Jak pewnie wie część z was, mam jakieś życie oprócz żużla. To życie obejmuje między innymi nałogowe pochłanianie dzieł kultury i ich analizowanie. Specjalizuję się wprawdzie w książkach, nie filmach, ale i o merytorycznej, fabularnej zawartości filmów czasem się wypowiadam z perspektywy recenzentki. Zwłaszcza kiedy to film o czymś, co jest mi bardzo bliskie.
Ile jest żużla w „Żużlu”?
Miałam pójść na „Żużel”, ale najpierw byłam na urlopie, a zanim odpoczęłam na urlopie, to „Żużel” skończyli grać w kinach. Smuteczek, bo planowałam wam zapodać recenzję z uwzględnieniem kontekstu socjokulturowego i różne takie szmery-bajery. A teraz to już po ptokach, bo nawet jak w końcu ten „Żużel” dadzą na jakimś VOD, to kto będzie chciał czytać recenzję odgrzewanego kotleta.
Wszelako pewną opinię można sobie o filmie wyrobić na podstawie komentarzy tych, którzy byli, zwłaszcza tych ze środowiska. Swoje trzy grosze do wizji dorzuca też trailer filmu (piosenkę litościwie pominę, o niej powiedziano już absolutnie wszystko). Pozwolę sobie więc, póki temat żywotny, na kilka słów z perspektywy człowieka siedzącego w kulturze i świadomie konsumującego gatunek sports fiction. Skupię się tylko na tym, co wiem z pewnych źródeł – i tylko na czysto żużlowym aspekcie.
Przede wszystkim: mamy do czynienia z filmem pod tytułem „Żużel”, co sugeruje, że wspomniany żużel będzie odgrywał w filmie rolę znaczącą. Tym samym dzieło leci na półkę sports fiction, czyli tekstów kultury, w których fabuła kręci się dookoła sportu (czyli motorem napędowym są albo same rozgrywki, albo związek bohaterów ze sportem). Jednocześnie jest to jeden z filmów przecierających szlaki w temacie sportu żużlowego – czyli na jego podstawie mogłyby powstawać kolejne dzieła kultury poświęconej tej dyscyplinie. Powstał w Polsce, mekce żużla – czyli można założyć, że wiarygodnie i z pietyzmem oddaje środowisko żużlowe. Te trzy fakty sumują się do jednego wniosku: nie, nie możemy przy analizie filmu „Żużel” olać warstwy żużlowej i uznać, że to tylko taka dekoracja dla fabuły.
A jaki jest ten żużel w „Żużlu”? Zrobiony komputerowo, to raz. Podobno nie cały, ale to, co zobaczyłam w trailerze, to kryminał. Film powstawał ładnych parę lat, naprawdę nie było czasu nagrać w planie ogólnym scen wyścigów na jakimś meczu? Naprawdę, przy takim budżecie (ej, dystrybutor sponsoruje żużel na Eurosporcie, a o samym filmie trąbiono wszędzie, to o czymś świadczy) nie dało się wynająć żużlowców, którzy odegraliby sceny? Mówimy o niesamowicie widowiskowej dyscyplinie, o czymś, w czym ludzie się zakochują po obejrzeniu choćby w telewizji. Czy chociaż fragment tego filmu musiał wyglądać jak niesławna gra Speedway Liga? W radzieckim filmie Trzeba ustalić datę ślubu wątek żużlowy był nagrany na stadionie, jak Bóg przykazał – w 1979 roku! Serio nie zrobicie tego w latach 20. XXI wieku?
Dobrze, już się uspokajam i przechodzę do części drugiej. Po dwa, żużel w „Żużlu” jest szalenie nieokreślony. Nie wiadomo, o co właściwie jedzie bohater, o co ściga się jego drużyna, a ponoć, i to przeraża wybitnie, czy to zawody indywidualne, czy drużynowe. A przecież każdy z tych elementów wpływa na całą historię. Inaczej się snuje narrację o kimś, kto walczy o mistrzostwo świata albo Polski, inaczej o półamatorze, który chce po prostu wypaść jak najlepiej i jest uzależniony od adrenaliny, a jeszcze inaczej o przebrzmiałej gwieździe starającej się wesprzeć drugoligowy klub w powrocie do wielkiego żużla. Każdy wariant inaczej ustawia fabularną optykę i ma ogromne znaczenie. Gdyby żużel był hobby bohatera, tą metaforyczną piłką kopaną co weekend z kolegami, wtedy faktycznie, można nie wspominać o konkretach – ale kiedy to oś całej historii, to olanie jej jest kryminałem i tyle.
Wreszcie, jak donoszą ludzie, którzy oglądali, żużel w „Żużlu” jest bardzo stereotypowy. Żużlowcy wywodzą się z patologicznych środowisk, mechanicy piją na umór, ogólnie krew, flaki i przekleństwa. Brakuje tylko cieszenia się z upadku rywala do pełnego obrazu moralnej degrengolady. Ja wiem, że w sferze „ogólnopolskiej” (czytaj: stołecznej) żużel dobrej prasy nie ma i gdyby ten film kręciła „pańcia z warszawki” (nie mylić z panią i z Warszawą), to byłoby zrozumiałe. Ale z tego, co słyszałam, sam pomysł na „Żużel” zrodził się w Dorocie Kędzierzawskiej z kibicowskiej pasji. To o co tu, u licha, chodzi?
To tylko fikcja?
Jak widzicie, nie wypowiadam się na temat samej fabuły, bo filmu, jako się rzekło, nie widziałam. Ale i tak usłyszałam, żem głupia, bo przecież „to tylko fikcja”, a w ogóle to przecież mogą istnieć żużlowcy wywodzący się z patologii i mechanicy pijący na umór, i czemu o nich nie opowiadać?
To tak. Na dobry początek ćwiczenie umysłowe. Wyobraźcie sobie, że znany amerykański reżyser kręci hollywoodzki hit. Film z niesamowitym budżetem i ogromną promocją, cały świat czeka na niego z zapartym tchem. Wy zwłaszcza, ponieważ historia opowiada o Polaku! Polski superbohater! Tylko że potem film wychodzi… i okazuje się, że Polska w wydaniu tej historii to jakiś kraj sto lat za cywilizacją, wszyscy są pijakami i złodziejami, i nawet umiejętności głównego bohatera są stymulowane nadmiernym piciem wódki.
No dobra, wiadomo, że to tylko fikcja, ale i tak czujecie się jakoś nieswojo z tym, jaki obraz Polski poszedł w świat, co nie? Niby jak ktoś na podstawie jednego filmu uwierzy, że Polska to jedna wielka masakra, to sam sobie jest winien, ale…
Otóż nie, nie jest „sam sobie winien”. Do naszego mózgu w każdej chwili dociera tyle bodźców, że gdybyśmy mieli świadomie analizować każdy z nich, to te mózgi szybko by wybuchły. Stąd też w toku ewolucji i rozwoju psychologicznego wykształciliśmy podświadomość i nieświadomość – warstwy umysłu, do których bodźce trafiają bez świadomej obróbki. To pomaga nam wstępnie klasyfikować zjawiska i ustalać, czemu należy poświęcać więcej uwagi, a czemu nie. A ponieważ naprawdę nie ma możliwości poznania wszystkich zjawisk świata na własną rękę, często budujemy obraz życia w różnych kulturach, środowiskach itd. na podstawie informacji uproszczonych i podanych w przystępny sposób – głównie przez dzieła kultury.
Do tego jeżeli temat jest świeży, nieprzerobiony przez wszystkie możliwe media na wszystkie możliwe sposoby, to wiadomo, że będzie bardziej wpływać na percepcję osób nieznających się na danej kwestii, niż kiedy to kolejne dzieło w danej sferze. Zwłaszcza gdy można założyć, że twórcy wiedzą, co robią – i wykonali research.
Co z tego wynika? Poza tym, że galimatias, to rzecz jasna. Ano wynika z tego, że kibic żużlowy, który pójdzie na „Żużel”, będzie co najwyżej zniesmaczony przedstawieniem ukochanej dyscypliny. Ale jeżeli na ten „Żużel” pójdzie ktoś, kto o speedwayu ma nikłe pojęcie, to wyjdzie z pewnymi przeświadczeniami – i to, o zgrozo, przeświadczeniami jak najbardziej zgodnymi z opinią „warszawki” (nie Warszawy). Ponieważ taki patologizowany obraz żużla to coś, co doskonale kojarzę z wielkopańskich tekstów pewnego znanego reportażysty, któremu w roku 2006 czy tam 2007 zachciało się pisać o „prowincjonalnej” dyscyplinie. Na szczęście dla nas, pan potem wrócił do pisania wielkopańskich tekstów o rzeczywistości na wschód od Buga (również w jego dziełach patologizowanej, ale to się wytnie).
Kogo obchodzi? Mnie obchodzi!
Ktoś zaraz powie: czy ty czasem, Radosz, nie masz zwyczajnego bólu tyłka, że inne dzieło o żużlu ma więcej atencji niż twoje książki? Mam ból tyłka, jasne. Ale nie dlatego, że jestem taka super i wszyscy patrzcie na mnie, ale dlatego, że od lat uczę się pisania i przecieram szlaki po to, żeby pokazać żużel takim, jakim jest, a może nawet trochę lepszym, żeby zakochać w żużlu nieżużlową Polskę… a ktoś, kto ma o wiele większe możliwości i sporo czasu na dopracowanie, robi film, który takie wysiłki niweczy. To po prostu smutne. Mam wrażenie, że coś poszło nie tak i twórcy filmu (a może sponsorzy, bo nie chce mi się wierzyć, żeby sama Kędzierzawska tak lekkomyślnie zrobiła żużlowi czarny PR) poszli po linii najmniejszego oporu: pokazali ten speedway, w jaki wierzy niespeedwayowa większość. Pamiętam, jak kiedyś dostałam opinię od czytelnika – nieżużlowego – który uznał, że „Czarna książka” jest nierealistyczna, bo sport to bagno, a speedway to bagno w szczególności. Nie wie, ale tak mu wyszło z tego, co ptaszki ćwierkają. Wiadomo, że łatwiej dotrzeć do ludzi, wzmacniając istniejące przekonania – ale czy łatwiej oznacza „słuszniej”?
Na szczęście nie wszystko stracone. Pod koniec sierpnia w wydawnictwie Nowa Baśń wychodzi książeczka „Bobcio i mecz żużlowy” Marty Magdańskiej, która ma za zadanie pokazać żużel dzieciom. Może potomstwo tych dorosłych, którzy uwierzyli w patologiczny „Żużel” dostanie lepszy obraz naszej speedwayowej rzeczywistości?
A ja wracam do wysiłków i was też zachęcam. Róbcie, co możecie: bierzcie na żużel nieżużlowych znajomych, pokazujcie im, jaki to fajny sport, opowiadajcie i znajdujcie nowych słuchaczy. Dzielcie się pasją, no – i chrzanić negatywne stereotypy!
Joanna Krystyna Radosz
Zdjęcia i slajdy: "Żużel film" (@zuzelfilm) - oficjalna strona filmu na FB
Piosenka: YouTube / kanał Speedway Ekstraliga
PS: Jeśli brakuje wam żużla, możecie sięgnąć po moje wspomniane w felietonie teksty. „Szkołę wyprzedzania” w formie e-booka kupicie już za 14,99 zł [tutaj], ale papierową też dostarczymy wam do domu, a jaką ma ładną okładkę! Natomiast „Czarna książka. Antologia opowiadań żużlowych” [tutaj] oraz „Opowieści na marginesach” [tutaj] są dostępne zupełnie ZA DARMO.
PPS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.