Sezon żużlowy w Polsce kwitnie, w kalendarzu ligowym powoli nadchodzi czas rewanżów. Niesamowite, zważywszy na fakt, iż całkiem niedawno zaczynały się pierwsze wiosenne sparingi. Banał pt. "jak ten czas szybko płynie" powtarzam sobie co roku, ale w tym sezonie nachodzi mnie jeszcze smutniejsza refleksja. Pierwszy raz w życiu mam dosyć żużla, pierwszy raz nie chce mi się oglądać ligi w telewizji i pierwszy raz nie chce mi się iść na mecz. A chodzę od 25 lat. Powody? Na pewno frustracja z powodu ciągłego "mielenia" tematu sędziów, ich dziwacznych decyzji, głupich walkowerów, pochopnie odwoływanych zawodów, beznadziejnych torów, łażenia ludzi ze śrubokrętami po torze zamiast jazdy po nim... To zawsze było - zgoda, ale w tym roku ewidentnie zrobiło się niesmaczne. Co gorsze, jest coś jeszcze. Do naprawdę szewskiej pasji i uczucia zrezygnowania doprowadziła mnie decyzja o 6 zespołach w fazie play off.
W związku z tym, że to uczucie zażenowania i obojętności jest szersze, obejmuje coraz większe rzesze fanów speedwaya w Polsce, wraz z nim zaczyna się pojawiać na horyzoncie niezwykle palący problem, jakiego w żużlu ligowym nie pamiętają nawet najstarsi górale. Nie ma co udawać, że tego problemu nie ma, nie ma co fetować coraz to nowych statystyk oglądalności, nie ma co sądzić, że to tylko chwilowy trend. Trzeba wreszcie to sobie powiedzieć szczerze: ligowe stadiony pustoszeją! A niekiedy już świecą pustkami aż piszczy! Pora się zastanowić, jak ten niechlubny trend odwrócić.
Oczywiście - bo to ktoś błyskawicznie wytknie - są też przypadki chwalebne pod względem widowni. Motor Lublin, Ostrovia (zwłaszcza na początku), często Sparta Wrocław, Wilki Krosno, coś drgnęło też w Bydgoszczy po wielu latach posuchy, jednak są to tylko wyjątki potwierdzające regułę. Niemal każdy klub w Polsce boryka się z problemem pustawych trybun, a co za tym idzie z problemem coraz większych dziur budżetowych po stronie tzw. dnia meczowego. Nie sądzę, że dało się to wszystko w klubach przewidzieć. Myślę, że przedsezonowe obliczenia nie zakładały tak słabych liczb. Czy w związku z tym polskiemu żużlowi grozi jakiś spektakularny, masowy kataklizm z upadkiem wielu ośrodków włącznie? Wydaje mi się, że nie musimy już snuć kasandrycznych wizji, takich jak przez całe lata 90. ubiegłego wieku prorokował "Tygodnik Żużlowy". Speedway w Polsce za mojego życia miał umrzeć przynajmniej ze 20 razy, a jak się okazuje wciąż żyje i ma się całkiem nieźle. Myślę wręcz, że stoi na solidniejszych podstawach finansowych niż jeszcze 10 czy 20 lat temu, przede wszystkim dzięki środkom z Canal+. Dopóki one będą (z tej lub innej telewizji), żużel nie upadnie, ale znalazł się w największym kryzysie wizerunkowym od... niepamiętnych czasów.
Finał Złotego Kasku 2022 w Opolu. Taka lokalizacja uratowała prestiż i frekwencję
Oczywiście, działaczy rozgrzeszają w pewnym stopniu obiektywne przyczyny. Pandemia koronawirusa spowodowała, że wielu kibiców odzwyczaiło się od pielgrzymowania na żużlowe areny. Swoje też czyni wciąż rozwijająca się w naszym społeczeństwie kultura wygodnictwa. Taka wyprawa na stadion to dla wielu "wyjście ze strefy komfortu". Wydatek pieniędzy, stanie w kolejkach, w korkach, raczenie się zbyt drogą kiełbasą albo zbyt rozwodnionym piwem, powrót o późnej godzinie do domu, słuchanie płaczu dziecka: "kiedy wreszcie pójdziemy do domu?", itd. itp. Wygodniej obejrzeć w TV, a przecież obecnie każdy mecz jest w TV. Drugi powód, który zniechęca do wycieczek na stadion, to z pewnością obecna sytuacja naszego kraju. Najwyższa od lat inflacja i rosnące raty kredytowe każą wielu rodzinom zaciskać pasa i rezygnować z aktywności, które nie są niezbędne do przeżycia. To było więcej niż pewne, z jakich rozrywek zrezygnują najszybciej.
Jestem jednak pewny, że oprócz tych obiektywnych przesłanek, ludzi do żużla zniechęciło coś jeszcze. Wiele mniejszych i większych "reform" zarządzonych przez naszą centralę, które przez lata, systemowo, plasterek po plasterku, żużel niszczyły. Mam tu na myśli przede wszystkim wprowadzenie nowych tłumików w roku 2012, które - moim skromnym zdaniem - zabrały przynajmniej 1/4 radości z tego sportu osobom zasiadającym na trybunach. To nie tylko przyciszone silniki, nie tylko praktycznie niewyczuwalny zapach, ale i masa skandali torowych, które spowodowały odwołanie wielu meczów. Wszyscy przecież wiemy, że przy normalnych tłumikach w takim meczu jak Krosno-Zielona Góra pewnie bez problemu by pojechali.
A przecież Krosno to nie jedyny taki incydent. Dopiero co kibice przyszli na mecz Bydgoszcz - Gniezno. Sezon zaś zaczął się od bliźniaczej sytuacji w Łodzi. Za każdym razem fani usłyszeli, że mają wracać do domów. Pomimo iż słońce świeci. Nic tak nie irytuje kibica, jak przyjazd na mecz, po to by pooglądać sobie smutnych panów ze śrubokrętami maszerujących po torze. Efekt? Jeśli kolejnym razem pogoda znowu będzie niepewna, to księgować można jak w banku, że na stadionie zjawi się tylko garstka najwierniejszych fanatyków. Pozostali nie zechcą ryzykować, marznąć i wybiorą telewizor, gdyż i tak nie uwierzą, że spotkanie na pewno dojdzie do skutku. Wszak powiedział Jerzy Kanclerz: "Zawodnicy są przyzwyczajeni do gładkiego toru i na takim chcą jeździć".
Inne przykłady. Przepraszam za wyrażenie, ale ta ilość żużla w telewizji, która jest nam serwowana, zbliża się wręcz do granicy wytrzymałości. Ten bezmiar namnożonych jak grzyby po deszczu dziwacznych zawodów, jak IMME, jak mecze kadry z resztą świata, jak Mistrzostwa Pierwszej ligi, a teraz na dodatek rozbicie IMP na kilka oddzielnych turniejów… jak te DomofonyCośTamPółfinałMistrzostwPolski... Dramat. To także upychanie ligowego żużla w ramówkę telewizyjną od piątku do poniedziałku, a wiadomo, że co za dużo, to niezdrowo. Kto przyjdzie na żużel w piątek o 18:00? Kiedy mnóstwo ludzi albo jeszcze pracuje albo właśnie kończy pracę. Albo w sobotę o 14? Albo w poniedziałek? Może ktoś machnie ręką, może zrobi z siebie idiotę po raz setny przed swoim szefem urywając się wcześniej z drugiej zmiany w pracy? Może to zrobi, ale bądźmy poważni, w znakomitej większości przypadków nie za 50-60 złotych za bilet. No i w końcu te afery sędziowskie. Tego dzielenia włosa na czworo naprawdę nie da się już wytrzymać. Tych milionów powtórek, analizy mikroruchów, wywodów Pana Leszka, niespójnych regulaminów, kolejnych precedensów. Czy nie możemy wszyscy (telewizja, działacze, kibice) w końcu zająć się sportem, zamiast grzebać się w tym bagnie?
Żeby nie było tak strasznie i aby uniknąć zarzutów, że tylko ślepo krytykuję... Jestem w stanie rozgrzeszyć Speedway Ekstraligę, PZM, GKSŻ z powyższych przykładów na - szeroko ujmując - rujnowanie żużla. Może nie rozgrzeszyć jako tako, ale zrozumieć. Działacze nie przewidzieli, że powyższe czynniki tak mocno wpłyną na odpływ kibiców ze stadionów i szczerze mówiąc, całościowo sam bym tego nie przewidział. Było to trudne, gdyż w kilku ostatnich latach przed pandemią publika żużlowa cechowała się odpornością na tego typu zniechęcenia. To wszystko się jakoś kręciło, być może siłą rozpędu, być może relatywnie dobrą koniunkturą gospodarczą, ale jak każda bomba z opóźnionym zapłonem, potrzebowała zapalnika w postaci pandemii oraz wysokiej inflacji. To wszystko wybuchło, nawarstwiło się i jestem pewny, że wpłynęło na problem z widownią na lidze. Co gorsza, powstaje już niezwykle niebezpieczne zjawisko naśladownictwa. Jeśli kibic czuje, że w danym mieście żużel jest "religią", a o bilety trzeba się bić, to też pójdzie za tą modą. Podobnie w drugą stronę. Skoro dany kibic widzi, że mało kto już chodzi na mecze, skoro atmosfera siada, to nawet gdyby ten żużel lubił, poczuje, że sorry, nie jest to teraz w modzie, odpuszczam.
Nie mogę jednak działaczom odpowiedzialnym za ligę wybaczyć jednego. Chociaż wielu krytykowało, wielu ostrzegało, to jednak zrobili to: karykaturalny system rozgrywek z play-off dla sześciu drużyn. Działacze zamienili w ten sposób rundę zasadniczą PGE Ekstraligi oraz eWinner 1. ligi w dwumecze sparingowe. Czy można sobie wyobrazić gorszą zbrodnię na żużlowej frekwencji? Skoro mecz jest i tak w telewizji, skoro i tak jest o nic, skoro trzeba zapłacić niemałe pieniądze za bilet, to… po co tłuc się na stadion?! Pójdę, owszem, ale dopiero na play-off. A jak już przyjdą te play-offy... to zapomnę o żużlu, albo "wypnę się" na jeszcze droższe wejściówki, bo przecież kluby zechcą sobie odbić z przytupem fatalną sprzedaż w rundzie zasadniczej.
Czy w ten lub podobny sposób nie myśli cała armia żużlowych fanów? Ja osobiście tak nie myślę, chodzę na zawody z przyzwyczajenia, chodzę bo lubię, ale ja w tej chwili... nie wiem. Dawniej, jak moja drużyna jechała w biegu na 5:1, albo wygrywała mecze, to się cieszyłem. Teraz sam nie wiem, co mam robić. Cieszyć się... z czego? Skoro to i tak nie ma znaczenia, bo o wszystkim zdecyduje play-off. Cieszyć się z wygranej, a może smucić, bo przez to drużyna trafi na trudnego rywala w rundzie finałowej rozgrywek? A jeśli moja ulubiona drużyna wysoko przegra jakiś mecz? Może to nie czas na smutek, może właśnie dzięki temu wykrwawi finansowo swojego rywala? Przecież widać gołym okiem jak wielkim absurdem jest taki system. Sportowo, bo w rundzie finałowej wysiłek całego sezonu zasadniczego może być zniweczony jedną kontuzją, jednym opadem deszczu, jedną wpadką tunera, jednym rozłożeniem plandeki zamiast treningu. Marketingowo: ze względu na brak zainteresowania rundą zasadniczą. Piotr Baron powiedział w Lublinie wprost swoim zawodnikom, cytując z pamięci "Wynik? No trudno, już nic nie zrobimy. Jest jaki jest. Potestujcie motory". Nietrudno sobie wyobrazić, że takich zawodów w rundzie rewanżowej sezonu zasadniczego może być więcej, zwłaszcza, że wiele ekip pewnie będzie chciało się ustawiać przed play-off pod konkretnego rywala.
Rozumiem też "wilcze" prawo telewizji. Płacą, sponsorują i wymagają więcej meczów. Takie przynajmniej były nieoficjalne spekulacje. Można jednak to osiągnąć innymi sposobami. To temat na osobny i rozbudowany felieton, ale spróbuję jak najkrócej. Podobał się pomysł rund finałowych na zasadzie dwóch czwórek 1-4 oraz 5-8 "każdy z każdym", który ostatni raz funkcjonował w 2006 roku. Sportowo: wygrywał najlepszy w przekroju całego sezonu, telewizja miałaby aż 20 ligowych weekendów do obsłużenia, a i żaden zawodnik nie byłby pokrzywdzony z tytułu mniejszej liczby zawodów. Ten system ma oczywiście swoje minusy, więc nie jestem też żadnym przeciwnikiem play-off, uważanych powszechnie za bardziej emocjonalne. Nie jestem ich przeciwnikiem, ale muszą być mądre, czyli z jakimkolwiek handicapem dla drużyn wyżej rozstawionych po rundzie zasadniczej. To może być handicap punktowy, wyboru rywala, handicap toru, cokolwiek, byle nie to, co teraz. Żeby sezon miał swój smaczek, każda ligowa kolejka powinna coś znaczyć.
A może dla telewizji puste trybuny nie są z biznesowego punktu widzenia problemem? Nie słyszałem w magazynach żużlowych ożywionych dyskusji na ten temat. Tam wciąż największym problemem jest to, czy w tym tygodniu w tej samej sytuacji wykluczony powinien być zawodnik A, czy zawodnik B. Chyba już nie widzą, że kibice mają z tego ubaw. Czy to nie czas na poważniejsze debaty na temat frekwencji? Nie wiem, nie znam się, ale wydaje mi się, że także telewizji powinno na niej zależeć. To przecież więcej potencjalnych abonentów, więcej osób, które zobaczą reklamy w TV. Wyższa frekwencja to kroplówka dla ligi, dla sponsorów, którzy dzięki temu mogą dotrzeć do większej bazy odbiorców na stadionie. Pełne trybuny z głośno reagującym tłumem to także świetne "opakowanie" żużla pod względem marketingowym. Uważam zatem, że w związku z problemami z widownią należy natychmiastowo podjąć jakieś działania naprawcze. Rezygnacja z obecnego systemu rozgrywek z 6 drużynowym play-off jest wręcz minimum! Należy zrobić to jeszcze przed rozpoczęciem następnego sezonu, inaczej dyscyplina wpadnie w jeszcze większe tarapaty.
Pytanie jednak, czy reforma systemu rozgrywek wystarczy. Wiemy bowiem, że frekwencja na stadionie zależy od wielu czynników. Pogoda, godzina zawodów, atrakcyjność rywala, czas od ostatnich zawodów na tym samym torze, pora roku, bilans na własnym torze, mnogość innych wydarzeń rozrywkowych lub sportowych w tym samym czasie, wreszcie fakt, czy mecz jest transmitowany w telewizji. Jednak śmiem twierdzić, że najważniejszym czynnikiem zawsze był i będzie koszt biletu. Zastanawiam się, czy kibicom żużla nie należy się coś w rodzaju "tarczy inflacyjnej", polegającej na obniżce cen. Rzucam taki pomysł: tańsze bilety na ligowy żużel zamiast ligi U24!
Myślę, że jako abonent Canal+ mam prawo do takich pomysłów i marzeń. Zresztą, nie byłaby to nowość w polskim żużlu, takie preferencyjne ceny biletów. Działacze PZM (i słusznie) stwierdzili, że GP w Warszawie ma sens, ale tylko jeśli na stadion przyjdzie komplet widzów. Nie chcieli powtórki z chorzowskich rund GP na początku XXI wieku, które przyniosły wizerunkową i frekwencyjną katastrofę. Z tego też powodu cena wejściówki na GP w Warszawie jest niższa niż na to samo GP w Gorzowie czy Toruniu. Z obiektywnych powodów ten model być może się wyczerpał (pazerność nowego promotora, kurs złotówki, inflacja).
Nie wiadomo jaka będzie przyszłość GP w Warszawie po 2023 roku. Ale udowodniono, że jeśli się chce, to można kibicom ulżyć w imię wyższego celu, jakim jest widowisko przy pełnych trybunach. Tego samego oczekuję od Ekstraligi, zwłaszcza, że w lidze U24 nie widzę żadnego sensu. Ani marketingowego, ani sportowego, ani szkoleniowego. W zawodach juniorskich też doszło do niebywałego przesytu imprez (U24 + rozbudowane DMPJ). Tego zrobiło się za dużo i jeśli się tego nie obetnie, to na nic klubom w Ekstralidze plandeki i odwodnienie liniowe. Bywa przecież i tak: wtorek liga U24, środa DMPJ, czwartek DMPJ, w piątek liga. To kiedy przed ligą rozłożyć plandekę, skoro na zawodach juniorskich nie trzeba? Polski żużel znowu potyka się o własne nogi i staje się ofiarą własnego sukcesu. Wolę tanie bilety na ligę, niż kabotyństwo związane z ligą U24.
Michał / GW