15 sierpnia to była dotąd "święta" data. Święta dla wszystkich Polaków, bo właśnie wtedy, bez mała sto lat temu, Piłsudski pogonił bolszewickie hordy spod Warszawy, czego sam towarzysz Stalin do końca życia nie mógł przetrawić. Ta data na szczęście taką pozostanie. Takim "małym świętem" ten 15 sierpnia był dla polskich kibiców żużla, bo tradycyjnie tego właśnie dnia, niezależnie czy to w Toruniu, Wrocławiu, Tarnowie, Lesznie czy Zielonej Górze, na torze urzędującego mistrza kraju zjawiali się najlepsi polscy żużlowcy, by walczyć o tytuł IMP. Nawet jeśli - dzięki roztropnej polityce żużlowej centrali - w ostatnich latach coraz częściej bywali to najlepsi spośród tych, którym się chciało, to właśnie 15 sierpnia mieli szansę przejść do historii. Szansę, której nawet dwanaście z bonusem trzy dni później historia nie zrekompensuje. Trudno o lepszy dzień. Tak było. Do dzisiaj.
Ekstraliga (a i poszczególne kluby w swoich miastach) w minionych latach wydały niemało na badania marketingowe, oczywiście profesjonalne, przeprowadzane przez speców od PR-u i wizerunku. Za grube pieniądze eksperci sporządzili raporty, z których finalnie wynikło, że kibice chcą:
A - nie za drogich biletów,
B - jakichkolwiek wychowanków w składzie,
C - oglądać walkę na dobrze przygotowanych torach,
D - mieć żużel na żywo w telewizji.
To musiał być wstrząs dla działaczy. Czy gdzieś tam przewinął się wątek tego niepotrzebnego nikomu sierpniowego turnieju, z którym nie bardzo wiadomo co zrobić - nie wiem. A szkoda, bo gdyby dać kibicom głos, a to, co powiedzą, przepuścić przez analityczne sito, może ktoś z decydentów zauważyłby, ubrany już w słupki i wykresy, czynnik wybijający się, acz trudno mierzalny - tradycję. To już ci najzagorzalsi, którzy nieraz obrywają solidnie po głowach za swoje wybryki (i nieraz zasłużenie), zauważyli dawno. Nie jest się wiernym konkretnym zawodnikom, ni gwiazdom, wiernym jest się klubowym barwom i ich historii. Skład, stadion, nawet mistrza - to wszystko się kupi. Tradycji na skróty nabyć się nie da. To dlatego w Anglii nikt nie wpadł na pomysł, żeby Wimbledon rozpocząć w inny dzień niż poniedziałek. Koszmarnie niekomercyjny.
Owszem - przypomni ktoś - kiedyś te finały IMP wcale nie odbywały się 15 sierpnia. W ogóle nie miały stałej daty. Ale kiedyś generalnie o 15 sierpnia nie należało mówić za dużo. Ani specjalnie go upamiętniać. Ludzie jednak mówili, po mszy, w swych domach, podobnie jak "zapominali" zdejmować flagi po 1 maja. Od lat 90-tych, kiedy już wszystko było wolno, ten żużlowy finał IMP "zakotwiczył" na stałe w dzień podwójnego (bo i maryjnego) Święta. Od 52. Finału, rozegranego - czy mógł być piękniejszy ukłon dla historii - na torze w Warszawie i zwycięstwa Sławomira Drabika upłynęło już prawie 20 lat. Dorosło całe pokolenie żużlowych fanów. Komu to przeszkadzało?
Na czym my chcemy budować fundamenty tej dyscypliny w Polsce? Na kolejnych test-meczach z Rosją? Polska - Reszta Świata? Na kasie? Nieweryfikowalnym nimbie najlepszej ligi świata? Co nasze pokolenie przekaże tym, którzy dopiero zapałają miłością do tego sportu; tym szkrabom, które dziś, pod naszym czujnym okiem, na sektorze "zero" bardziej emocjonują się zjawiskiem rozwijania serpentyn, niż tym, czy niebieski i czerwony z przodu. Co wniesiemy w wianie tej miłości? Kolejną młóckę Zielonej Góry z Gorzowem?
A nawet jeśli jakimś cudem to kupią, to za parę lat, kiedy podrosną, niechybnie zapytają, może już po sezonie, przy jesiennej szarówce, choćby 1 listopada, całkiem niedaleko stadionu: - Tato, to dlaczego, skoro my tu jesteśmy i jest tu tylu ludzi, przez cały rok nie ma jakichś zawodów, tak jak dla Lee; ani choćby jednego biegu dla tych, co mówisz, że tak pięknie jeździli z naszą "Mychą", a teraz jeżdżą już z nią w chmurach? Dlaczego? Przecież jesteśmy najlepsi.
My naszą żużlową historię gwałcimy. Zbiorowo i przy obojętności środowiska. Kiedyśmy wyrośli z tych pstrokatych kurtek z bazaru - jak to zgrabnie ujął mój zdolny redakcyjny kolega - kiedy pojawiła się pierwsza większa kasa, kiedy w każdej I-ligowej drużynie kwestią honoru było mieć 2-3 operujących tylko angielszczyzną "rajderów", a wokół nich jak sto kłosów powyrastały szare eminencje - "menadżerowie", którzy jeszcze 5 lat wcześniej handlowaliby kasetami VHS, myśmy wszyscy zbiorowo podurnieli. Najdroższa liga świata, dream teamy, prawa telewizyjne warte miliony i kasa, kasa, jeszcze więcej kasy! Momentami można odnieść wrażenie, że jedynym, ostatnim już chyba miejscem, gdzie kasa nie decyduje, bo jej w ogóle nie ma, są felietony Tomasza Lorka.
Teraz na 15 sierpnia ktoś zaplanował kolejkę Ekstraligi. Święto, dzień wolny, czyli więcej ludzi zawita na stadiony. Kilka stadionów, nie jeden. Księgowi będą zadowoleni, telewizja sprzeda więcej reklam. Finał IMP? Zrobi się 6 października. Szkoda trochę, że nie 6 listopada lub grudnia, ale to dobra data. Kilkanaście godzin po finale Grand Prix. Nasze gwiazdy przyjadą skoncentrowane i wypoczęte. Jak to na najważniejszą imprezę w roku przystało. Może nie będzie błota, deszczu i śniegu. Historycznie też bez zarzutu. Co prawda bolszewików spod Warszawy 6 października nie pogoniono, za to akurat kończono przeganiać Polaków z Kremla. Taki rosyjski cud nad Moskwą.
No więc pojedziemy 6 października. A za rok? Za rok się zobaczy. O ile w ogóle Drużynowy Mistrz Polski 2013 zechce te zawody zorganizować. Niby piękna tradycja, niby zaszczytny obowiązek, ale co tam... Nowe idzie, Best Pairs, IME, Eurosport i kasa. That's modern speedway! Najwyżej Rawicz się zgodzi. Jak ze Złotym Kaskiem.
Coraz mniej mnie dziwi. Przewartościowują się wszelkie wartości. Właśnie na ekranie publicznej telewizji, z niemieckiego serialu dowiaduję się, że "nasze matki, nasi ojcowie", z opaskami AK na rękach, posłannictwem swym czynili tępienie synów Izraela, swych własnych rodaków. A konsultant historyczny, nobliwy niemiecki profesor, światowej zresztą sławy, na zarzuty kombatantów, że AK nie mordowała Żydów, bo w samej AK służyły ich tysiące, śmieje się: jak to, przecież wszyscy słyszeli o Kielcach i Jedwabnem... Film sprzedano do 67 krajów świata. Prawie jak Best Pairs. My już nawet własnej historii nie potrafimy obronić. Żużel? Kogo interesuje żużel?