...czyli radość punktów gastronomicznych i regulamin, który w zasadzie mógłby nie istnieć. Przyznam się, że tekst ten miał powstać szybciej, ale coś podpowiadało mi, by poczekać z nim na mecz gorzowskiej Stali z “Gołębiami” z Grudziądza. Miał też mieć zupełnie inny tytuł. Ten jest mocny, nawet bardzo, ale po dzisiejszym skandalu mocny ton jest wskazany i idąc za popularnym tekstem - “na grubo albo wcale”. Przepraszam wszystkich, których ton tego tekstu oburzy, jednak wtorkowy kabaret przeszedł oczekiwania mistrzów polskiej estrady.
MAGICZNE RADARY I NIESPODZIEWANE OPADY
O tym, jakie fronty przechodzą przez Polskę, wiadomo od jakichś dwóch tygodni. Nie ma dnia, żeby na nasze telefony nie przychodziły alerty RCB, nie ma dnia, żeby radary pogodowe nie zalewały znacznej części kraju komórkami burzowymi, a szef polskich sędziów każdą decyzję o odwołaniu zawodów tłumaczy niespodziewanym opadem. Tydzień temu na portalu “X”, jeden z użytkowników wrzucił screena z jednego z tychże radarów, na godzinę 17:15. Widać na nim dość dużą komórkę burzową, która za dwie godziny dojdzie do Częstochowy i stanie się to w okolicach startu pierwszej gonitwy. Jak sam stwierdził, rozłożenie plandeki zajmuje dwie godziny i nie można jej rozkładać w czasie opadów, co jest logiczne, ale albo coś jest nie tak z moją matematyką, albo do 19:15 są dwie magiczne godziny. Dlaczego zatem widząc, co pokazują radary darmowe (nie wierzę, że te płatne mają złe dane) nie przykryto toru? To samo uczyniono w Częstochowie i zgodzę się, że wówczas tor po opadzie nie nadawał się do jazdy. W Gorzowie natomiast JURY sprawiało wrażenie, jakby modliło się o powtórne opady, aby uzyskać podkładkę co do odwołania zawodów. Czy nie można było odwołać tego wcześniej - wiedząc, że są takie prognozy i oszczędzić kibicom wycieczki na stadion, moknięcia, straconego paliwa i milionów monet na produkty gastronomiczne i złocisty trunek? Jedynymi zadowolonymi byli pewnie właściciele punktów gastronomicznych, bo wielu kibiców w popularne “gastro” zaopatruje się po wejściu na stadion, a ci, którzy na “powtórce” pojawią się znowu, znów zostawią parę złotych w kasach.
W Zielonej Górze natomiast, i wiem to z własnego doświadczenia, bo zasiadłem na trybunach obiektu przy W69, ktoś wspaniałomyślnie podjął decyzję o ściągnięciu plandeki ok. 19.30 i tutaj wielki szacunek dla ekipy technicznej z NovyHotel Falubazu Zielona Góra oraz kibiców, którzy w niecałe sześć minut ściągnęli płachty na płytę stadionu. Niemniej jednak o godzinie 19.00 po wejściu na stadion widząc nadciągające znad Raculi chmury i słysząc od innych kibiców, iż nad Głogowem i Nową Solą przeszły ogromne, lecz krótkotrwałe burze, sprawdziłem najprostszy radar, który pokazywał, iż o 20.20 komórka burzowa znajdzie się nad stadionem przy Wrocławskiej. Zdziwiła mnie decyzja o ściągnięciu plandeki, ale to zawsze jest decyzja Jury, w którego skład wchodzą przewodniczący Jury, sędzia zawodów oraz komisarz. Od przyjazdu na mecz Jury, to ono przejmuje dowodzenie meczem, i to gremium bierze na siebie odpowiedzialność za podjęte decyzje.
Rozbawiły mnie komentarze, iż „Myszki” bały się przegranej i to im na tym zależało, by mecz się nie odbył. Żadnemu klubowi- organizatorowi na tym nie zależy. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: kasa. Organizacja meczu wiąże się z obsługą medyczną, agencją ochrony, zapłatą sędziemu, komisarzowi, przewodniczącemu Jury, opłatą za media, bo co pana Józka, który przeszukuje kibiców na “bramkach” czy personel karetek, interesuje, że mecz był odwołany. Oni przyjechali, byli, więc wypłata się należy. Taki klub musi liczyć się też ze zwrotem biletów, bo część kibiców nie chcąc ryzykować nieodpowiedniego terminu, po prostu je zwróci. Wystarczyło trochę rozwagi i czytanie ze zrozumieniem radarów albo zastosowanie dokładniejszych. Tutaj też pewnie usłyszeliśmy bajkę o „niespodziewanym opadzie”, który pokrzyżował wszystko, bo przecież myśleliśmy, że “pójdzie bokiem”. Szczęśliwym trafem temat odwołanego meczu został w niedzielnym magazynie przemilczany.
ZASADY PRZYGOTOWANIA TORU – DOKUMENT PRZYDATNY NICZYM KIERUNKOWSKAZY W BMW
Wszyscy chyba słyszeli kąśliwe komentarze, kawały, bądź widzieli memy dotyczące aut bawarskiej marki i sensu montowania w nich popularnych “kierunków” i nie, nie zamierzam grillować kierowców aut spod szyldu niebiesko-białej szachownicy, a skupić się na magicznym dokumencie jakim jest Załącznik A do Regulaminu Torów dla Zawodów Motocyklowych na Żużlu. Obserwując to, co działo się na torze w Ostrowie Wlkp. zastanawiam się, po co ktoś stworzył takowy dokument, skoro nikt go nie stosuje? Skupimy się na jednostce redakcyjnej zatytułowanej nader inteligentnie brzmiąco “Postępowanie z torem nadmiernie przemoczonym”. Autor tego dokumentu instruuje toromistrzów w następujący sposób: “Jeżeli tor jest przemoczony lub po opadach deszczu, należy skupić się na przesuszeniu nawierzchni i wykonać następujące czynności:
1. odprowadzanie wody poopadowej do studzienek przy krawężniku wewnętrznym - przy użyciu narzędzi ręcznych: miotły, grace, łopaty, itp.,
2. ewentualne usuwanie zalegającej mazi od zewnętrznej części toru poza krawężnik wewnętrzny, używając w tym celu ciągnika z zamiatarką lub z szyną ze skośnym lemieszem,
Oszczędzę już wstawiania zdjęć innych punktów powyższego dokumentu, ale dodam, iż do “zamiatarki” winien zostać użyty ciągnik o maksymalnej mocy 70 KM. Dla niewtajemniczonych w meandry pojazdów rolniczych, jest to niewiele i nie są to te wielkie traktory równające tor między biegami. W czasie meczu w Ostrowie z racji prywatnego zainteresowania tą tematyką zwróciłem na to uwagę. Na torze pojawił się największy z ciągników znajdujących się w ostrowskim parku technicznym zaopatrzony w szczotkę. Okej, stwierdziłem, może nie mają nic mniejszego. Jakie było moje zdziwienie, gdy parę minut później na torze pojawiła się kultowa “sześćdziesiątka”, czyli Ursus C360 zaopatrzony w szynę prostą. Jaki był efekt - to każdy widział. Ciężar dużego ciągnika zrobił swoje, co w połączeniu z mokrą nawierzchnią doprowadziło do efektu odwrotnego od założonego. Zastanawiającym natomiast jest fakt, że ktoś zignorował totalnie punkt pierwszy, a mianowicie usunięcie wody przy pomocy narzędzi ręcznych, na co uwagę zwrócił wyklęty były sędzia - Remigiusz Substyk, który ma swoje doświadczenia z torem nadmiernie przemoczonym (i to dwukrotnie) w Grudziądzu. Jaki był tego powód, wiedzą tylko włodarze ostrowskiego klubu oraz Jury Zawodów.
CIRCUS, CIRCUS, CIRCUS… NAJEDLIŚCIE SIĘ KIEŁBASY, WYMARZLIŚCIE - TO WYPAD DO DOMU!
Każdy kto myślał, że po perypetiach krośnieńskich z meczami ligowymi i niechlubnymi próbami rozegrania Finału IMP, gorzej być nie może i polski żużel nie zaskoczy już niczym gorszym, był naiwny niczym Ezaw, biblijny łakomczuch. Mecz Stali z GKM Grudziądz przerósł wszelkie możliwe obawy. I nie chodzi tu już o decyzję sędziego, wokół której powstanie w najbliższych dniach kilkanaście artykułów, wypowiedzi ekspertów, tekstów i niedomówień. Kibice zostali wpuszczeni na stadion, spędzili na nim około cztery godziny, często z małymi z dziećmi (zakładając, że weszli tuż przed godz. 18, a nie wcześniej), nieprzygotowani na tak długi mecz - przepraszam, pobyt na stadionie - by w końcu usłyszeć decyzję: obustronny walkower. Ostatni taki w 2009 roku w meczu Ostrów - Gniezno zdecydował się “odgwizdać” Marek Wojaczek. Sędzia, który w historii wzbudził najwięcej kontrowersji spośród wszystkich polskich żużlowych gwizdków, ten sam, który swego czasu nie mógł opuścić wieżyczki sędziowskiej w Częstochowie, otoczonej przez niezadowolonych kibiców.
Fakt jest jeden. Gospodarze zrobili wszystko, co mogli, by doprowadzić tor do stanu regulaminowego. Czy to się udało, czy nie - to już kwestia, co do której powinni wypowiadać się zawodnicy, trenerzy, eksperci. Nie ma drugiego takiego klubu, który posiada taki park maszynowy, jeżeli chodzi o przygotowanie toru: równiarka, fadroma, ciągniki i tak dobrego toromistrza, jakim jest Jarosław Gała. W transmisji pojawiły się sprzeczne informacje jakoby gorzowianie z góry zakładali, że nie da się nic zrobić z tym torem. Wcześniej usłyszeliśmy, że gospodarze podjęli próbę doprowadzenia go do stanu używalności i zrobią to w ciągu godziny, co przekazał stadionowy spiker. Ktoś tu kłamie i manipuluje albo celowo operuje półprawdą. Takowe komunikaty słyszeliśmy już podczas dwóch podejść do finału IMP w Krośnie, gdy w wywiadach z red. Benzem padały sprzeczne informacje. Potem zaś mieliśmy wywiady z zawodnikami uczestniczącymi w próbie toru i znowu sprzeczne dane. Jakub Miśkowiak (z całym szacunkiem i sympatią, ale dużo mniej doświadczony aniżeli Szymon Woźniak) uczciwie powiedział, że tor jest ciężki, ale da się jechać i nie jest w stanie powiedzieć, jak będzie wyglądać jazda we czwórkę, natomiast Szymon Woźniak stwierdził, że tor jest niebezpieczny, selektywny. Jak to możliwe, że dwóch zawodników z jednej drużyny wyraża tak sprzeczne opinie?
Zestawiając je z wypowiedzią trenera Chomskiego, który jasno stwierdził, że nie podpisałby na miejscu kierownika swojej drużyny oświadczenia o odmowie startu ze względu na stan toru, a także: “Jak się nie potrafi jeździć na ciężkiej nawierzchni, to jeździ się tak, jak się potrafi”. Było coś o bokserze rzucającym ręcznik. O co tak naprawdę chodziło? Czyżby kierownik i zawodnicy postąpili wbrew trenerowi? Ciężko inaczej interpretować te wypowiedzi. Tym bardziej, gdy zestawimy to z wypowiedzią sędziego Michała Sasienia, który wprost powiedział, że po próbie toru zawodnicy stwierdzili, że tor jest trudny, ale do jazdy, dopiero później odmawiając startu. Smaczków całej sprawie dodały zdjęcia oświadczeń, jakie sporządzili kierownicy drużyn, a które pojawiły się w sieci. O ile kierownik GKM wprost napisał, iż odmawiają jazdy, o tyle Krzysztof Orzeł sformułowania takiego nie użył, a wyraził „tylko” ocenę stanu własnego toru. Regulamin wprost stanowi o oświadczeniu o odmowie wzięcia udziału w zawodach. Czy za takie można uznać to, co napisał Orzeł? To pozostawiam do oceny każdemu, kto posiadł niezwykle trudną sztukę czytania ze zrozumieniem.
Oba oświadczenia kierowników dryużyn opublikowaliśmy już w artykule dot. faktografii wydarzeń w Gorzowie:
Zdjęcia: echogorzowa.pl
Odnosząc się zaś do decyzji o obustronnym walkowerze, nie sposób nie zahaczyć o kontekst ogólny. Mamy kolejny mecz w serii odwołanych przy licznych kontrowersjach (ściągnięte plandeki, niezałożone plandeki itp.), fala hejtu i szyderstw wściekłych kibiców, oburzenie telewizji, która płaci grube „siano” i ma prawo wymagać. Jak inaczej można było “sprzedać” decyzję o odwołaniu meczu po 4 godzinach czekania i wytłumaczyć kibicom: zapłaciliście, zjedliście giętą, wypiliście parę złocistych napojów, marzliście na darmo, bo w sumie jesteście frajerami… i idźcie do domu. Grunt, że pan Gienek będący właścicielem punktów gastronomicznych zarobił. Nie, to nie mogło się udać, stąd uparte stanowisko o regulaminowości toru wbrew zdaniu zawodników. Jak ogłosimy obustronny walkower, to będzie na was, przerzucimy odpowiedzialność.
Nie, szanowni państwo, ten mecz można było odwołać cztery godziny wcześniej i tyle, tym bardziej widząc wszystkie reakcje przy podglądaniu toru pod plandeką, a nie robić w „wała” po raz kolejny kibiców, którzy płacą i przychodzą oglądać wyścigi żużlowców, a nie sprzętu budowlanego. Oszczędzilibyśmy wstydu, śmiechu i kolejnego skandalu, którego można było uniknąć, a tak teraz czeka nas swoiste postludium albo, jak kto woli, dogrywka. Jak poinformował red. Puka, organ zarządzający wszczął postępowania wobec trenerów, kierowników, zawodników i klubów, uznając jednocześnie: ORGAN NIE DOPATRZYŁ SIĘ JAKIEJKOLWIEK WINY SĘDZIEGO, KTÓREGO POSTĘPOWANIE UZNAŁ ZA PRAWIDŁOWE. Nie będę tego oceniać, bo jest to sprawa złożona, tym bardziej, że nie wiemy, czy gospodarze wykonywali polecenia Jury, czy gospodarz oświadczył, że jest w stanie doprowadzić tor do stanu regulaminowego. Grillowanie Michała Sasienia sprawy nie rozwiąże i nie pozwoli nam uniknąć takich wpadek. Jednego nie można mu odmówić: konsekwencji. Skoro nakazał prace torowe, próbę toru, przeprowadził rozmowę z zawodnikami, to widocznie miał podstawę, by stać na stanowisku, że zawody można odjechać. Sędziowie żużlowi to nie są chłopcy z łapanki spod budki z piwem, a wykształceni, inteligentni ludzie, którzy przeszli całe żmudne szkolenie, które trwa 2-3 sezony zanim praktykant sędziowski zasiądzie samodzielnie za pulpitem sędziowskim.
Reasumując: sprawa jest wielowątkowa i tak należy ją rozpatrywać. Rozważam ją dwutorowo:
1. Mecz powinien zostać odwołany, by - wiedząc jakie są prognozy - nie ciągnąć kibiców na stadion, nie trzymać ich 4 godziny na zimnie, bo nie było żużla. To jest robienie z kibiców idiotów.
2. Skoro wykonano już prace, tor był regulaminowy, sędzia brał za to odpowiedzialność, to znaczy, że miał przysłowiowe "jaja" i odwagę, żeby odgwizdać walkowera - i chwalę go za konsekwencję, a nie zmienianie zdania jak "chorągiewka".
Będziemy zatem świadkami zawieszeń, kar, odwołań. Podejrzewam, że sprawa trafi przed PZM-otowski trybunał odwoławczy, a o tym skandalu i decyzjach Ekstraligi powstanie wiele tekstów, wywiadów.
PRZECIEKAJĄCE PLANDEKI I SZACUNEK DO KIBICA
Ostatnio będąc na W69 w Zielonej Górze przyjrzałem się plandekom i ich budowie. Pierwszym, co zwróciło moją uwagę był system łączeń. Są to „rzepy”. Tak - takie same, jakie mamy w kurtkach, namiotach itp., ale odpowiednio grubsze. Każdy, kto takowego używał, wie, że nie są one wodoodporne. Na tych właśnie łączeniach poszczególnych segmentów woda deszczowa dostaje się na tor i tak, jak nie możemy wciąż rozwiązać kwestii unoszenia się band przy uderzeniu w nie zawodników w pewnych sytuacjach, z tym nieszczęsnym „rzepem” również będzie problem na lata. Chyba, że ktoś wpadnie na jakiś doskonały, szczelny i wodoodporny system łączenia elementów plandeki.
Deszczówka zalegająca na gorzowskiej plandece (i umykająca z niej) była widoczna na zbliżeniach także podczas transmisji w Canal+
Coś czuję, że to nie koniec tej historii . Nie zdziwi mnie weryfikacja i decyzja o powtórzeniu spotkaniu w innym terminie z jednoczesnym znalezieniem kozłów ofiarnych: sędziego i komisarza. Szkoda tylko, że w tym wszystkim na ostatnim miejscy znajduje się kibic, z którego robi się idiotę i nie boję się tego stwierdzenia. To kibice kupują bilety, karnety, przynoszą zyski stadionowym gastropunktom, wykupują abonamenty telewizyjne, a zmuszeni są do oglądania parodii sportu czy marznięcia na stadionie, na co w mojej ocenie nikt już nie zwraca uwagi. Liczy się produkt, dochód telewizji. Zaczynam się zastanawiać, czy ten sport ma jeszcze sens.... ale to pytanie zadam każdemu z nas - kibiców.
Albert Pachowicz