W środowisku piłkarskim, które jest mi bardzo bliskie, popularne jest powiedzenie “organizacja Stal Mielec”, a dotyczy fatalnej organizacji klubu, finansów itp. Ma ono związek z sytuacją w Stali Mielec, jaka miała miejsce na przełomie wieków, gdy klub potrafił wozić się autokarem za milion marek, a jednocześnie nie mieć środków na podstawowe rzeczy, takie jak dresy czy odżywki. Tak też frazes “organizacyjnie Stal Mielec” stał się słowem kluczem, oznaczającym bałagan organizacyjny i niechlujstwo. W obecnych czasach częściej niż tym określeniem, internauci posługują się sformułowaniem “klub - mem”. “Memiczność” za sprawą rozwoju Internetu stała się jednym z najczęściej stosowanych określeń i to nie tylko w kontekście klubów sportowych, ale również życia codziennego. Sam może użyłbym nazwy innego klubu piłkarskiego z moich okolic, klubu, w którym “jakoś to będzie” i “się zrobi”, ale dla lepszego zrozumienia kontekstu zostaniemy przy mieleckiej Stali. Wracając do “wzium w lewo”, jak pisze jedna z użytkowniczek portalu “x”.
Gdybym miał bazować na tym co kibice często piszą o swoich klubach jako “klubach memach”, musiałbym w tym tekście pisać o wszystkich, no może z wyjątkiem Lublina, bo na takie posty nie natrafiłem. Dlatego napiszę o tym, co ma uzasadnienie w ostatnich wydarzeniach - i nie, nie będzie ani o Apatorze, ani o szumnych i głośnych zapowiedziach Don Wito z Łodzi o zwijaniu żagli i ewakuacji z żużla, a nawet, co w tym tygodniu można było przeczytać... o likwidacji łódzkiego Orła. Z drugiej zaś strony w takim przypadku żużlowa centrala musiałaby w celu zapewnienia startu najniższej ligi zaprosić do KLŻ zespoły ze Słowacji, Słowenii czy nawet Mongolii. O ile w Ułan Bator wiedzą, czym jest żużel.
Wybrzeże Gdańsk, które zachowało matematyczne szanse na utrzymanie na zapleczu “najlepszej” i najbardziej “memicznej” ligi świata, przez cały sezon miało ogromne problemy z przygotowaniem nawierzchni. Wiele odwołanych meczów, wiele zawodów odbywających się na torze... delikatnie mówiąc o wątpliwej jakości - to obraz, jaki po tym sezonie płynie znad Bałtyku. Często można było usłyszeć o remoncie odwodnienia liniowego i schrzanionej robocie na pierwszym łuku. Podobnie w latach ubiegłych tłumaczyli swoje problemy z torem działacze z Krosna czy Ostrowa - remontami i sprzętem na torze.
Jak do tego ma się sytuacja zielonogórskiego Falubazu, na którego obiekcie jeszcze w lutym i marcu trwały pracy, a na drugim łuku zalegały hałdy piasku. Zielonogórzanie na W69 wybrali i uzupełnili ok. 30 cm nawierzchni. Ekipa torowa na czele z toromistrzem Adamem Kraszewskim włożyła masę pracy, by nie powtórzyła się sytuacja z Miasta Szkła. Wielokrotne bronowanie i talerzowanie przyniosło zamierzony skutek i team z Grodu Bachusa takich problemów w trakcie sezonu nie ma. W Wybrzeżu w prace torowe przed meczem z Orłem Łódź zaangażował się sam prezes Tadeusz Zdunek i śladem Krzysztofa Mrozka, który kiedyś własnoręcznie naprawiał maszynę startową, chwycił za miotłę i pomagał ekipie technicznej w przygotowaniu toru. Chwała mu za to i wielki szacunek, ale czy taka jest rola prezesa poważnego klubu?
Problemów w gdańskim Wybrzeżu nawarstwiło się troszkę więcej aniżeli sprawy torowe. Dyspozycja juniorów, jakich do dyspozycji ma Eryk Jóźwiak jest delikatnie mówiąc dramatyczna. Jeden łamie własnego kapitana i gwiazdę drużyny, prezentując formę, jakby był tydzień po zdaniu licencji, a fakt, że trudność sprawia mu złożenie się w łuk, jest konkluzją jego umiejętności. Drugi w ciągu jednego sezonu łapie dwie czerwone kartki: jedną za dwa “żółtka”, otrzymane w jednym meczu od sędziego Rafała Kobaka za “kładzenie się” na torze, drugą za używania niehomologowanej opony. Do protestu wrócimy w dalszej części, ale co tu istotne - zawodnik upadł w bezsensownej sytuacji, czym nabawił się kontuzji, która zakończyła jego sezon. Jeżeli do tego dołożymy ogólną dyspozycję reszty seniorów, to nawet zwycięstwo z Texom Stalą Rzeszów nie rozgania ciemnych chmur zebranych nad klubem z Pomorza.
Było już o proteście, to wypada wspomnieć o Stali Rzeszów - zespole, który przed sezonem zapowiadał walkę o awans do “elity”. Klub z Podkarpacia zakontraktował do tego celu Mistrza Świata, Nickiego Pedersena. “Dzik” w swoim pierwszym meczu pokazał ten sam pazur, z jakiego znaliśmy go w najlepszych latach. Poźniej niestety w mistrzu świata obudził się Nicki, jakiego znamy z ubiegłego sezonu w barwach Gołębi z Grudziądza, ten, który na trudnych torach markował defekty, klaskał i gestykulował do sędziów, a kolegów z pary traktował jak trzeciego zawodnika drużyny przeciwnej. I nie ma przesady w sformułowaniu, jakie padł z ust komentującego mecz Wybrzeże Gdańsk - Stal Rzeszów, Michała Łopacińskiego:
“Nie można zapomnieć, że Nicki Pedersen na torze ma trzech rywali”
Nie sposób nie zgodzić się z “Łopatą”, widząc jak Pedersen wozi kolegów po płotach, czy przez trzy kółka tnie się z Krystianem Pieszczkiem, jakby jechali "o złote gacie". Może po prostu w Rzeszowie, zawodnicy nie mają płacone za bonusy, co tłumaczyłoby walkę między sobą o punkty.
Sternik rzeszowskiej Stali podczas meczu z Polonią Bydgoszcz śmiało i ostro krytykował poczynania komisarza toru, który odesłał rzeszowskiego toromistrza na trybuny. Ciekawe, co wywiadzie powiedziałby prezes Żurawi, po proteście (nomen omen słusznym), złożonym w sprawie opony Bartosza Tyburskiego, który w trakcie meczu zdobył jedno oczko, które zostało mu odebrane po rozpatrzeniu protestu. Kuriozum tej całej sytuacji tkwił w fakcie, że odebranie oczka gdańskiemu juniora, pozbawiło Żurawie możliwości zgłoszenia rezerwy taktycznej, co w obliczu dyspozycji seniorów byłoby o wiele korzystniejsze, aniżeli zdobycie jednego oczka. Czy ktoś w ogóle spojrzał na tablicę wyników i w program? Chyba bardziej członkowie sztabu skupieni byli na rodzaju gumy, na której jechał nader zdolny junior ekipy znad morza. Protest mogli wnieść w dowolnym momencie, nawet po zakończeniu zawodów, a przed podpisaniem protokołu przez sędziego, jednak zabrakło w tym przypadku chłodnej analizy.
Prezes Michał Świącik przed laty zasłynął tym, że na przekór trenerowi Markowi Cieślakowi chciał poprawiać i uatrakcyjniać tor w Częstochowie. Na przekór trenerowi o którym można powiedzieć wiele, niekoniecznie pozytywnych słów, ale z pewnością nie to, że nie zna się na przygotowaniu torów. Jaki był skutek działania wspaniałomyślnego prezesa wszyscy pamiętamy: walkowe, tor wyglądający niczym do wyścigów enduro i medialne przepychanki z trenerem Cieślakiem. W ostatnim meczy przeciwnikiem medalików była gorzowska Stal. Może i terez rozmawialibyśmy o tym meczu wyłącznie w kontekście wyniku, ale to, co stało się w biegu 7. wstrząsnęło żużlowym mainstreamem. W pierwszej odsłonie biegu sędzia dopatrzył się utrudniania procedury startowej przez Jakuba Stojanowskiego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w momencie przerywania biegu, młodzieżowiec był wyprzedzany przez duet zawodników spod Jasnej Góry. Rozsmieszyło mnie tłumaczenie Leszka Demskiego, jakoby powodem przerwania biegu przez sędziego, była chęć sprawdzenia, czy aby Stojanowski nie dotknął taśmy. Szkoda tylko, że w transmisji doskonale słychać było częstochowskiego spikera, który przekazał informację od arbitra, że wyścig został przerwany, ponieważ gorzowianin uzyskał korzyść, jaką... tego nie wie nikt oprócz sędziego zawodów. W powtórce stała się rzecz kuriozalna. Sędzia wykluczył dwóch zawodników gospodarzy za przekroczenie czasu... 1 minuty. Z tą decyzją nie ma co dyskutować, gdyż w przypadku startu powtórzonego, ze względu na nierówny start, czas na przygotowanie do startu wynosi 60 sekund.
Nie zgodzę się tutaj z Krzysztofem Cegielskim, jakoby byłaby to zbyt mała ilość czasu, gdyż bieg taki przerywany jest przeważnie w połowie pierwszego okrążenia, więc nie ma możliwości by pozostała ilość paliwa była niewystarczająca do ukończenia kolejnej odsłony biegu. Co do zmiany opony, zawodnicy oraz ich teamy wiedzieli, a raczej powinni wiedzieć, ile czasu mają na przygotowanie do biegu oraz, że wymiana strony opony jest w tej sytuacji dosyć ryzykowna. Jeżeli się jej podjęli to albo nie wiedzieli o skróconym czasie, albo godzili się z ryzykiem. Po tych scenach na stadionie w Częstochowie po kilku dniach z pracą we Włókniarzu pożegnał się dyrektor sportowy klubu Piotr Mikołajczak, pełniący podczas zawodów funkcję kierownika drużyny, co wcale nie było zaskakujące. Mnie nurtuje jedna kwestia. Czy tylko kierownik drużyny ponosi odpowiedzialność? Gdzie był trener, kierownik zawodów i reszta sztabu? Obecnie kluby żużlowe mają sztaby rozbudowane do granic możliwości. W parkingu zobaczyć można wszelakie napisy na koszulkach klubowe: menager, trener, trener przygotowania fizycznego, fizjoterapeuta, lekarz, masażysta, są również trenerzy młodzieży, a jeden z klubów swego czasu miał w parku maszyn człowieka od utrudniania pracy operatorowi kamery podczas narad drużyny. Serio nikt nie zareagował? Potem zaczęło się odwracanie kota ogonem: bieg przerwany niesłusznie, zawodnicy z Gorzowa też nie byli gotowi, za mało czasu by zatankować i zmienić gumę. Serio? Szukanie winnego wszędzie tylko nie we własnym ogródku. Zastanawiam się tylko, czy wśród gorzowian, któryś zdecydował się na zmianę strony opony i tankowanie. Bo to, że tankowany był motocykl Andersa Thomsena to wiemy, ale czy mechanicy zmienili stronę opony, tego już nie.
Próżno szukać aż takich kwiatków w rozgrywkach ligi duńskiej czy szwedzkiej, bo tym ligom pod względem pieniędzy daleko jest do PGE Ekstraligi, ale tam żużel może i festynowy, swawolny, ale ma swój urok. Nie ma tam regulaminu, który co roku wywracany jest do góry nogami, miliona wymagań włącznie z wymiarami i wyglądem szyn do równania toru, nie mówiąc już o wymogach dotyczących jednolitych świateł wykluczeń na wszystkich torach, które wcale takie super widoczne nie są. Mimo to próżno szukać takich cyrków w tych ligach, jakie w ostatnich latach wydarzyły się w tej naj... lidze.
Biorąc pod uwagę powyższe, należy zastanowić się czy nadal jesteśmy najlepszą, najbardziej profesjonalną ligą świata, bo z pewnością pod wieloma względami najśmieszniejszą.
ALBERT PACHOWICZ