w debiutanckim sezonie sięgnąć po srebro? Szacuneczek dla pana Leona, to naprawdę wielka sprawa. Tym bardziej po rundzie w Vojens, po której wielu – w tym również ja – przekreśliło jego szanse na inny medal niż brązowy.
Abstrahując od moich żużlowych sympatii i antypatii, fajnie, że mamy znowu kogoś, kto budzi skrajne emocje. W najbliższych latach poleci pewnie w jego kierunku sporo kurew i innych soczystych epitetów, ale mówię Wam – gdy zabraknie go w cyklu, gdy jego kariera będzie zmierzać powoli do końca, to będziemy wspominali go z rozrzewnieniem. Jak jego starszego kolegę.
TAMTARARAAAAAAAAAAAM
No i on! Nasz Mistrz! Trzeci polski złoty medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata – Bartosz Zmarzlik! Kłaniam się w pas, Panie Bartku. Od kilku lat przypuszczaliśmy, ale teraz możemy mówić o tym z całą pewnością – trafiło nam się złote żużlowe dziecko. Mam dziś 19 lat, zacząłem studia i próbuję sobie wyobrazić, jakie osiągnięcia mogę mieć na koncie za pięć lat. Myślę o tym, bo Bartek ma na karku dokładnie 24 lata, a w kolekcji prawie wszystkie żużlowe trofea, w tym to najważniejsze – złoto IMŚ.
Tak jeszcze na chwilę odskoczę od tematu, bo podczas tej rundy, razem z moją towarzyszką, serdeczną koleżanką Angeliką, zastanawialiśmy się – jak to jest? Od małego jeździsz, trenujesz, harujesz. Myśl o tytule nakręca cię, marzysz o tym, wszyscy ci to wróżą i pewnego dnia to wszystko się wypełnia. Stoisz na podium ze złotym medalem zawieszonym na szyi i jesteś najlepszym żużlowcem na naszej planecie po całym sezonie walki. Nie ma przed tobą nikogo, bo to właśnie ty jesteś przed wszystkimi. Słuchasz „Mazurka Dąbrowskiego”, jesteś królem tego sezonu. Jakie to uczucie? Dla mnie zupełna abstrakcja, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Trzeba będzie kiedyś naszą złotą trójcę o to zapytać.
Nasze żużlowe Wunderkind jest wundervoll w każdym calu. Ciężko znaleźć coś, do czego można by się przyczepić i kręcić w tym temacie aferę. Dobrze wychowany, kulturalny, grzeczny, w pewnych aspektach rozkoszny, rodzinny, ułożony, naturalny, szczery, oddany, wierny – długo można by wymieniać przymiotniki, które odnoszą się do Bartka i prawdopodobnie niewiele byłoby pozytywnych, których nie można mu przypisać.
Piękna jest ta cała otoczka, która Bartkowi towarzyszy – rodzinny team, któremu Bartek ze łzami w oczach dziękował, mentor w osobie najwybitniejszego polskiego żużlowca w historii, ciężko doświadczonego przez sport. Można niejedną łzę uronić.
Poza tymi wszystkimi pozytywnymi cechami, Bartek zaimponował mi jeszcze jednym – cierpliwością. Nie oglądałem transmisji Canal+ z tych zawodów, również jej powtórek, więc nie wiem, co, drodzy Czytelnicy, widzieliście w telewizji, więc z chęcią zdradzę trochę kulis i wytłumaczę o co z tą cierpliwością chodzi.
Jestem pewien, że widzieliście dekorację i późniejszy przejazd medalistów po torze. To były ich ostatki spokoju. Gdy tylko zjechali do tunelu łączącego tor z tymczasowym parkiem maszyn zaczęło się istne szaleństwo. Konferencja telewizyjna, konferencja dla pozostałych mediów, później porwanie do studia Canal+, a później z powrotem do salki konferencyjnej. Gdy tylko zobaczyłem, co się święci, ruszyłem do celu zanim ruszyli pozostali, by uniknąć grupowego biegu.
Wszedłem jako jeden z pierwszych i spodziewałem się, że zaraz rozpocznie się konferencja prasowa. Tymczasem po chwili drzwi się zamknęły i udało mi się tylko zobaczyć ochronę, blokującą wejście innym dziennikarzom. Nie wychylałem się więc zbytnio i obserwowałem przyczajony, co się dzieje!
Okazało się, że Bartka porwano tym razem po to, by zrobić parę ładnych zdjęć dla firmy Aztorin. No właśnie, Aztorin, słuchajcie, mam takie pytanko. Nie chcielibyście mi też takiego zegarka odpalić? Tyle pieniędzy płacicie za reklamę, tyle tych zegarków rozdaliście, to przecież ten jeden zegarek wielkiej różnicy Wam nie zrobi! A szczerze uważam, że bardzo ładne te pomarańczowe wstawki. Przemyślcie sprawę!
Oprócz tego nowy mistrz musiał udzielić wywiadu oficjalnej stronie FIM i… zabrano mu mistrzowski puchar! Pani z BSI grzecznie wytłumaczyła, że Bartek dostanie replikę, a oryginał musi oddać. Mistrz nie protestował i miła pani z BSI też nie protestowała, gdy poprosiłem ją o możliwość porwania na sekundkę pucharu i zrobienia sobie z nim zdjęcia. Bardzo Pani dziękuję, to bardzo miłe, co Pani zrobiła, jestem bardzo wdzięczny i spełniając dziennikarski obowiązek informuję, że to cudeńko jest naprawdę ciężkie.
Wyobrażacie sobie, że dopiero wtedy Bartek miał możliwość wyrwania się i podejścia „do swoich”? Ok. 50 minut po dekoracji! Niestety po kilku szybkich przytulasach wpadł w ramiona kibiców/dziennikarzy i wszystkich, którzy chcieli uwiecznić ten dzień na wspólnych zdjęciach z mistrzem. Wyobraźcie sobie, że ani przez chwilę nie narzekał, nie wyrywał się, nie uciekał. Szacuneczek!
***
W tamtej chwili, obok tego dzikiego tłumu dostrzegłem Jerzego Szczakiela, czyli pierwszego polskiego Indywidualnego Mistrza Świata. Pan Jerzy stał z boku i przyglądał się temu szaleństwu. Nie odmówiłem sobie zaszczytu i poprosiłem o możliwość zrobienia sobie z Mistrzem zdjęcia. Ku mej ucieszy, nie spotkałem się z odmową.
Pomimo tej chwilowej radości, zrobiło mi się trochę smutno. Bardzo przykro to wyglądało, bo Pan Jurek stał o kuli zupełnie na uboczu, nie budząc jakiegokolwiek zainteresowania, a przecież to pierwszy polski IMŚ na żużlu! Początkowo byłem bardzo zbulwersowany w duchu, bo wyglądało to tak, jakby Szczakiel przyszedł tam, by pogratulować Bartkowi, a nie miał żadnych szans, by dostać się gdzieś bliżej nowego mistrza. Dopiero kilka dni później przeczytałem gdzieś, że panowie mieli okazję zamienić kilka zdań wcześniej. Uff, całe szczęście!
***
W trakcie tego wyściskiwania się, jeden z dziennikarzy wynegocjował, że teraz Bartkowi odpuścimy, ale on za kilka minut przyjdzie do nas do salki odpowiedzieć na parę pytań. I wiecie co? Przyszedł. Szok. Zazwyczaj taka obietnica ze strony zawodnika jest jednoznaczna z jego ucieczką przed mediami, a tu nie było o tym mowy.
Zapowiadane kilka minut rozmowy przerodziło się w kilkanaście, a on cały czas cierpliwie odpowiadał na kolejne pytania dziennikarzy. Opowiadał cudownie, wręcz płynął, z olbrzymią radością w głowie, pomimo tego, że po tym, jak po jego plecach popłynął kilkadziesiąt minut wcześniej szampan, było mu strasznie zimno. Chociaż z drugiej strony – co tam zimno i ewentualne przeziębienie, gdy, cytat, jest się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie?
Mam szczęście nie pracować w redakcji informacyjnej, więc nie położyłem na stole dyktafonu. Zresztą, nawet bym się do tego stołu nie dopchał, bo Bartek został przez nas wręcz osaczony, dlatego stanąłem trochę z boku i notowałem na telefonie. Bartosz przyznawał, że strasznie mu się dłużył miesiąc od czasu rundy w Vojens, bo wtedy poczuł, że jest w stanie zostać mistrzem świata. Wypełniał czas treningami, pracami w warsztacie i przyznał, że sam się zaskoczył tym, jak dobrze sobie z tym oczekiwaniem poradził.
Z tymi finalnymi oczekiwaniami – w dniu zawodów – też sobie poradził, choć było ciężej. Na szczęście noc była spokojna i spał dokładnie od 22 do 10. Tak więc, jeśli ktoś ma plan na zostanie mistrzem świata – oto przepis.
Bartek mówił, że tak długi sen w dniu zawodów bardzo go cieszy, bo skraca oczekiwanie. Najgorzej jest w okolicy godziny 13/14, bo wtedy jest już bardzo blisko do zawodów, ale wciąż daleko.
5 października był bardzo podekscytowany i nie mógł się doczekać turnieju. Spoglądał często na zegarek, bo tak bardzo chciał już pojechać. Chciał zmarnować trochę czasu drzemką, ale nie mógł zasnąć. Później odpalił sobie muzykę, ale ile można słuchać muzyki?
Opowiadał też o rzeczach bardziej ogólnych. Np. o tym, że według niego kluczowy był rok 2016 – wkroczył wówczas do cyklu Grand Prix, zdobył medal i, jak sam wspominał, to właśnie tamten medal i ten złoty smakują najlepiej. Wówczas w Melbourne biegał, płakał – zupełnie tak, jak robił to dzisiaj [5.10. – dop. red.]. A płakał już po półfinale. Dlatego w finale już nie poszło – miał łzy w oczach i mu gogle parowały… :)
Nie obyło się także bez pytań o tatę – Bartek opowiadał, że jeszcze nigdy go w takim stanie nie widział. Był blady, trząsł się, i nie mogły być to drgawki spowodowane przenikliwym zimnem, które dało się tamtej nocy odczuć, bo tata może chodzić zimą w krótkim rękawku i w ogóle go to nie rusza. Tak więc chyba musiały być one spowodowane nerwami, przez co Bartek się o tatę wręcz bał. Zawsze trzyma emocje w środku, ale dziś nie dał już rady i uzewnętrznił stres.
O tym już Bartek sam nie mówił, ale można wyciągnąć taki wniosek, że relacja tych dwóch skromnych mężczyzn jest pięknym zaprzeczeniem teorii prezesa-emeryta Witkowskiego. Szkoda, że go wtedy nie było w tej salce, bo Bartek wypowiadał się o tacie z dużą wdzięcznością i mówił wprost – bez niego tego medalu by nie było.
Gdy wparowałem z całą bandą ludzi do parku maszyn tuż po dekoracji, pomyślałem o Panu Pawle i pod wpływem impulsu odbiłem od grupy biegnącej za Bartkiem w kierunku zaskakująco pustego boksu nowego mistrza. Chwilę się wahałem, ale stwierdziłem, że warto chociaż spróbować, bo taki akapit musi się w tym tekście pojawić i warto by został takim zdjęciem ozdobiony.
Podszedłem do taty Bartka, przedstawiłem się, powiedziałem z jakiej redakcji jestem i zapytałem, czy mógłbym zrobić mu zdjęcie. - Mi? A dlaczego? – usłyszałem w odpowiedzi. Uśmiechnąłem się w duchu, bo w sumie mogłem się spodziewać po Panu Pawle, że jako skromny człowiek nie będzie chciał stać w świetle reflektorów. Wytłumaczyłem mu dlaczego i ku mej radości Zmarzlik senior na zdjęcie się zgodził, ale chyba nawet nie spojrzał w obiektyw.
To skromność zupełnie niepotrzebna, Panie Pawle. Gdyby to złoto było spółką, byłby Pan posiadaczem pakietu kontrolnego. Sukces Pana syna nie byłby możliwy bez Pańskiego wsparcia, determinacji i poświęcenia, o czym Bartek mówił na konferencji prasowej – nauczył go Pan jak żyć, jak rozumieć pewne rzeczy i to jest Pana wielka zasługa!
Oprócz tego Bartek dziękował mamie, narzeczonej, Sewerynowi, Grzesiowi, trenerowi, sponsorom, wszystkim, z którymi trenuje na co dzień i wszystkim, którzy się do tego sukcesu przyczynili.
Konferencja się skończyła, ale oblężenie wciąż trwało – mikrofony i dyktafony zastąpiły telefony i aparaty. Sam do tego oblężenia dołączyłem i zrobiłem sobie zdjęcie z mistrzem. Jest niewyraźne, poruszone, ale to nieważne. Najważniejsze, że jest. Gdy udało się wykonać zadanie z samej góry listy życzeń tamtego dnia, wyszedłem z salki i skierowałem się w kierunku wyjścia, bo moja wycieczka już dawno była gotowa do odjazdu.
Po drodze, za zgodą pracowników technicznych, podwędziłem pewną rzecz z murawy stadionu. Nie będę zdradzał, co to jest, bo zaraz się ktoś po to zgłosi i będzie przypał! Jednak jeśli ktoś, gdzieś, kiedyś będzie robił jakąś wystawę dot. tych zawodów, czy polskich żużlowych mistrzów świata, to chętnie tę pamiątkę użyczę!
***
Na sam koniec zostawiłem sobie chyba najbardziej wzruszający fragment ze wszystkich wypowiedzi Bartka po finałowych zawodach.
Przedturniejowe połączenia na linii Zmarzlik – Gollob nie są żadną tajemnicą. Bartek z teamem był w drodze na kolację, gdy stwierdził, że na chwilę opuści swoją ekipę i zadzwoni na 5 minut do Pana Tomka. Rozmawiali 45 minut absolutnie o wszystkim. W pewnym momencie Bartek zapytał – Panie Tomku, a pamięta Pan, jak po Bydgoszczy powiedział mi Pan „Młody, też to zrobisz, tylko skrócę Ci czas”?
5 października 2019 r. Bartosz Zmarzlik został trzecim polskim Indywidualnym Mistrzem Świata w jeździe na żużlu po Jerzym Szczakielu (1973 r., Chorzów) i Tomaszu Gollobie (2010 r., Bydgoszcz). Ma 24 lata i wszystkie medale żużlowych Mistrzostw Świata w kolekcji.
Panie Tomku, Panie Bartku – jak sami mówicie, zrobiliście to!
Piotr Kaczorek 🦆 (Twitter)