To nie tak miało być, naczelny mi świadkiem! Ja ten tytuł wymyśliłam jeszcze przed zwaną SoN-em tragedią w trzech aktach (juniorów nie liczę) i miał się odnosić do czegoś zupełnie innego. A że dopasował się sytuacyjnie, to już nie moja wina, tylko tego całego żużla.
Życie wyprzedza prozę
Myślałam, że w obszarze fikcji żużlowej jestem pionierką i samozwańczą królową bez poddanych, ale widzę, że mamy wielu chętnych na tytuły monarsze w tym zakresie. Natomiast największe dzieło prozy speedwayowej to regulaminy polskich lig żużlowych – ze szczególnym uwzględnieniem przepisów związanych z okienkiem transferowym.
Umówmy się: naiwnością byłoby przypuszczać, że ktokolwiek w naszym pięknym kraju tych przepisów przestrzega (chociaż ja tam lubię czasem pobyć odrobinę naiwna). Dajcie Polakowi prawo, a on znajdzie dziesięć sposobów, by je obejść. Normalka. W czasach, gdy niektóre prawa są doprawdy bzdurne, to nawet przydatne. I tak oto mamy od lat kontrakty sponsorskie, żeby czasem nie dać zawodnikowi więcej niż regulamin pozwala – wymaga to od klubu kombinowania, a od zawodnika stresu (zapłacą? Nie zapłacą?), ale GKSŻ i PZM nic z tym nie robią. Pewnie wiedzą, że to walka z wiatrakami i postępują w myśl zasady z pewnej polskiej komedii: „jeżeli wiesz, że twoje dziecko i tak coś zrobi, zgódź się na to”. Zgoda poprzez milczenie to też zgoda.
Tak że nie o to chodzi, że rozmawia się z zawodnikami i wyciąga ich z klubów jeszcze przed zakończeniem sezonu, ale że od jakichś dwóch lat robi się to w sposób nader bezczelny, bez cienia finezji. A media tylko sekundują, wypytując żużlowców o ich przynależność klubową jeszcze przed play-offami, jakby zapomniały, że trzeba ten listek figowy przytrzymywać. I że zawodnikom zazwyczaj grożą kary za ujawnienie informacji, o których wszyscy i tak już wiedzą. Można powiedzieć, że taka kara należy się Bartoszowi Zmarzlikowi za informację w trakcie sezonu, że odchodzi do innego klubu, Motorowi Lublin (bo to przecież o Motor chodzi, chociaż w oficjalnych komunikatach nazwa klubu nie padła) za rozmawianie z zawodnikiem poza okienkiem transferowym, a przy okazji pewnie i Stali Gorzów za ujawnianie informacji o odejściu lidera.
Można – tylko po co?
Trudne słowo na dziś: koegzystencja
Fikcja przepisów o okienku transferowym to jedno, ale nie zapominajmy o roli mediów nakręcających już podczas rundy zasadniczej transferoparanoję. Ja wiem, że ich rolą jest informowanie, ale brak mi w tym dziennikarstwie odpowiedzialności. Jeżeli, jak podają wtajemniczeni, Zmarzlik był dogadany z Motorem już w lutym, to po co ujawniać tę informację właśnie w lipcu? To się nie klei! Jasne, powtarzamy jak mantrę, że runda zasadnicza wobec sześciozespołowych play-offów znaczy dokładnie nic, ale czy dlatego trzeba ogłaszać w środku lata sezon ogórkowy i jeszcze przed początkiem walki o medale dyskutować o podium DMP 2023? A już tym bardziej – czy trzeba pytać o to samych zawodników przed kamerami, kiedy człowiek wie, jakie kary lubi wlepiać GKSŻ za każde, najdrobniejsze odstępstwo od wielostronicowego regulaminu? Czy to nie podżeganie do złamania reguł? A może zwyczajna bezmyślność?
Oficjalnie nowej przynależności klubowej Zmarzlika nie można ogłosić, ale kibice swoje już wiedzą - slajd z sierpniowego meczu Motoru ze Stalą [Canal+ Sport5]
Innymi słowy: nie dziwię się, w przeciwieństwie do niektórych, oświadczeniom i samego Zmarzlika, i Stali Gorzów. Skoro wszyscy pytali, to dostali odpowiedź. To nie znaczy, że zawodnik będzie się starał na 30%, zwłaszcza jeżeli, jak się mówi, już przed sezonem wiedział, że po roku 2022 odejdzie z Gorzowa. To też nie znaczy, że klub nie walczy o medale. To tylko znaczy, że mamy w żużlu spektakularną patologię. Halo, GKSŻ? Proszę przyjechać na Facebooka!
Oto jest problem, a nie tam jakiś brak KSM-u. Oto, dlaczego beniaminek ma ciężko – z czego ma zrobić transfery, skoro jeszcze play-offów w niższej lidze nie zaczął, a tu już cała Ekstraliga rozebrana? Zostają mu tylko, brzydko mówiąc, obierki. Jedyna szansa – zrobić pseudo-ekstraligowy skład już w pierwszej lidze. Tylko kto ma na to pieniądze i kto ma takie możliwości?
Jasne, teraz możecie powiedzieć, że KSM to rozwiązanie na taką bolączkę, ponieważ z nim do końca sezonu nie wiadomo, kto się wpasuje do zespołu w sezonie kolejnym. Tylko że KSM-em z jednego roku bardzo łatwo manipulować (zbijanie średniej, ktoś pamięta? To całkiem niedawno było!), z kolei KSM z kilku lat, jak proponuje liga, to wskaźnik koszmarnie niewymierny. Już ktoś liczył, że niektórzy niezbyt stabilni drugoliniowcy mają KSM z 5 lat wyższy niż obecne gwiazdy. Żużel, który jest tak dynamiczny i w którym decydują niuanse, nie jest dobrą dyscypliną do takich wskaźników.
Dobra, zapytacie, to co w takim razie, pani mądra, zrobić, żeby beniaminkowie lat przyszłych nie kończyli jak Ostrovia?
Jest rozwiązanie, jak to mówią niektórzy: proste, ale nie łatwe. Współpraca. Pokojowa koegzystencja. Poczucie odpowiedzialności prezesów – nie tylko za własny stołek, ale za cały żużel. Bo każdy może się znaleźć na tym miejscu, z którego trzeba mozolnie wracać do elity. Niektórzy odczuli to ostatnio na własnej skórze. Niektórzy byli tam jeszcze niedawno. Świadomość, że nic, również pieniądze, nie jest dane raz i na zawsze.
„Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”.
A dopóki nasza Ekstra-wszystko nie przyswoi tej prostej prawdy – zamknięcie ligi. Nie chcecie oglądać „takich drużyn jak Ostrów”? No spoko. Tylko że sami je stworzyliście.
Krótko i na temat: przeraża mnie ten poziom krótkowzroczności, który toczy całe środowisko. I my chcieliśmy zbawiać światowy żużel?
Polska mistrzem Polski, czyli o pożytku z wroga
Czytałam z rana felieton pewnej Bardzo Znanej w Żużlu Postaci. Kolejne płacze po „katastrofie” zwanej Speedway of Nations, żeśmy żmije na własnej piersi wyhodowali, bo to przez te campy i pomoc dla zagranicznych zawodników, i wysokie kontrakty dla tychże stworzyliśmy potwora, który naszych Orzełków pokonuje.
Speedway of Nations 2022 w Vojens [slajd: Eurosport]
Uwaga, podzielę się niepopularną opinią. Co wrażliwszych proszę o nieczytanie kolejnej linijki.
No i bardzo dobrze, że pokonuje!!!
Wykrzyczałam to, to teraz wyjaśnię, bo macie pełne prawo zapytać: „a to nie jest czasem tak, że ty, Radosz, po prostu nie lubisz Polaków?”. Nie, weźcie, ja do Polaków nic nie mam – głupio by było mieć. Jeśli chodzi o rzeczy, których nie lubię, to tylko pompowanie balonika, jaka to Polska najwspanialsza, najlepsza i bezkonkurencyjna – jak to jesteśmy murowanymi faworytami wszystkiego. To strasznie odbiera radość ze sportu: bo jak nasi wygrają, to wzruszamy ramionami, przecież było wiadomo; a jak przegrają, to zaraz ktoś powie, że katastrofa i blamaż.
Ale wiecie, że tak działa sport? Raz się wygrywa, a raz się przegrywa. Nie można zawsze zwyciężać, to nieuprzejme. Unia Leszno coś o tym wie. No właśnie, jak Leszno dominowało w Ekstralidze, to co i rusz podnosiły się głosy, że liga nudna, że po co to oglądać, skoro już wiadomo, kto zostanie mistrzem.
I wierzcie mi, na skalę międzynarodową jest tak samo. Po co kibice z innych krajów mieliby oglądać zawody, wiedząc z góry, że ich zawodnicy i zespoły mogą powalczyć co najwyżej o drugie miejsce? A jak ci kibice odejdą, to będziemy się kisić we własnym sosie i będzie nudno, smutno i monotonnie. Bo co to za zwycięstwo, jak człowiek nie miał nawet porządnych rywali?
Żadna dominacja jednej nacji, jednego klubu, jednego zawodnika nie jest zdrowa. Nie sprzyja też rozwojowi dyscypliny. Chcemy, żeby o żużlu mówił cały świat. Żeby naszych Zmarzlików, Dudków, Janowskich i tak dalej rozpoznawali nawet w tym symbolicznym już Omanie. Ale żeby tak się stało, muszą mieć godnych rywali. Tak się buduje potęgę – wychowując sobie konkurencję.
Moja lepsza połówka jest zagorzałym kibicem piłki kopanej i sprzedaje mi dużo fajnych insajderskich newsów. Urzekła mnie ostatnio wiadomość, że Barcelona i Real współpracują na poziomie prezesów, by zwiększać popularność ligi i chronić ją przed niekorzystnymi umowami, z telewizją na ten przykład. Dwaj wielcy rywale – ale oni wiedzą, że są sobie niezbędni, jak Coca-cola i Pepsi, jak Xbox i PlayStation, jak PiS i PO. Równowaga jest niezbędna dla rozwoju, a monopol ten rozwój zabija.
Rywalizować można na murawach i torach. Poza nimi niezbędna jest współpraca, bo tylko ona pozwala sportowi przetrwać i rozkwitać.
SON marnotrawny
Wzniosłe słowa wzniosłymi słowami, ale co z tą katastrofą na ziemi duńskiej? Bo to przecież była katastrofa, co nie?
Po pierwsze, nie można wszystkiego wygrywać. Jako się rzekło: to nieuprzejme.
Po drugie, dajcie w Ekstralidze więcej różnorodnych torów. Takich, na których zwycięstwo zależy nie tylko od szybkości maszyny, ale wymaga pokombinowania albo co najmniej wybitnego refleksu. Tor w Vojens nie był dobry, nie był do walki, ale był techniczny, a to wystarczyło, by wybić z rytmu Macieja Janowskiego czy Patryka Dudka. Odpuśćmy sobie te betonowe stoły, zróbmy czasem kopę i patrzmy, co z tego wyjdzie.
Po trzecie, nie zawsze ci, którzy indywidualnie są najlepsi, będą najlepsi też jako drużyna. Dlaczego od 2018 roku nie możemy wygrać tego SON? Bo jest trochę pecha, a trochę braku tego poczucia, że kiedy dysponujemy szeregiem zawodników na światowym poziomie, trzeba dokonywać wyborów pod kątem zespołu. Janowski się w tym formacie nie sprawdza? To się nie sprawdza, i trudno. To nie znaczy, że format jest zły. Nie tylko Polska się na tym braniu najlepszych przejechała – Duńczycy też mogą sobie w brodę pluć, bo śmiem twierdzić, że taki Rasmus Jensen w Vojens miałby więcej motywacji i lepsze skille w parowej jeździe niż dość groteskowy duet Madsen – Michelsen. Spójrzcie na Marka Lemona i bandę z Antypodów – Doyle czekał grzecznie na rezerwie, bo lepiej się sprawdzało zestawienie Fricke – Holder młodszy. Działało? Działało. A i Brytyjczykom jakoś lepiej poszło bez trzykrotnego mistrza świata.
Natomiast jeśli chodzi o rzeczy, których robić nie należy, to stanowczo nie należy pompować balonika, że jesteśmy wybitni, jedyni, murowani faworyci, a jeżeli coś nam odbierze złoto, to tylko niesprawiedliwość świata. Jak uwielbiam całą gromadę, która robiła relacje ze Speedway of Nations, to miałam ciarki żenady, słuchając o tym, że format zawodów jest niesprawiedliwy (jak nasza młodzież wygrywała, to jakoś nie był), a w ogóle to to jest triumf Polski, bo tylko Czesi nie mają polskich mechaników. Nie możemy się po prostu cieszyć tym, że w żużlu jest więcej niż jedna nacja? Moim zdaniem to powrót do radości.
Mało tego, ja osobiście bardziej się za rok ucieszę z zaciętego boju o złoto, nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunku Polacy ten bój przegrają (bo może się zdarzyć milion rzeczy, łącznie z defektem na ostatnim okrążeniu – taki jest sport), niż jeżeli biało-czerwoni zapewnią sobie zwycięstwo jeszcze przed ostatnią serią startów. Te wywalczone triumfy, dziwna sprawa, smakują mi jakoś lepiej.
Co nie znaczy, że zawsze tak było – ale co znaczy, że do pewnych rzeczy człowiek po prostu dorasta.
Joanna Krystyna Radosz
PS: Chcecie zobaczyć żużel, który jest kolorowy, dobry i kochany, a jednocześnie pełen znanych nam emocji? . „Szkołę wyprzedzania” w formie e-booka kupicie już za 14,99 zł [tutaj], ale papierową też dostarczymy wam do domu, a jaką ma ładną okładkę! Natomiast „Czarna książka. Antologia opowiadań żużlowych” [tutaj] oraz „Opowieści na marginesach” [tutaj] są dostępne zupełnie ZA DARMO.
PPS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.