KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Andrejczyk tokio2020"Jako naród japoński, możecie być dumni z tego, czego dokonaliście" - powiedział Thomas Bach, szef MKOl na chwilę przed zgaszeniem olimpijskiego ognia w Tokio. I choć podobne wyrazy wdzięczności i docenienia padają po każdych igrzyskach, tym razem widać było, jak bardzo są autentyczne. - To były bezprecedensowe igrzyska i wymagały bezprecedensowego wysiłku - dziękował Bach, sam szermierz - mistrz olimpijski z 1976 roku, zanim wypowiedział tradycyjnę formułę: "Ogłaszam zamknięcie igrzysk XXXII Olimpiady. Wzywam młodzież świata, aby zgromadziła się w Paryżu i świętowała igrzyska kolejnej XXXIII Olimpiady". Ma rację. Nigdy jeszcze nie było igrzysk z datą wsteczną, rozegranych w roku kolejnym. Było piłkarskie EURO, także udane, choć skali przedsięwzięć nie da się porównać. Japończycy uratowali wskrzeszoną przez barona de Coubertina piękną olimpijską ideę od wstydliwego wybrakowania. Wstydliwego, bo od 1896 roku "dziury" w olimpijskiej historii powstały tylko w latach największych kataklizmów dla ludzkości - latach wojennej pożogi 1916, 1940 i 1944. Choć i dla tamtych zachowano numerację, by nie tracić olimpijskiej ciągłości.


Wiele mówiło się o odwołaniu tych igrzysk, o obawach i protestach zmęczonych walką z pandemią Japończyków. Ale nawet bez COVID, już wcześniej widać było pewien kryzys. W miarę bogacenia się społeczeństw krajów o wysokim stopniu rozwoju (tylko one są zdolne igrzyska organizować - nigdy nie słyszałem o kandydaturze Burundi, Mongolii albo Kambodży) coraz trudniej będzie uzyskać społeczną aprobatę dla tego pomysłu. Stajemy się coraz bardziej roszczeniowi i coraz częściej postrzegamy rzeczywistość w trybie "a co ja z tego będę miał?". A potem "czy to na pewno wystarczająco dużo". "Bo inni dostali więcej". Kiedy dodać do tego fakt, że zdecydowana większość krajów aspirujących do kontynuowania idei święta sportu jest krajami o ustroju demokratycznym, z czym wiąże się codzienna walka polityczna (którą w Polsce widać aż nadto), a wraz z nią zawsze pojawią się głośne i doskonale trafiające do ludzi hasła "przecież brakuje pieniędzy na drogi, służbę zdrowia, usprawnienie administracji, policję, a budżetówka czeka na podwyżki", jasnym staje się, że idea "zorganizujmy igrzyska" coraz częściej dla rządzących będzie ideą "kamikaze". Poza krajami wschodzącymi, które na arenie międzynarodowej chcą czymś zaimponować, raczej będą się jej bać, niż o niej marzyć. Bo zdecydowanie łatwiej zająć lożę po przeciwnej stronie, wyliczać minusy i punktować.

Japończycy także wyrażali swoje obawy, nawet głośno. Jeszcze w czerwcu media donosiły o rezygnacjach wolontariuszy, a wraz z początkiem IV fali pandemii komitet organizacyjny uczciwie powiedział, że nadal istnieje zagrożenie odwołania imprezy. Ale kiedy tysiące gości z całego świata zaczęło przybywać do Tokio, okazano wszystkim ogromną życzliwość, a sprawne przeprowadzenie zawodów tej rangi stało się dla poddanych cesarza Naruhito powinnością i punktem honoru. Od szarych obywateli poczynając, po władze municypalne i rządowe. Tę życzliwość podkreślają niemal wszyscy, którzy tam byli. Bodaj dwukrotnie w trakcie igrzysk kilkadziesiąt osób przyszło pod stadion lekkoatletyczny z tekturkami informującymi o tym, że są przeciwko igrzyskom. W 14-milionowym mieście (tak, 14-milionowym, bo cała aglomeracja tokijska liczy... 40 milionów). Chwilę pokrzyczeli, po czym zrobili sobie zdjęcia, zaintrygowanym cudzoziemcom podpowiedzieli co warto zwiedzić i wrócili do domów. W tym samym czasie armia 80 tysięcy wolontariuszy pracowała, żeby na olimpijskich arenach niczego nie brakowało. Tego wiele innych nacji może się od Japończyków uczyć.

tokio2020

Igrzyska planuje się na wiele lat do przodu. Gospodarza tych obecnych wybrano w 2013 roku, Japończycy swoją aplikację zlożyli w 2011. To było 10 lat temu. W Polsce opłakiwano ofiary katastrofy smoleńskiej, Krym był ukraiński, kibice szykowali się do EURO nad Wisłą. O pandemii COVID nikt nawet nie myślał. Chyba mamy szczęście w nieszczęściu, że trafiło akurat na Japończyków. Jaki inny demokratyczny kraj nie wycofałby się w takiej sytuacji? Mając świadomość, że areny pozostaną puste, nie sprzeda się biletów, koszty będą wyższe ze względu na restrykcje, a narzekać będą w gruncie rzeczy wszyscy. I do 24 lipca słyszeliśmy głównie narzekania i obawy. Po co takie koszty? Po co ryzykować zdrowie własnych rodaków zapraszając tysiące przybyszów? Po co komu igrzyska bez kibiców? Po co... Dobry los chyba im to postanowił wynagrodzić igrzyskami o niesamowitej dozie emocji.

Pamietacie, jak do basenu wskoczył 18-letni Tunezyjczyk Ahmed Hafnaoui i zgarnął złoto? W pływackiej wojnie USA vs Australia. Wszyscy czekali, kiedy zabraknie mu sił i Amerykanin z Australijczykiem wezmą co "swoje", a on wciąż płynął. Tunezyjski Dawid Tomala. Norwescy średniodystansowcy, Warholm i Ingebrigtsen. Zaszokowali świat. Można wygrywać, zwłaszcza, kiedy jest się w szerokim gronie faworytów, ale aż tak? Na dystansach, gdzie króluje Afryka z Ameryką?!

Warholm tokio tvp


Chyba każdy cieszył się razem z Luciano De Cecco i argentyńskimi siatkarzami. Włosi - pięć medali w "lekkiej"... i pięć złotych. W tym wygrana sztafeta 4x100. Amerykanie i Jamajczycy przez trzy długie lata będą musieli z tym żyć. Ale możemy być pewni, że w Paryżu odebranie Europie tego złota będzie ich punktem honoru. A Italii chyba los chciał wynagrodzić tragedię COVID. Ale mają rok! Przecież dopiero co cały Rzym nie spał, po finale piłkarskiego EURO na Wembley. Na stadionie w Tokio wszystko im się układało. Absolutnie wszystko. Nawet wtedy, kiedy przyszło decydować o dogrywce pomiędzy największym talentem skoku wzwyż Barshimem oraz Gianmarco Tamberim. Katarczyk spojrzał na Włocha i tylko się uśmiechnął, bo już wiedział, że żadnej dogrywki nie będzie. Ten Tamberi to fajny chłopak, a Mutaz Isa nie chce, żeby ktoś był smutny. Mutaz Isa wie, że medale przywozi od 2012 roku z każdych igrzysk, a w latach nieparzystych jego dobry kolega Tamberi z całą resztą walczą o srebro Mistrzostw Świata. Bo złote krążki zarezerwowane są dla niego. Poczeka na samodzielne złoto do Paryża. 

Co ma powiedzieć Novak Djoković? Gigant tenisa, który miał w głowie tylko jedną myśl. Nie wygrywał. Demolował. Najpierw w ćwierćfinale rozniósł faworyta Japonii Nishikoriego, a w dziesiątkach wywiadów mówił, że wreszcie czuje, iż może przejść do historii jako ten pierwszy i jedyny zwycięzca wszystkich 4 wielkich szlemów + igrzysk, bo została mu już tylko jedna przeszkoda. Rywal - z całym szacunkiem - którego normalnie wciąga lewą dziurką od nosa. I zdemolował tego rywala - reprezentującego Niemcy Zwieriewa - w 1. secie 6:1, po czym... stało się "coś". Coś trudno zrozumiałego.
- Jesteś najlepszym tenisistą w historii. Przepraszam - powiedział do schodzacego z kortu zdruzgotanego Serba godzinę później płaczący Niemiec.
W singlowym meczu o brąz Novak przeszedł do historii już tylko dzięki zniszczeniu dwóch rakiet i żenującemu uderzeniu w olimpijskie logo na siatce. W mikście na mecz o brąz już nie wyszedł. Miał dość. Jego partnerka, Nina Stojanović, straciła swoją życiową szansę nawet nie wychodząc na kort.

Bolesna historia się powtórzyła. Ten sam Djoković na poprzednich igrzyskach schodził zalany łzami z kortu sensacyjnie przegrywając w 1. rundzie z Argentyńczykiem Del Potro 2:6 6:7. Tamten obrazek przeszedł do historii olimpizmu. Okazało się, że olimpizm dopisał nowy.



Słychać czasem głosy, że w niektórych dyscyplinach igrzyska to już impreza "drugiej kategorii". Powiedzcie to Djokoviciowi.

Wciąż żaden inny turniej, żaden inny czempionat i żaden czek do wygrania nie są w stanie wyzwolić takich emocji.

Pamiętacie złoto dla triathlonistki z Bermudów Flory Duffy? Pierwszy złoty medal dla Filipin, sztangistki Hidilyn Diaz, która z miejsca stała się narodową bohaterką, uczczoną przez samego Manny'ego Pacquiao? Na Filipinach nie można mieć pozycji wyższej niż Pacquiao. Już dawno pogodzili się z tym miejscowi politycy, celebryci i gwiazdy estrady. Naród filipiński szykuje teraz fetę dla dzielnej Hidilyn, zaś Pacquiao według wszelkich sondaży po najbliższych wyborach zostanie prezydentem Filipin.

Lećmy dalej. Pamiętacie medal dla mikroskopijnego San Marino w strzeleckim trapie? Obronę tytułu przez siódemkę rugbystów z Fidżi. Śmieszny sport? Powiedzcie to komuś w Australii, Nowej Zelandii, w całej Oceanii. A najlepiej zobaczcie kiedyś, jak wyglądają mecze pomiędzy Nową Zelandią a Fidżi w tej częściej pokazywanej, klasycznej odmianie rugby.



To też jest piękne. Igrzyska olimpijskie - może i przeładowane terminarzem - ale każdemu narodowi, każdej grupie etnicznej pod każdą szerokością geograficzną, dają szansę zaistnienia. Znalezienia czegoś dla siebie. Może kiedyś zmierzymy się z tymi "Flying Fijians" w rugby? Z Nową Zelandią też. Osobiście, zerkając na ich wojenny taniec, nie przejawiałbym wielkiej ochoty, aby przebiegło po mnie siedmiu ważących 110 kg Maorysów, ale jeśli znajdziemy takich śmiałków... Z wielką ochotą popatrzę, kupię coś płynnego do kibicowania i jeszcze kilka osób zachęcę. A w sumie to jestem pewny, że znajdziemy. Polacy (jak już skończą narzekać) kochają walczyć. Wybity bark, siniaki, limo pod okiem czy obite żebra nie będą barierą. Czy inaczej jest w naszym żużlu? Jeśli czytają to kibice, którzy zaczęli śledzić speedway tuż przed rokiem 2010, mistrzostwem świata Golloba, potem Zmarzlika i hurtowo zdobywanymi tytułami DMŚ, więc myślą, że zawsze byliśmy "w te klocki" najlepsi na świecie, to przypominam: Nie, wcale nie byliśmy. Bardzo długo najlepszych tylko oklaskiwaliśmy.

Francuzi w grach zespołowych (jak oni to, u licha, robią?!), kenijscy maratończycy i maratonki (dwa złota i srebro). Judocy z Japonii, zapaśnicy i ciężarowcy wywodzący się z narodów Kaukazu. Często rozsiani po całym świecie. W naszych barwach też. Lasza Talachadze - Gruzin, który miał własne igrzyska. Własny konkurs olimpijski. Kiedy rywale w jego kategorii (+109 kg) spalili już ostatnią próbę, on dorzucał do sztangi po dwa krążki i zaczynał swoje podejścia. A obserwujący jego zmagania mieli wrażenie, że jeśli coś zawiedzie, to nie Gruzin, a olimpijski gryf. Obciążony żelastwem o wadze ponad ćwierć tony za chwilę pęknie w rękach atlety.

LaszaTałachadze licensed image


Na szczęście gryf wytrzymał. Skończyło się rekordem świata 488 kg w dwuboju. Czwartego i piątego w klasyfikacji wyprzedził o prawie sto kilogramów (Turkmen Tojczyjew i Nowozelandczyk Liti). Ale wystartowali, rzucili mu wyzwanie. Dla swoich rodaków są bohaterami. Talachadze od 2015 roku 11 razy wystartował w igrzyskach olimpijskich, MŚ i ME. Zdobył 11 medali. Jedenaście złotych. Teraz może czekać kolejne trzy lata i nasłuchiwać - czy na świecie jest gdzieś śmiałek, który podniesie pół tony?

Czym to się różni od państw-miast na Peloponezie 2,5 tysiąca lat temu, gdy fama niosła się przez góry, że w jednej poleis jest atleta, którego nie będzie w stanie pokonać żaden z Hellenów? Już starożytni wiedzieli, że trzeba to zweryfikować.

Kubańscy bokserzy, wciąż zadziwiający świat swoją techniką, swoim tańcem w ringu, dzięki któremu trafienie ich jest zadaniem porównywalnym do złapania muchy w locie. Kraj podupadły, targany problemami, masową emigracją, a oni wciąż wygrywają. I dają swoim rodakom rozsianym po całym świecie mnóstwo wzruszeń. Działo się na tym bokserskim ringu. Gigant z Uzbekistanu Bachodir Żałołow w kat. superciężkiej, z którym malutki w porównaniu z nim Amerykanin Richard Torrez Jr. w ostatnim dniu igrzysk wygrał pierwszą rundę, a potem zmusił zdziwionego Uzbeka do maksymalnego wysiłku. Żałołow ukląkł z flagą swojego kraju, po czym wziął "na barana" swojego trenera i w triumfalnym pochodzie obszedł z tym żywym obciążeniem cały ring, krzycząc przy tym słowa zrozumiałe tylko dla jego rodaków. Torrez Jr. płakał, wiedząc, że zrobił wszystko, co tylko istota ludzka mogła zrobić, a mimo tego przegrał pod ciosami olbrzyma.

torrez boxing decision


Poranek wcześniej miał być wielkim dniem dla Ukrainy. Nasi sąsiedzi czekali na ten moment od czasu olimpijskich startów Władimira Kliczki (złoto Atlanta 1996). W finale kat. 75 kg Ołeksandr Chyżniak swoją niesamowitą ofensywą miał złamać kolejnego rywala. Bo w tym turnieju nie było dla niego rywala - tak mówili trenerzy, dziennikarze i eksperci. I rzeczywiście, Brazylijczyk Hebert Sousa dzielnie się bronił, ale przez dwie i pół z trzech zaplanowanych rund został zasypany gradem ukraińskich ciosów. Chyżniak tak bardzo chciał zaakcentować swoją wyższość, że nawet na tę minutę z hakiem do końca, nie pilnował olimpijskiego złota. Nadal szedł na wymiany padających z maksymalną siłą razów. Chciał nie tylko zdobyć dla Ukrainy olimpijski triumf w dyscyplinie na wschodzie tak poważanej, ale wygrać przez nokaut. I stało się...


Ile jeszcze było takich, epizodów, których nie dostrzegliśmy? Nawet nie mogliśmy dostrzec w sportowej machinie, której tryby pracują na kilku arenach jednocześnie. Może wy jakieś szczególne zapamiętaliście?


* * *


Jakie to były igrzyska dla nas? Z liczbami się nie dyskutuje. W Rio miejsce 33., w Tokio 17. W obrębie "królowej sportu" - lekkoatletyki, przez niemal całe igrzyska byliśmy tylko za USA. Dopiero wspomniane sukcesy Włochów, wiekopomne dla nich, oraz maratoński dublet Kenii ostatniego dnia igrzysk, usadowiły nas na pozycji nr 4. Co wciąż oznacza poziom pt. lekkoatletyczna potęga.

OFICJALNA KLASYFIKACJA MEDALOWA IGRZYSK XXXII OLIMPIADY TOKIO 2020

Tokio klasyfikacja1Tokio klasyfikacja2


Chwilowo przycichli teraz "arcyzdolni" twórcy zabawnych obrazków z Polską za San Marino i Kosowem w klasyfikacji medalowej. Harcownicy z politycznej piaskownicy, którzy nie byli w stanie wytrwać tygodnia, jako pierwsi je podchwycili i zaczęli nam wyjaśniać, kto jest winny degrengoladzie polskiego sportu (tak samo jak rolnictwa, służby zdrowia, polityki zagranicznej, wojska i policji) akurat 8 sierpnia wyjechali na wczasy. Od dawna zaplanowane.

Dla mnie najbardziej przykrym biało-czerwonym momentem tych igrzysk, poza tymi sportowymi - poza autentyczną rozpaczą Świątek, Kurka, Drzyzgi, Kubiaka, kajakarki Walczykiewicz czy siatkarza plażowego Kantora - był ten moment z połowy pierwszego tygodnia igrzysk. Moment, kiedy stało się jasne, że pomimo profesjonalizmu i koncentracji na własnych startach, do wioski olimpijskiej dotarła ta zła fala znad Wisły. Dotarła i odcisnęła piętno. Fala nieuzasadnionej krytyki, wyśmiewania, często także hejtu - wyprodukowana bezmyślnie w milionach ton przez polskich internautów. Zazwyczaj tych młodszych wiekiem. Ale lajkowana i podawana dalej także przez wielu starszych.

No i głupie memy - to, w czym jesteśmy prawdziwą światową potęgą. Kilka takich "olimpijskich" wyświetliło mi się podczas igrzysk, kilka dalszych mi podesłano. Z reguły w warstwie faktograficznej (humorystycznej nie śmiem oceniać), niewiele się tam zgadzało - miejsca, wyniki, nazwiska rywali - ale przecież nie o to chodzi, żeby się zgadzało. Taki produkt ma iść w sieć, ma się wyświetlić tysiącom odbiorców, którzy - gwarantuję wam - nie będą tego sprawdzać. Ma być "beka", pośmiewisko. Ma się toczyć lawina. Postępujące zidiocenie społeczeństwa w takich chwilach jest widoczne bardziej niż na co dzień.

Kiedy 28 lipca, po 5 dniach igrzysk, nasze wioślarki zdobyły wreszcie pierwszy olimpijski medal dla Polski (czwórka podwójna: Kobus-Zawojska, Wieliczko, Sajdak, Zillmann), jedną z pierwszych wypowiedzi z ich strony, zaraz po wyrazach radości i podziękowaniu dla trenerów i rodzin, było: "Mamy prośbę do polskich kibiców: nie hejtujcie w internecie tych, którym nie wyszło".

Jak bardzo ten niechciany balast musiał się osadzić w umysłach i duszach naszych sportowców, jeśli w takiej chwili, najważniejszej chwili swojego sportowego życia, uznali, że muszą o tym powiedzieć?

Wioślarki czwórka TVP
Lubimy przejaskrawiać, ale tylko w jedną stronę. Uwielbiamy czuć się większymi "dziadami" niż jesteśmy. Zawsze, kiedy idzie źle. Kiedy idzie dobrze, zawsze znajdziemy argumenty, by sukces pomniejszyć. Gdyby w tej dyscyplinie rozdawano olimpijskie medale, przebilibyśmy nawet maratończyków z Kenii. Wzięlibyśmy komplet. I jeszcze coś ex aequo.

Prawdę mówiąc, czasami już się to ignoruje, a czasami jeszcze chciałoby się skomentować - ale słowami redaktora Stopy znad olimpijskiego kortu (tu filmiku nie będzie - niepełnoletni czytają).

Krytyka jest potrzebna. Jest budująca. Trzeba zapytać głośno, dlaczego koszykarze 3x3 przegrywali "wygrane" mecze? W dodatku w dyscyplinie tak młodej, szalonej, jeszcze nieokrzepłej, gdzie każdy wygrywał z każdym, a nawet medal olimpijski - nie żartuję - był w zasięgu naszych. Zobaczcie, kto doszedł do gry o te medale i jakie wyniki z nimi osiągnęli nasi. Ocenić należy występ tenisistów (Hurkacz, Świątek), ocenić należy występ siatkarzy - tak jak na to zasłużyli. W obu tych dyscyplinach mieliśmy jak najbardziej realne szanse na strefę medalową, mieliśmy wynikające z tego oczekiwania. Na pewno wykraczające poza wyjście z grupy w siatkówce i II rundę w tenisie. Oni - z różnych przyczyn - nie sprostali. Ocenić po kolei, rzeczowo, trzeba występ każdego. Także kolarza torowego Mateusza Rudyka, który - jak wyznał - po swoim starcie zamknął się w pokoju i płakał. Ale jak można w jednym szeregu stawiać Świątek, Hurkacz i siatkarzy z brakiem medalu mających trudniejszą drogę i niższe rankingi kolarzy, szermierzy czy judoków? Po czym na tej podstawie nakręcać hejt, pośmiewisko i wieszczyć olimpijską klęskę?

Mam wrażenie, że nasi tam na miejscu, w wiosce olimpijskiej w Tokio, 8.5 tysiąca kilometrów od Warszawy, zachowywali się lepiej i godniej od wielu zagorzałych kibiców w kapciach. Dałby Bóg, żeby od ośmiu i pół tysiąca, ale ich raczej było 85 tysięcy. Albo 850...

Kajakarki prosiły o doping dla reszty Polaków. Srebrne żeglarki płynęły z "talizmanem" od Igi Świątek. Hurkacza w nieszczęsnej II rundzie dopingowało pół biało-czerwonej wioski. Mistrz Świata Wojciech Nowicki od razu po zdobyciu złota zapowiedział, żebyśmy nie myśleli, że na 10 medalach się skończy. A "Champion Fajdek" (taki adres ma jego profil na fejsbuku), potrafił nie tylko przełamać swoją własną klątwę igrzysk, ale powściągnąć emocje i szczerze pogratulować zostania czempionem koledze z kadry. Na koniec Dawidowi Tomali udzieliła się ta atmosfera i przeszedł samego siebie. Szok.

Tomala Tokio2021

To oczywiście nieprawda, że zawsze jest cukierkowo, a wszyscy są jedną wielką olimpijską rodziną. Albo inaczej: to mniej więcej taka sama prawda, jak to, że wy każdego z waszej firmy chcielibyście mieć w swojej rodzinie, albo każdego z waszej klasy czy studenckiej grupy zaprosić na własny ślub. Ale tym razem naprawdę to zagrało. Pomimo że oni także są różni, mają własne poglądy, różny temperament. Czuło się, że wszyscy ciągną ten biało-czerwony wózek w jedną stronę. I ci obecni reprezentanci, z orzełkiem na piersi, i ci byli olimpijczycy, których tak wielu Eurosport i TVP zatrudnili jako ekspertów, współkomentatorów. Nawet żaden działacz nie został znaleziony "twarzą w trawie" nad ranem, jak to już drzewiej bywało.

- Tokio ma jakąś magiczną moc, moc przyciągania rekordów, przemian i rzeczy wielkich - chyba tak mówił po niesamowitym rekordzie świata Karstena Warholma (45.94 na 400 m ppł) red. Przemysław Babiarz, nawiązując do igrzysk Tokio 1964, także rekordowych. Chyba coś w tym jest. Obyśmy zdołali coś pozytywnego i budującego z tego wyciągnąć - już od jutra, kiedy wrócimy do naszego polskiego "mordobicia" w kategorii open.


Jakub Horbaczewski

zdjęcia, slajdy, filmy, tabele: TVP Sport, YouTube, Eurosport, oficjalna strona igrzysk olympics.com/tokyo-2020, twitter Tokio2020

Korzystanie z linków socialshare lub dodanie komentarza na stronie jednoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych podanych podczas kontaktu email zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne. Administratorem podanych przez Pana/Panią danych osobowych jest właściciel strony Jakub Horbaczewski . Pana/Pani dane będą przetwarzane w celach związanych z udzieleniem odpowiedzi, przedstawieniem oferty usług oraz w celach statystycznych zgodnie z polityką prywatności. Przysługuje Panu/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.

KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Odwiedź nasze social media

fb ikonkaX ikonkaInstagram ikonka

Typer 2024 - zmierz się z najlepszymi!

Najszybsze żużlowe newsy

SpeedwayNews logo

NAJBLIŻSZE ZAWODY W TV

 PGE Ekstraliga 2024
1. Orlen Oil Motor Lublin  14 31 +162
2. Betard Sparta Wrocław  14 19 +30
3. ebut.pl Stal Gorzów  14 19 -37
4. KS Apator Toruń  14 15 -7
5. ZOOLeszcz GKM Grudziądz  14 14 -58
6. NovyHotel Falubaz  14 13 -33
7. Krono-Plast Włókniarz  14 12 -50
8. FOGO Unia Leszno  14 11 -87
 Metalkas 2. Ekstraliga 2024
1. Arged Malesa Ostrów  14  28 +128
2. Abramczyk Polonia  14  27 +161
3. Innpro ROW Rybnik  14  23 +63
4. Cellfast Wilki Krosno  14  19 -20
5. #OrzechowaOsada PSŻ  14  18 -16
6. H.Skrzydlewska Orzeł Łódź
 14  13 -54
7. Texom Stal Rzeszów  14   9 -80
8. Zdunek Wybrzeże Gdańsk
 14   3 -182
Krajowa Liga Żużlowa 2024
1. Ultrapur Start Gniezno
 10  21 +94
2. Unia Tarnów  10
 16 +55
3. PKS Polonia Piła  10
 11 +18
4. OK Kolejarz Opole  10
 11 -39
5. Optibet Lokomotiv  10  10 -23
6. Trans MF Landshut Devils  10  6 -105

Klasyfikacja SGP 2024 (po 10/11 rund)

1. Bartosz Zmarzlik
159
2. Robert Lambert
137
3. Fredrik Lindgren
127
4. Martin Vaculík 114
5. Daniel Bewley
111
6. Mikkel Michelsen 101
7. Jack Holder 97
8. Dominik Kubera
88
9. Leon Madsen 76
10. Łotwa duża Andrzej Lebiediew
75
11.  Max Fricke 64
12. flaga niemiec Kai Huckenbeck 58
13. Szymon Woźniak 46
14. Jason Doyle 47
15. Maciej Janowski
46
16. Czechy duzaFlaga Jan Kvěch 41

PARTNERZY

kibic-zuzla logozuzlowefotki-logo
WszystkoCzarne blog

Pomóż kontuzjowanym

KamilCieślar
DW43