Ernest Hemingway pisał kiedyś: „szczęście to po prostu dobre zdrowie i zła pamięć”. Podążając za tą myślą, wydaje mi się, że wielu lekarzy zawodów w sporcie żużlowym musi być bardzo szczęśliwymi ludźmi. Oczywiście wszystkim im życzę pozostania w jak najlepszej formie fizycznej i jak największej ilości sił witalnych, natomiast nie da się ukryć, że
wyżej wymienieni mają spore problemy z pamięcią, albo chcą je mieć. Po kolejnym kuriozum w naszej ukochanej Ekstralidze mam wrażenie, że niektórzy medycy na stadionach żużlowych zapominają, że minutę wcześniej w ogóle miał miejsce jakiś upadek.
Wyobrażam sobie sytuację w parku maszyn po kolizji i rozmowę lekarza z zawodnikiem:
– Panie Wiesiu, jak się Pan czuje? Boli pana coś?
- Panie doktorze, głowa i mam problemy z widzeniem.
- Pali pan? Problemy z alkoholem? Nadciśnienie?
- Nie... nic z tych rzeczy.
- W porządku, czyli zdolny do dalszej jazdy.
Kwestia instytucji lekarza zawodów była wałkowana już nie raz, a to świadczy tylko o skali problemu i o tym, że nic się w kierunku poprawy sytuacji nie dzieje. Pamiętamy sytuację z minionego sezonu i mecz w Gorzowie, gdzie Niels Kristian Iversen z urazem żeber został dopuszczony do dalszej jazdy (a co się będziesz do szpitala pchał Niels? Później się zrobi prześwietlenie, zobacz jak fajnie polali na orbicie, żal nie jechać...).
Wojciech Stępniewski miał wtedy pretensje, słusznie zresztą sugerując, że gorzowski lekarz nie powinien więcej udzielać się podczas spotkań żużlowych, a doktor został odsunięty z funkcji lekarza zawodów. Tylko co dalej, Panie Wojtku? Co jest doktorku? - chciało by się wykrzyknąć w ślad za Królikiem Bugsem. Może w końcu należałoby przejść do czynów i zrobić coś w kierunku poprawy sytuacji?
Zadajmy sobie pytanie: czy lekarz zawodów powinien być wyznaczany przez organizatora meczu, patrz: gospodarza spotkania? Moim zdaniem nie, nie może być tak, że prezes jednego czy drugiego klubu dzwoni do znajomego lekarza i mówi: – Słuchaj no Janek, lekarza na mecz potrzebujemy, wpadniesz? - Do Ciebie zawsze, Andrzej.
Wiele się mówiło, że tak być dłużej nie może. Ostatni raz zmiany zapowiedziano bodaj przed startem obecnego sezonu z myślą o sezonie kolejnym. Wydaje mi się, że słusznym rozwiązaniem byłoby wyznaczanie lekarzy odgórnie przez GKSŻ lub Ekstraligę. Oczywiście, logistycznie nie jest to łatwe do zorganizowania, rzec by można nawet, że bardzo trudne, ale czy ma być łatwo, czy bezpiecznie?
Takie rozwiązanie dawałoby nadzieję na całkowity brak stronniczości lekarza, bo tajemnicą poliszynela jest, że często w parkingu kierownik jednej czy drugiej drużyny wręcz sugeruje, żeby tego czy owego zawodnika dopuścić do dalszej rywalizacji mimo wyczuwalnego urazu i ten „swój” lekarz zawsze może jej ulec. Bywają jednak wyjątki potwierdzające regułę. Przykładem niech będzie mecz lipcowej kolejki we Wrocławiu, kiedy Jonas Jeppesen po solidnym „dzwonie” najpierw został wspaniałomyślnie dopuszczony do dalszej jazdy, a po kilku minutach pojawiła się informacja, że zawodnik ma zawroty głowy i problemy z widzeniem, więc wybierze się do szpitala na badania.
Lekarz wrocławski, zawodnik częstochowski. Szanuję za brak stronniczości. Być może Duńczyk czuł się dobrze w momencie badania, a jego stan pogorszył się po kilku minutach? Tego nie wiemy, można tylko puścić oczko. Jonasowi rzecz jasna życzę dużo zdrowia.
Podobno nie ma już mini mikroruchów. Podobno... Podobno tory są przygotowywane tak, by widowisko było bardziej atrakcyjne. Robione są ruchy na wielu płaszczyznach i dobrze, ale może teraz czas na kwestie medyczne?
Elmer nie mógł dopaść Królika Bugsa, który pożerał marchewki z jego pola, na twarzy mając szelmowski uśmiech. Żużlowi decydenci powinni królika pożerającego marchewki zastąpić takim, który przynajmniej nie będzie kopał dołków.
Przemek Owczarek