Też to czytaliście? GRAND PRIX WYZWOLONE SPOD OKUPACJI BSI! No, jeszcze nie teraz, ale za dwa lata - już tak. Większymi bukwami po internetach upstrzone są chyba tylko pozostałości po Black Friday. Tytuł świadomie prowokacyjny, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę, że temat "wyzwalania nas spod okupacji" stał się ostatnio mocno drażliwy, jednak mniej więcej tak wyglądają pierwsze reakcje kibiców, na jakie się natknąłem. Radość. Coś jak dostać SMS-a, że wylosowało się bilet na mecz swojej drużyny. Co tam bilet... Karnet w Lublinie! Nagrabiło sobie to BSI, prawda, ale czy będzie lepiej? A może musi być lepiej, bo gorzej już być nie może? Co konkretnie się zmieni? Poza zmianą C+ na Eurosport, komentatora X na Y i tym, że wcześniej dawano zarobić Olsenowi, a teraz - jak wieść gminna niesie - dadzą zarobić One Sport.
Długa była ta przygoda Brytyjczyków z Grand Prix. Przedługaśna. Choć jak przeczytałem w jednym medium "Ż", że aż "30-letnia", to zacząłem szybko rachować na palcach i doliczyłem do 20. Tyle ich akurat mam, o tyle łatwiej. Ergo: stolarzem nie jestem. Stolarzem słowa co najwyżej. Tak czy siak, 20 to i tak dużo. Według niektórych o połowę za dużo. I chyba nie ma nawet sensu przywoływać lat dawno minionych, oceniając teraźniejszy stosunek do BSI, bo wielu obecnych fanów roku 2000 po prostu nie pamięta. A co dopiero tego, co było wcześniej. Bo przecież nie wszystkie pomysły panowie z BSI "przynieśli w walizce" i rzucili światowemu żużlowi na stół w roku mistrzostwa Marka Lorama. Niektóre już istniały, jak słynne "eliminatory" (od roku 1998). To kolejna nieścisłość często powtarzana i powielana przy okazji nadchodzącej rewolucji. Z czego wynika? Pewnie właśnie z tego, że dla wielu to prehistoria, oglądana czasami na YouTube. A że najlepsza nawet "jutuba" oddaje jedynie faktografię i emocje danego turnieju - oglądając, można się co najwyżej domyślać wszystkiego, co unosiło się wokół. Jak to było z tamtymi "grandprixami", jaka atmosfera towarzyszyła kolejnym rundom, zwłaszcza tym rozgrywanym w naszym kraju. Albo w czeskiej Pradze, "zdobywanej" co roku przez tłumy polskich kibiców (z których - uczciwie przyznajmy - nie wszyscy zwyciężali w nierównej walce z urokami czeskich bufetów. Osobiście znam takiego, który pod Marketę "za Gollobem" jeździł wytrwale co roku... przy czym wszedł na stadion bodaj raz). Działo się. Zapisy, wycieczki, chóralne śpiewy, że "jeszcze tego lata...". A w skali makro - tego właśnie YouTube nie pokaże - to taka arcyciekawa retrospekcja, czym pachniało wchodzenie Polski na żużlowe salony, gdzie długo niezbyt chciano nas wpuścić.
My czekaliśmy, a tytuły zdobywali inni. W ilu polskich domach wisiały takie plakaty, jak ten ze Speedway Star? Obok plakatu z Gollobem oczywiście
Przez tych 20 lat przewinęła się przez cykl SGP cała plejada gwiazd, autentycznych mistrzów, jak multimedaliści Tony Rickardsson, Nicki Pedersen czy Greg Hancock, nasz złoty as Tomasz Gollob, wykreowano też prawdziwe indywidualności. Żeby nie sięgać do prehistorii - Tai Woffinden. Wielka szkoda, że niektóre kariery zostały brutalnie przerwane. Gdzie byłby dziś Darcy Ward? A wraz z nim cały czempionat. Tego nie wiemy. Można mówić, że na przełomie wieków światowy speedway to był taki "samograj" - ktokolwiek by go nie poprowadził, odniósłby nie mniejszy sukces. Ale poprowadzili akurat oni. To wszystko również fragment historii SGP i ery BSI. Coś się kończy.
NASI WCHODZĄ DO GRY!
Koniec starego jest początkiem nowego, i skoro już się zbiorowo na to "nowe" cieszymy, warto pospekulować. Co może być lepiej? Czy w ogóle może być lepiej? A czasem zauważyć, że to, na co tak czekamy... kiedyś już było. Zmiany w punktacji, dopuszczenie juniorskiego mistrza do elity, kilka miast i krajów goszczących cykl, pewnie coś jeszcze. Kibiców zawsze najbardziej interesuje to, co jest solą speedwaya, czyli "walka na torze" (kto w danym roku szefuje, kto negocjuje i podbija faktury - to obchodzi przeciętnego fana już dużo mniej). Discovery i jego motocyklowa emanacja Eurosport Events swoich speców od żużla nie mają (przynajmniej jak na razie), pozostaje więc wykorzystanie sił i środków sprawdzonego już One Sport. Oczywiście, panowie mogą się jeszcze 15 razy pohandryczyć o pieniądze, ale na dziś taka współpraca jest więcej niż prawdopodobna. A wraz z tym niechybnie trzeba będzie zadać pytanie, czy imprezy One Sport były w ostatnich latach lepsze od tych BSI? Nie pod względem stawki, bo ta z oczywistych względów mocniejsza była u Anglików, ale organizacyjnie, pod względem stworzenia show i możliwości walki na torach o różnej nawierzchni i specyfice? Tutaj już może się okazać, że to wyśmiewane i wypominane od lat Brytyjczykom Tampere, ale też Krško czy tory włoskie, znajdą godnych konkurentów po drugiej stronie lustra.
...A potem trzeba wziąć kolejny głębszy oddech i zadać pytanie numer dwa: nawet jeśli obiektywnie te imprezy One Sport nie były lepsze, albo wręcz były nudniejsze (wszystkie zawody w Chorzowie, mecze kadry w Poznaniu czy Rzeszowie, wcześniej turnieje w Gnieźnie), to czy nie dlatego tylko, że "nasi" nie mieli takiego budżetu jak BSI? I takich aren. Bo gdyby mieli, to hohoho...
To oby teraz mieli. Będziemy mogli powiedzieć "sprawdzam"!
ROZWIJALI CZY ZWIJALI?
Warto zadać pytanie, co tak naprawdę BSI osiągnęło? - Nic, panie, nie osiągnęło. Kabzę tylko nabili. Pogonić w cholerę! Wszyscy, którym to wyjaśnienie (dość popularne) wystarczy, mogą po prostu przeskoczyć o jeden akapit do przodu. Nie będę polemizował, czy takie postawienie sprawy należy odrzucić. I czy w całości, czy nie. Kabzę na pewno nabili. Pytanie, kto zna inną firmę i innego promotora, który kupuje za niemałe pieniądze prawa do jakiegoś cyklu, a potem okazuje się wizjonerem - altruistą, który zdobywa dla speedwaya "nowe lądy", konkwistadorom na dwóch kółkach płaci klejnotami, a na bilans zysków i strat nie patrzy. Żeby się nie okazało, że jedynym takim był... diamentowy jegomość, zwany przez fanów Wesołym Irkiem.
Co irytowało naszych kibiców w erze BSI? To moja prywatna lista obserwacji, z jednymi się zgadzam, z innym nie. Z pewnością nie jest kompletna i zupełnie nie musi się pokrywać z odczuciami wszystkich czytelników.
1. Wspomniany kabzocentryzm irytował. Jeśli nie każdego, to większość. Coroczne niemal finansowe harce, zakulisowe intrygi i wycinanie jednych polskich miast przez inne. Z grubą forsą w tle. Nie zamierzam oblekać się w togę advocatus diaboli, ale niestety, prawda jest taka, że ten system, dość patologiczny w swej istocie, odpowiadał wszystkim. Poza niektórymi z tych na samym końcu żużlowego łańcuszka, czyli... no niestety, wami - czytającymi ten tekst. Ale też nie wszystkimi, bo - jako się rzekło wcześniej - jeśli kibic (w swej masie) dostanie emocjonujące zawody, to resztę ma gdzieś. BSI zacierało ręce, patrząc jak Polacy płacą za to samo 10x tyle, ile płacą Włosi czy Słoweńcy, a kolejne polskie zastanawiają się, czy nie podbić jeszcze tej stawki. Kluby organizujące polskie rundy zacieszały, bo zawczasu załatwiły sobie z magistratami deal, polegający na tym, że Brytom haracz za imprezę zapłaci się z podatków mieszkańców, natomiast cały zysk z biletów pozostanie w kasie klubu. Fajnie, nie? No i wreszcie nasi milusińscy politycy - samorządowi łaskawcy. Oni także byli zadowoleni, bo mogli się wykazać i pochwalić niezwykłą aktywnością i efektywnością na trudnym froncie walki o rozsławianie dobrego imienia macierzystego grodu. Za swoje nie płacą, a kibic - wyborca z pewnością będzie pamiętał, za czyich rządów dobrze się żużlowo działo, a za czyich nie. Tak to się kręciło... i nadal kręci. Czy coś się zmieni? Pytanie otwarte.
2. "Latająca" liczba rund w GP i głupi system z rozdawnictwem "dzikich kart". Wliczając w to tych, którzy się "nie utrzymali, ale tak naprawdę się utrzymali" oraz graniczące z pewnością przekonanie, do kogo te "dzikusy" trafią, z roku na rok robiło się coraz śmieszniej. Z liczbą turniejów tak samo. Zaczęło się od sześciu, doszło do dwunastu... i znowu zaczęło pikować. Osobiście tęsknię do tych sześciu. Wtedy na GP naprawdę się czekało.
Tylko, czy tu będzie wiele lepiej? Czy lepiej jest w One Sport? Może pod względem liczby rund (ale i historia "polskiego" SEC jest o wiele krótsza). Każdy organizator chce mieć wyłączność na nominowanie asów, którzy są mu potrzebni. Takich, którzy ze względów sportowych, a najczęściej sportowo-finansowych, są dla organizatora w danym roku cenni. Byłoby tylko dobrze, gdyby zachować w tym umiar, bo w tempie obecnym, za chwilę 1/3 stawki będzie w niej nie ze względów sportowych, a wskutek "widzimisię" promotora. Czasem te "misie" były przez fanów wyczekiwane i trafione, jak z Madsenem, czasem kompletnie nie. Przeciwnie, służyły tylko tym pierwszym celom (nazwijmy je finansowo-marketingowym), pod względem sportowym zaś jedynie konserwowały bylejakość i marazm. Zobaczymy, co zademonstrują "odkrywcy" z Discovery.
Obawiam się tylko, że cały sport - ten zawodowy, komercyjny - idzie właśnie w tę "złą" stronę. Dopiero co śledziliśmy losowanie finałów EURO 2020 w... No właśnie, może ktoś wie, gdzie te finały się odbędą? Ja niby czytałem nazwy krajów i miast, ale już nie potrafię wymienić. A i systemem samego losowania jestem skonfundowany (to było jeszcze losowanie, czy raczej nominowanie?). Niestety, coś się kończy. Kończy się na przykład planowanie pięknego, sportowego urlopu na obczyźnie, kibicując swoim, a przy okazji zwiedzając kraj gospodarza. Bo czym to się teraz będzie różniło od pojedynczego wyjazdu kadry, tyle że ważnego? Wspólny mianownik tej ewolucji jest jeden - forsa. Zaserwowałem już wam Nawrockim, to zreturnuję innym gierojem. "Ja to bym pojeździł w tym DżiPi, ale bez tych całych eliminacji". Pamiętacie? Tak to mniej więcej leciało. I tak to mniej więcej będzie. Grisza, you win! Ty pobiedił.
3. "Zastała woda w stawie". Marazm taki. Czyli losowania (które i tak wygra Woffinden), brak wizji i nowości. Zbyt późne ogarnięcie, że lata mijają, a tutaj czas się zatrzymał. Jak w tym słynnym za PRL-u żarcie o premierze Cyrankiewiczu. Kiedy to do uszu "wiecznego premiera" z ust zachodniego dyplomaty dotarła opinia, że w sumie fajna ta ludowa Polska i jej nowy rząd, tylko od 20 lat nic się w nim nie zmienia. - Jak to, ja się nie zmieniam?! - miał odeprzeć autentycznie zbulwersowany Cyrankiewicz.
Owszem, w końcu się otrząsnęli, coś zmienili, wprowadzili od sezonu 2019 system kwalifikacji, od 2020 nową lokalizację (Rosja) i nowy system punktowania poszczególnych rund. Widać też postęp pod względem PR-u, social mediów. Ot, choćby dziś, w trakcie, kiedy klepię w klawisze, na oficjalnym kanale SGP "wyskoczył" taki quiz dla polskich fanów:
Stąd kontrargumentem (i to całkiem sensownym) będzie pytanie, czy FIM dobrze czyni, "wykopując" BSI akurat w momencie, kiedy coś zaczyna się dziać?
CZY NIE ZA PÓŹNO TA AKTYWIZACJA?
Mam wrażenie, że przespano kluczowy okres, dając się uśpić finansowemu powodzeniu całego przedsięwzięcia. Ten słynny "wyścig o 100 tys. dolarów" rozegrany w październiku 2007 w Gelsenkirchen, wygrany przez Jonssona (choć sam wyścig ani trochę ciekawy, pomimo fantastycznej obsady - obok ustawili się Crump, Hancock i Adams), był pewną cezurą. Sto tysięcy USD w 60 sekund - to przemawiało do wyobraźni. Niczego równie spektakularnego (i równie szalonego) drugi raz już nie spróbowano.
Co więcej, bywało, że zmieniano... ale na gorsze - mam tu na myśli casus zlikwidowanej wyższej punktacji za finał. To naprawdę mało do kogo trafiało - taka sama nagroda za objechanie trójki najlepszych danego dnia, i taka sama za wygraną z "ogórkami" z rezerwy toru. A przecież takim grandprixowym standardem jest, iż pod koniec sezonu (który w GP i tak rusza bardzo późno, w połowie maja) ta stawka wskutek kontuzji zazwyczaj jest coraz słabsza. Dobiera się tych rajderów z listy oczekujących, niekiedy po dwóch - trzech, a jak dojdzie jeszcze kontuzja w trakcie zawodów, to naprawdę trudno o zaskakujące porażki faworytów. I trudno potem o wielkie roszady w generalce, nawet jeśli się pojedzie wybitnie, jak ostatnio Madsen. Ci za plecami też ich pokonają.
A propos Madsena... Dosć szerokim echem odbiła się jego niedawna "wrzutka" w mediach społecznościowych, podsumowująca grandprixowe osiągnięcia Duńczyka.
Trzeba ją oczywiście widzieć w odpowiednim kontekście. Oto bowiem - kto jeszcze nie wie, bo GP na co dzień średnio go obchodzi, niechaj czuje się poinformowany - ta wyżej wymieniona, krytykowana konsekwentnie przez nas (i nie tylko przez nas) punktacja, nie doczeka końca "misji" BSI. Już w sezonie 2020 zostanie zmieniona. Czy na lepszą? No właśnie... jak by to powiedzieć... chyba na jeszcze głupszą.
Dlaczego do obecnego systemu nie dodano po prostu podwójnej punktacji za finał (6-4-2-0)? Nie pojmuję. To zaliczanie do końcowej punktacji każdego "oczka" zdobytego w fazie zasadniczej (wyścigi 1-20) oraz półfinałach, wcale nie bylo złe. Kto awansował do "ósemki", ten odskakiwał. Albo miał szansę odskoczyć. Przyzwyczailiśmy się do tego, nie budziło to większych kontrowersji. Brakowało tylko tego "kopa" za finał. Teraz... pięciu chłopa skończy turniej z 5 punktami, po czym jeden otrzyma za to 8 punktów, a inny 4. W tym samym czasie 20 punktów zgarnie ktoś, kto nie zwyciężył w żadnym biegu, konsekwentnie zbierając "dwójki" i "jedynki". Aż do finału. To już naprawdę sensowniej jest obecnie, kiedy także można do tego finału doturlać się z (2,1,2,1,2,2)... ale 20 punktów nijak to nie da. Co najwyżej 13.
To szukanie, samo w sobie, trudno formułować jako zarzut. Ale w wykonaniu BSI często niestety przypominało błądzenie, rzucanie się od ściany do ściany. Bez wyklarowania wizji, w którą stronę zmierzać. Bo skoro przez 20 lat nie udało się wypracować systemu punktacji najbliższemu kibicowskim marzeniom o ideale... to pewnie już się nie uda.
Co więcej, może powstać wrażenie pozostawienia po sobie "śmierdzącego jaja", jeśli ów stary system zmienia się akurat po triumfie zawodnika (traf chciał, że Polaka), który w tym nowym systemie mistrzem by nie został. Tak na logikę - skoro organizator system zmienia, to znaczy, że w jego odczuciu nie był on dobry. Od tego już tylko centymetr do "był niesprawiedliwy". A skoro według tego "lepszego", mistrzem byłby ktoś inny... to mamy klops. Na własne życzenie.
Jeśli dżentelmeni z BSI mieli szczytne intencje i nawet przez myśl im nie przeszło, że kibice to zauważą, to pudło. Zauważyli. Gdyby taką zmianę przeprowadzić w sezonie, kiedy mistrzem świata według obu systemów byłaby ta sama osoba, sprawy by nie było. To też kamyczek do ogródka promotora.
I aż prosi się, żeby dorzucić drugi. Wielkości głazu. Dywagujemy tu o GP, ale tego samego promotora miały Drużynowe Mistrzostwa Świata. Uśmiercenie ich za kadencji BSI, to zbrodnia na żużlu. Zbrodnia, za którą nikt nie odpowiedział.
4. Gdzie te nowe kraje?! To popularny zarzut. I przynajmniej w jednym aspekcie potwierdzony tzw. żelaznym dowodem. Mianowicie FIM ma na BSI "haka" w postaci braku jednej rundy poza Europą, do czego Brytyjczycy zobowiązali się w umowie, a z czego od 2018 roku się nie wywiązują. Z pewnością ten fakt nie umknął FIM-owskiej wierchuszce, a dla konkurentów z Discovery był kalorycznym paliwem. O rundzie w USA mówi się dłużej niż o wolności dla Kurdystanu.
To jedna strona medalu. Druga jest taka, że w tej bardzo długiej przygodzie BSI ze światowym czempionatem przewinęło się wiele miast, wiele ośrodków, często zacnych. Jest wciąż Warszawa i Cardiff - ogromne areny. Było Melbourne i Sydney, a w Europie: Berlin, Gelsenkirchen, Sztokholm, Goeteborg, Kopenhaga... No i nasze miasta - Toruń, Gorzów, Wrocław, był Stadion Śląski w Chorzowie. Była też Nowa Zelandia, Finlandia (mniejsza o beznadziejny tor), Łotwa, Włochy, będzie w końcu Rosja. Rychło w czas, rzec można, ale to też za władztwa BSI.
Pytanie: skoro BSI lokowało te rundy w tylu krajach, od Łotwy i Finlandii na północy po Australię i Nową Zelandię na Antypodach, i były takie miejsca, gdzie trybuny pękały w szwach, to czym jest w stanie zaskoczyć Discovery? Co pozostało nieodkryte? Francja? USA? Coś jeszcze?
ALE W TV BĘDZIE LEPIEJ!
Patrzymy na stan obecny. I często krytykujemy, takie nasze prawo. Warto jednak w tej krytyce zachować umiar i zadać sobie konstruktywne pytanie, co mogą zrobić ci "nowi", czego nie potrafili ci "starzy"? Jeden faktor już jest. Eurosport ze swoim zasięgiem, zamiast Canal+, to może być istotne dla budowania pupularności speedwaya w skali makro, także w krajach, gdzie na co dzień jest on kompletnie nieznany. Przypomniałem sobie niedawną rozmówkę z naszym skokowym Mistrzem Świata z Seefeld, Dawidem Kubackim - gdzieś w przelocie, na okoliczność inauguracji sezonu - i tenże Kubacki opowiedział, jak będąc na wakacjach w Egipcie, tysiące kilometrów od Polski, miejscowy "przewodnik" tak mu się przypatrywał, przypatrywał... aż w końcu przemógł nieśmiałość i zapytał, czy to on jest tym Kubackim - aktualnym Mistrzem Świata w skokach? Bo oni tam mają Eurosport i oglądają. Co prawda śnieg w ciągu ostatnich 100 lat spadł u nich raz (poprzednio w 1901 roku), ale oglądają i kibicują. Urocze, nieprawdaż?
Zasięg to jedna kwestia, ważna, ale na co dzień nie będziemy myśleć o zasięgu, tylko o dobrej technicznie realizacji. BSI po wielu latach wynajęło do tego dobrych podwykonawców. Czy nowi skorzystają z tych samych? Tego na dziś nie wiemy.
No i jeszcze coś. Nie da się "zjeść ciastko i mieć ciastko". Jeżeli chcemy ekspansji żużla na "nowe lądy" i chcemy uczynić z tego priorytet, to ta ekspansja odbędzie się czyimś kosztem. W jakimś kraju któreś zawody znikną, żeby mogły się odbyć w innym. Zrobienie z SGP czegoś na kształt PŚ w skokach narciarskich z 30 rundami w sezonie, raczej się nie powiedzie. Chyba że 15 rund przeniesiemy na drugą półkulę, kiedy u nas mróz (o, to by było coś!). Żeby się nie okazało, że owszem - bardzo chcemy ekspansji... ale kosztem naszej rundy?! Na naszym ukochanym stadionie? Z naszym pupilem pod 16-tką? - Never!!!
Jakub Horbaczewski