Na początek nie do końca wstydliwe wyznanie: pierwszy żużel, jaki zobaczyłam na żywo, to był żużel na lodzie. Serio, serio. Zaczęłam się interesować speedwayem pod koniec sezonu, w dodatku w czasach, gdy toruńskie mistrzostwa na lodzie cieszyły się szalonym zainteresowaniem i sporą estymą wśród zawodników, toteż moje pierwsze spotkanie oko w oko z motocyklami żużlowymi przebiegło właśnie w hali Tor-Tor. Nic więc dziwnego, że szczególnym sentymentem darzę połączenie lodowej tafli i ryku żużlówek. I tym bardziej nic dziwnego, że dzisiejszy felieton to jedna wielka agitacja, żeby w niedzielę oglądać relację z Indywidualnych Mistrzostw Europy w ice racingu.
Tematy bieżące są, wybaczcie, zbyt przytłaczające, żeby babskie oko miało siły się wypowiadać. Umówmy się, że Drabik gate, Wielkie Odejście Wychowanków z Leszna czy domniemana czwarta runda Grand Prix w Polsce zdarzają się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, do której wrócimy w 2021.
Co z tą nazwą
Ale zanim agitacja, to będzie edukacja, ponieważ być musi. Wśród ludzi, którzy więcej niż raz w życiu słyszeli o ściganiu na lodzie, toczy się dyskusja porównywalna z wieczną debatą o wyższości świąt Wielkanocy nad świętami Bożego Narodzenia (bądź na odwrót). Jak ta dyscyplina się w końcu nazywa? Ice speedway, ice racing czy jeszcze jakoś inaczej?
Proszę się nie śmiać, to jest bardzo poważny problem! Kiedy wchodziłam w świat lodowego ściganda, zostałam stanowczo pouczona, że żużel na lodzie to sobie może być w Toruniu – żużlówki z oponami nabitymi kolcami, pierwsze lepsze lodowisko i wio! A jak ktoś się sprawą profesjonalnie zajmuje, to już, drodzy państwo, jest ice racing: inny profil motocykla, inny tor, tylko cztery okrążenia w lewo się zgadzają. Uszanowałam, tym bardziej, że sami Rosjanie, którzy jak nikt znają się na tej szalonej dyscyplinie, pouczali: zimnij spidwiej (dosłownie: zimowy żużel) jest wtedy, jak żużlowiec na swoim motocyklu na zamarznięte jezioro wyjedzie; to drugie to są motogonki na ldu (wyścigi motocyklowe na lodzie – po polsku to brzmi straszliwie nieporęcznie). Jak sobie chcą, kłócić o nazwy się przecież nie będę…
Przynajmniej do czasu, gdy nie odkryłam, że dla części Rosjan motogonki na ldu i zimnij spidwiej to jedno i to samo – i nie że dla jakichś tam randomowych babuszek z Czelabińska (babuszki z Czelabińska to wy szanujcie!), ale dla dość znanego w Rosji autora, który w latach siedemdziesiątych napisał powieścioreportaż o żużlu właśnie. I uparcie nazywał to, co się działo na lodzie, „zimowym żużlem” (a tłumacz z równym uporem jeden i drugi żużel przekładał na polski na wyścigi motocyklowe). I do czasu, gdy FIM ogłosiło, że jednak Ice Speedway Championships, a nie żaden ice racing.
Nie ufajcie radykałom w kwestii nazewnictwa. Najwyraźniej różnice między żużlem a ice racingiem nie są tak znaczące, by odmawiać temu drugiemu pojęcia „speedway”. Prawdę powiedziawszy, nie mogą być, skoro w przeszłości niejeden zawodnik z sukcesami startował w obu dyscyplinach (by przywołać chociażby Gabdrachmana Kadyrowa, Antonina Švaba czy, z naszego podwórka, Mieczysława Połukarda), a i dziś zdarzają się wybryki natury, co im jedno i drugie idzie. Przykład? Młodziutki Jewgienij Sajdullin z Togliatti, ten chłopak, którego kiedyś zakontraktowało Krosno, ale z występami na Podkarpaciu jakoś mu nie wyszło. Sajdullin to utalentowana bestia. Szkoda, że po tym sezonie, ostatnim w gronie juniorów, Jewgienijowi przyjdzie wybierać, czy bardziej ciągnie go lód, czy żwir. Takie bezlitosne są zasady w Togliatti: albo – albo, nie ma, że w seniorskim życiu ciągniesz profesjonalnie dwie dyscypliny.
Stadion żużlowy w Togliatti
Nie ma to jak zapach lodu o poranku
Nazewnictwo mamy ustalone. Znaczy – ustalono, że nie jest ono ustalone. Zawsze coś. Ale po co się w ogóle taką dziwną dyscypliną interesować? To już stary, dobry, polski (narodowy, rzeklibyśmy) żużel nie wystarczy?
Ano nie. Po pierwsze, w obecnych warunkach atmosferycznych średnio możemy sobie pozwolić na jakikolwiek żużel. A człowiek nie krowa, coś w międzysezoniu robić musi. Dlaczego więc nie szukać rozrywki o charakterze podobnym? Po drugie, poszerzanie horyzontów. Po trzecie wreszcie, ludzie lubią żużel za to, jak ryzykownie i spektakularnie wygląda. To teraz pomyślcie, że ice racing to jak żużel, tylko BARDZIEJ. Oprócz szybkości, walki w kontakcie, jazdy po bandzie są też malowniczo wyglądające wejścia w wiraż, gdzie zawodnik praktycznie kładzie swoją maszynę, a także niebezpiecznie prezentujące się opony nabite kolcami, znak rozpoznawczy dyscypliny. Uwierzcie mi, nazwa Ice Gladiators znikąd się nie wzięła. Poza tymi estetycznymi detalami ice racing ma wszystko to, co żużel letni – silniki podobnie ryczą, odłamki (tylko lodu, nie żwiru) podobnie się sypią, nawet pachnie tak samo. W końcu, jak to ujął Daniił Iwanow (w przeszłości bardziej żużlowiec, dziś multimedalista ice racingu): „Nasze paliwo to metanol, alkohol metylowy. To niebezpieczna sprawa: wypijesz 30 gramów, to oślepniesz, wypijesz 50 – wyjedziesz kopytami do przodu”. I hamulców też nie ma, bo, znowu oddajmy głos Iwanowowi: „hamulce wymyślili tchórze”.
Mówię wam, toż to wypisz-wymaluj nasz żużelek, tylko dla syberyjskich niedźwiedzi, a nie dla kraju, gdzie nawet o porządną zimę ostatnimi czasy trudno.
Ale mimo że z tą zimą to układy mamy liche, SpeedwayEvents pod egidą FIM Europe organizuje Indywidualne Mistrzostwa Europy w ice racingu/speedwayu w Tomaszowie Mazowieckim. I to już w najbliższą niedzielę. Pechowo je organizuje – miały być pod koniec marca, o jakiś, szacuję, tydzień za późno, by dało się je po ludzku i przedpandemicznie przeprowadzić. Efekt jest taki, że z marca zrobił się grudzień, a z przyuczania Polaków do ice racingu – oglądanie przez telewizyjne szkiełko. Co gorsza, w ramach konkurowania o uwagę z Mistrzostwami Świata w lotach narciarskich (takoż przełożonymi). No i nie powąchacie, nie poczujecie, że to niemal to samo, tylko można uprawiać wtedy, kiedy letniego żużla nie można. Musicie uwierzyć na słowo i chociaż obejrzeć, bo przecież niejeden się i w żużlu zakochał po transmisji telewizyjnej (ja na ten przykład).
A czy jest chociaż kogo oglądać, czy jak to gdzieś napisano – bez gwiazd w obsadzie?
Daniił Iwanow - Indywidualny Mistrz Świata 2020 (zdj. FIM-live.com)
Szesnastu wspaniałych
Guzik prawda z tym brakiem gwiazd. Ot, pierwsze nazwisko na liście startowej: Martin Haarahiltunen. Szwed fińskiego pochodzenia, rocznik 1990, trochę zwariowany (normalni na motocyklach bez hamulców nie jeżdżą, to już ustalono), w ice racingu… od pięciu lat. Zadebiutował w 2015, rozbił bank, narobił szumu w mistrzostwach kraju, po czym z rozbrajającą szczerością przyznał, że chce być najlepszy na świecie i wreszcie pokonać Rosjan. Przydałoby się. Ostatnim nie-Rosjaninem, który sięgnął po tytuł Indywidualnego Mistrza Świata na lodzie, był w 2002 roku rodak Haarahiltunena, Per-Olof Serenius. Tego pana chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, prawda?
A skoro już o długowiecznych Szwedach mowa, to inny uczestnik IME w Tomaszowie Mazowieckim, Stefan Svensson, ma z Haarahiltunenem bardzo ciekawą relację niemal-rodzinną. Otóż Haarahiltunen jest synem mechanika Svenssona, a razem z synem Stefana, Niklasem, grał za młodu w hokej. Niklas, nawiasem mówiąc, też jest ice racerem i swego czasu na mistrzostwach Szwecji ostro się z ojcem starł w walce o tytuł. Ach, ta dzisiejsza młodzież! Zero szacunku dla starszych! Ale spokojnie, sześćdziesięciodwuletni Stefan Svensson też nie ma respektu dla młodych i powalczy, a jakże, o najwyższe laury. Bez gwiazd w obsadzie? No serio?
Więcej gwiazd? A proszę was bardzo. Franz vel Franky Zorn, dzielny Austriak, któremu już półwiecze stuknęło, to ostatni nierosyjski mistrz Europy w ice racingu. Dokonał tego w 2008 roku, podczas imprezy w… Polsce. Konkretnie: w Sanoku. Może ta Polska dla Austriaka jest jakaś szczęśliwa?
Dobra, dobra, wszyscy się tak tych Rosjan boją, a przyjechali chociaż do Tomaszowa jacyś sensowni Rosjanie? Żadnego mistrza świata na liście, idźcie na drzewo z takimi mistrzostwami? Spokojnie. Żaden z trzech sztuk Rosjan w obsadzie IME nie został JESZCZE IMŚ, ale wydaje mi się, że przynajmniej w jednym z tych przypadków to kwestia czasu. Dmitrij Solannikow ma dwadzieścia jeden lat, jest niesamowicie barwnym i nietypowym gościem, a w 2016 został wicemistrzem Europy! W sporcie, w którym z powodzeniem konkurują sześćdziesięciolatkowie, to dość spektakularny wyczyn. A podobny sukces ma na swoim koncie inny uczestnik imprezy w Tomaszowie, Nikita Tołoknow – rok przed Solannikowem także zdobył srebro IME. Obaj wtedy ustąpili wielkim nazwiskom. Tołoknow – Siergiejowi Karaczincewowi, a Solannikow – Nikołajowi Krasnikowowi. Teraz nie zamierzają ustąpić nikomu. A i ten trzeci z Rosjan, Konstantin Kolenkin, sroce spod ogona nie wypadł. Zdobyć kwalifikację do międzynarodowego turnieju w Mistrzostwa Rosji, imprezie obsadzonej silniej niż cykl Ice Gladiators, to nie byle co.
A Polacy? Teoretycznie na liście startowej mamy jednego, Michała Knappa, bratanka nieodżałowanego Grzegorza. Ten młodzian jeszcze nie w pełni pokazał, na co go stać, zwłaszcza na domowym lodzie, więc uważajcie, rywale! Ale biało-czerwoni mogą kibicować jeszcze komuś. W obsadzie IME znalazł się bowiem także zawodnik z polskimi korzeniami, Holender Jasper Iwema. Ten to dopiero jest ananas! Dla ice racingu rzucił Moto2 i jakieś tam, mgliste bo mgliste, ale jednak perspektywy na MotoGP.
Jak nie chcecie obejrzeć IME w Tomaszowie dla samego ice racingu, to obejrzyjcie dla zawodników. Na pewno się ucieszą, że ktoś na nich patrzył, choćby nie z trybun. To musi być strasznie przykre: tułać się tyle godzin do Polski na mistrzostwa bez kibiców. Chłopakom należy się solidna dawka wsparcia!
Joanna Krystyna Radosz
PS: Jeśli brakuje wam żużla, możecie sięgnąć po moje teksty literackie. „Szkołę wyprzedzania” w formie e-booka kupicie już za 14,99 zł [tutaj], ale papierową też dostarczymy wam do domu, a jaką ma ładną okładkę! W księgarni MadBooks [tutaj] znajdziecie „Czarną książkę. Zostać mistrzem”. Natomiast „Czarna książka. Antologia opowiadań żużlowych” [tutaj] oraz „Opowieści na marginesach” [tutaj] są dostępne zupełnie ZA DARMO.
PPS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.