No i zaczęli. Królowa chyba troszkę przysnęła, zdążyć przed północą się nie udało, ale niezawodny Jaś Fasola i urzekający sposób zapalenia znicza przechyliły szalę na plus. Swoją drogą, jakże to wszystko ambiwalencją kapiące... Co wynieśli na piedestał Brytyjczycy? Z nostalgią pochwalili się swą "złotą epoką" i Churchillem. Złotą epoką, kiedy władali większością lądów oraz dzielnym premierem, co się nazistom nie kłaniał. Patrząc znad Wisły: Belle époque, która była gwarantem trwania zaborów, i mężem stanu, który dla tej Polski 50 lat komuny klepnął. Znicz już płonie, ale nad Wisłą żużlowi ortodoksi mają swoje igrzyska. Pojaśniały nagle od rozlicznych olśnień internetowe szpalty. A to Dworskie stronnictwo przypomniało sobie, że ten Hampel to już jako 17-latek sprzedał Unię bogatej Pile za kawalerkę, jakiegoś tam Poloneza (nie flaszkę w sensie) i dwa motory. Że rowera i kwintala pszenicy nie wspomnę. Hampelowcy swoje wiedzą - ten Dżozef to zawsze był kawał chama i prostak. Bo każdy cham to prostak. A jeszcze kiedyś to Unię Europejską mylił z tarnowską. Innych nie znał. I od lat lud rolniczy na biletach kroi. Złodziej. Bo każdy cham to złodziej. Citius, altius... vulgus. Takie nasze igrzyska.
Co tak naprawdę stało się w tym Lesznie? W zasadzie nic wielkiego. Szef od nowego roku chce w swojej firmie wprowadzić nowe zasady. Pracownik najlepszy (i najlepiej opłacany) nie chce o nich słyszeć, bo wiąże się to z obcięciem mu niemal połowy zarobków. Nie dziwota. Co lepsze, ma argumenty. Jego fach wymaga ciągłych inwestycji. Wtajemniczeni mówią nawet o dużej bańce. Kosmos. Reszta załogi też kręci nosem. Nie wszyscy, bo jest jeden łamistrajk, ale większość solidarnie twierdzi, że nowych zasad nie zaakceptuje. Coś tam nawet już ustalili, coś ślubowali z autografami. Raz już co prawda też podpisali, gdy o BHP szło i kości własnych szacunek, a potem ... No, ale tym razem to już naprawdę ani kroku wstecz.
Szef też ma swoje argumenty. Cała zwierzchnia korporacja przyjmie nowe zasady. Klarują się co prawda jeszcze, ale on już poparł publicznie zmiany. Cholewy z gęby robić nie będzie. Klienci, co do zasady, zadowoleni są bardzo z jakości usług. W ciągu kilku lat z podupadającej manufaktury uczynił firmę pełną gębą. Ba, najlepszą w kraju. A jak nie najlepszą, to drugą na rynku. I tak rok w rok. To za jego rządów zjeżdżały przecież na prowincję tuzy światowego rzemiosła. A za nimi telewizje, media, łasi poklasku politykierzy, no wszyscy święci po prostu. Obiecał gawiedzi, że sprowadzi krnąbrnego pracownika - i sprowadził. Chciała gawiedź dwójkę młodych, na rodzimej ziemi wykarmionych wilczków za czeladników - mają wilczki. Nawet więcej ich, a zgrana cała ta wataha potrafi kąsać boleśnie także bogatszych od siebie. Czego chcieć więcej? Może ciut tańszych wejściówek na niedzielne festyny. No, ale jak maestrii pełen pracownik zarabiać musi krocie...
Dogadaliby się? A czort ich tam wie. Pewnie nie w lecie, pewnie nieprędko. Plus taki, że klepnąć umowy w tej branży nijak nie idzie przed grudniem. A do grudnia dawno już leszczyna liście zgubi. Pewnie by poszumiało, pogrzmiało i consensus jakiś się wykluł. Bo na dobrą sprawę potrzebni są sobie, a i jeden, i drugi, kawał dobrej odwalił roboty.
Skąd się w tym wszystkim wziął ten trzeci, nie wiadomo. A potrzebny był, nie przymierzając, jak dziura w moście. Sęk w tym, że jemu właśnie za dziur znajdowanie płacą. Znajdowanie czy kreowanie - jeden pierun, nie za inżynierię mostową wszakże. I doświadczenie już w tej materii zacne. Ledwo to dwa tygodnie temu poprzysiągł: Józek, nie daruję ci... Jak powiedział, tak zrobił. Szybciej niż się wszyscy spodziewali.
I popadli w stan histerii... Tak, teraz będzie już ciężko. Okopią się, padnie wystrzał, dementi, salwa, dementi. A ten trzeci może zacieszać. Tłuszcza skoczy sobie do gardeł - on jest wygrany, cokolwiek by się nie stało.
Przełączamy kanał. Skacze do wody pływak z Gwinei. Tak, to powtórka sprzed lat dwunastu. Skacze, choć boi się nieco, bo jest głęboko. A przecież pływać nie umie za bardzo. Lecz pokonuje te dwie długości i wycieńczony pada jak kłoda. A to? Już wejście "live" przecież i dziadzio mikry, chudziutki taki jak liść osiki. Mówią, że rocznik 41-szy. Sanatorium dostał, widać, na Wyspach. Jodu tu dużo, powietrze lepsze. Ale staruszek, noga w strzemiono, wskakuje w siodło i mówi cicho, że... medal chce zdobyć dla swej Japonii.
Rozdziawia usta gwiazdor parkietów. Jak Kilo Karpi, nie przymierzając. Coś tam w brooklyńskim slangu dodaje, patrzy z podziwem i... zły jest strasznie. Bo się dowiedział, że chcą mu zabrać za 4 lata możliwość startu. Dla swego kraju, dla swych rodaków. Zarobił w tym roku niczego sobie. 53 bańki mu wyliczyli. W karierze - ciut więcej niż PKB Hondurasu. - Jestem gotów pracować mocniej, trenować więcej, by móc być znowu olimpijczkiem.
O, są też nasi. Gość ma cukrzycę. Tu wiosło, trening, tam insulina. Zdrowia nie wygra, ale chce złota. Dla swego kraju, dla swojej walki. Trzymamy kciuki!
Zostawmy chłopców. Pooddychajmy sportem te dwa tygodnie.