DPŚ, wbrew temu co mówią, ma swoich fanów. Wiem, bo sam jestem jednym z nich. Letnie wojaże, jokery, strategia, klimat "turniejowej jednodniówki", a przede wszystkim ta narodowa flaga na plastronie - to robi różnicę. Z trudnością przychodzi mi wymienić ostatnich trzech pracodawców Kennetha Bjerre - choć przecież on ich wszystkich kocha - natomiast każdy kolejny występek tego samego "Kenia" w DPŚ pamiętam dobrze. Ot, takie zboczenie, nie ma co dyskutować. I wydawało mi się, że w temacie tego, niosącego nieco większy ładunek emocjonalny, żużla, już nic zabawniejszego od Žagara w barwach Czechosłowenii, od znudzonych, czekających na finał debla kibiców na Moto Arenie, i od widoku biegającego po parkingu Tomasza Suskiewicza w modnie rozchełstanej koszuli z bijącym po oczach napisem... Coach RUSSIA, już się nie wydarzy. A jednak...
Kask żółty, pole pierwsze - Jarosław Hampel; kask czerwony, pole trzecie - Wiktor Kułakow. I ruszyli! Wyobrażacie sobie to? No właśnie... Żeby to jeszcze przedsezonowy sparing Falubazu z Rybnikiem. Ale nie - to najważniejsze drużynowe zawody sezonu, najważniejsze w tym roku w Polsce. Bilety - już od 50 zł. "Zapraszamy".
A miało być tak pięknie. Australia z ozdrowiałym wreszcie Wardem, mistrzem świata Holderem i mającym świetny sezon Batchelorem, broniąca tytułu Dania, nasi, z Janowskim czy bez Janowskiego - i tak żądni zmazania ubiegłorocznej plamy, i wreszcie oni - Rosjanie, nigdy tak silni jak dzisiaj, z latającymi pod częstochowskimi bandami Łagutą i Sajfutdinowem. Wygrać z nimi tam, to jak zdobyć medal. Przegrać, to skazać się na baraż, a i pewnie zgryzotę sprzed roku. Nieważne, wszyscy do Częstochowy! Pięknie miało być.
Parowe "mistrzostwa świata" jakie były, takie były, ale w przerwach na puszczanie samolocików z trybun przeciętny kibic jedno zapamiętał - skoro trójka Rosjan, dzieląc się po równo startami ("a, bo tak umówilimsja"), na domowym torze Golloba i Miedzińskiego już po 4. serii startów zamiata resztę świata pod dywan, i tylko na karb fikuśnego regulaminu należy złożyć, że są jeszcze jakieś emocje - to co będzie, kiedy ci sami Rosjanie ruszą w bój na lepszym dla siebie torze, a w rywalizacji zadecydują "dwójki" i "trójki", a nie pojedyncze wyścigi? Teraz już wiemy, że nic nie będzie.
Choć wiemy to - zaznaczę - od jakichś 24 godzin. Oficjalnie. Bo nieoficjalnie, to powiem wam, że miesiąc temu z okładem przestrzegłem swych wyjazdowych znajomych, żeby biletów "na Cze-wę" przypadkiem nie rezerwowali w sieci. Choć oczywiście oficjalnie nic się nie zmieniało - jedziemy, a jakże, całą ferajną. Ilekroć jednak słuchałem wypowiedzi Emila Damirowicza, w tym jakże trudnym dla niego roku, tylekroć utwierdzałem się tylko w przekonaniu, że wyjdzie tak samo, jak przed dwoma laty, kiedy pozbierani z łapanki Rosjanie, z mechanikiem zamiast trenera i "brakiem zawodnika" pod piątką walczyli w King's Lynn o baraż z jadącymi w pełnym składzie Czechami (i to zwycięsko!), a w tym samym czasie Emil ze swoją uroczą dziewczyną robili zakupy w St. Petersburgu. Bo istota obecnego przekazu była taka: my chcemy walczyć o złoto, ale wiecie... to dużo przygotowań, to kosztuje.
Ile? W końcu się dowiedzieliśmy. Pod koniec czerwca na łamach "Sowieckiego Sportu" Sajfutdinow poinformował: "członkowie kadry - ja, bracia Łaguta i Roman Poważny skierowaliśmy pismo do Rosyjskiej Federacji Motocyklowej z prośbą pomocy i przekazania nam sumy 40 tysięcy euro. Te środki potrzebne są na przygotowania: jedzenie, noclegi i treningi". Ale oczywiście rozmowy trwają, taki turniej to skomplikowana, wymagająca przygotowań logistycznych operacja, więc nie ma się czemu dziwić.
Wracając do kwot. 40 tys. euro, czyli po obecnym kursie jakieś 175 tys. zł. Plus to, co leży na torze, a tam, w przeliczeniu na złotówki, na zwycięzców czeka "symboliczne" 85 tys. (dla kolejnych odpowiednio: 67, 60 i 53 tys. - bo poniżej IV miejsca doprawdy trudno było przypuszczać, by Rosjanie mogli wylądować). Czyli, na okrągło licząc, w optymistycznym dla "sbornej" scenariuszu - łącznie to suma około 250 tys. zł, zatem... niemal połowa rocznego budżetu I-ligowego Kolejarza Rawicz. Od czasów, gdy Emil sypiał w klubowym budyneczku Polonii sporo się zmieniło, ale co jedzą reprezentanci Rosji przed zawodami, gdzie śpią i ile tych treningów na Arenie Częstochowa zaplanowali Griszka z Artiomem? - wolę nie wnikać. Kiedyś już próbowano doszukać się brakujących zer po jednym memoriale i do dziś niektórym wychodzi solidne "manko", innym pokaźna nadwyżka. Ale żużel to drogi sport, ja wiem.
- Rozumiem, że Sajfutdinow jest kontuzjowany, ale nie rozumiem jak można reprezentować swój kraj ścigając się w Grand Prix, potem jeszcze w lidze polskiej, a nie wystartować w zawodach drużynowych?! - grzmi właśnie w rosyjskich mediach prezes tamtejszej federacji Aleksiej Stiepanow.
Oj, to wy jeszcze mało, Aleksieju Romanowiczu, rozumiecie.
Emila zostawmy. On miał trudny okres, teraz ma kontuzję. Wrócić musi 21 lipca. Tak, właśnie 21 lipca w niedzielę, a nie 20-go w sobotę. Bo tak nakazali lekarze. Chciałby bardzo, ale nie może.
To prawie tak, jak "Łaguty". Z ich ust przekaz płynął przynajmniej spójny. Artiom: nie wiem, muszę porozmawiać jeszcze z Griszą i chłopakami. Grisza: nie wiem, na razie nie myślę o tym. Jest jeszcze trochę czasu. Czas jednak szybko leciał, gdzieś już nawet w którymś z newsowych portali pokazało się info, że Rosjanie, niczym przy tej stereotypowej butelce wódki, dogadali się ze sobą i pojadą - uff, wydawało się, że chociaż bracia, za namową tego starszego, numeru "swoim" nie wytną. Aż do ostatniej ligowej niedzieli. To wtedy, z ust komentatorów nSport, większość fanów usłyszała, że "jak dowiedzieliśmy się od Artioma Łaguty, ani on, ani jego brat, podobnie jak Emil Sajfutdinow, w DPŚ nie wystąpią. Zastąpią ich..." - i tu się z niejednych ust nieparlamentarne, łączące nasze oba słowiańskie narody, słowo wymsknęło. I kiszka. To znaczy Gaschka, akurat w tle do biegu się gotujący.
To było w niedzielę. Już w poniedziałek łagutowa ciuciubabka odżyła w najlepsze. Jak doniósł espeedway: "Starszy z braci zapytany czy pojedzie, odpowiedział: - Tego jeszcze nie wiem. Zawodnik nie chciał nic więcej powiedzieć na temat startu w Drużynowym Pucharze Świata. Przyznał jedynie, że to, czy wystartuje, może okazać się nawet na kilka godzin przed zawodami." Przynajmniej szczery. To jakie to, wspomniane wcześniej przez Emila, logistyczne przygotowania obwarowują start Grigorija Łaguty, skoro decyzje może podjąć na kilka godzin przed startem? Chyba takie, że gdyby w sobotę rano jakiś zakochany w speedwayu "nowyj ruskij", nazwijmy go Borys Aleksandrowicz Żużlowskoj, wszedł do pokoju i z "bombonierką" w ręku, a najlepiej jeszcze kluczykami do jakiejś konkretnej "maszyny" zapytał: - Nu, to szto, rebiata, pojedziem? - "pajechaliby" Łaguty, po bandach, jak zwykle.
- Ja pierwotnie nie miałem tych zawodów w planach. Zostałem poproszony i dałem się namówić - przyznał Grisza po ostatnim Challenge'u IME w Žarnovicy. I rozbrajająco dodał, że w sumie do Grand Prix to już by chciał, ale nie ma czasu o nie powalczyć, więc najlepiej jakby od razu dostał "dzikusa". Co lepsze, słychać plotki, że go dostanie. Świetnie! Autentycznie lubię oglądać jego szarże. Dajcie mu tę kartę. Aha, tylko nie zdziwcie się, jeśli kiedyś na "Parken" czy do Cardiff nie dotrze, bo gdzieś pod Bałakowem jakiś oligarcha wpadnie na pomysł zorganizowania turnieju, koniecznie z udziałem Griszki. Tych zawodów też może nie mieć w planach, ale "da się namówić".
Stiepanow zarzeka się w rosyjskich mediach, że wszystko było już dogadane, a środki finansowe zapewnił kadrze wystarczające. Boi się pewnie, bo a nuż echo afery dotrze za wysoko. W sterowanej odgórnie biurokratyczno-siłowej "demokracji" jeden telefon... i Stiepanowa niet. Może więc nie łże aż tak w żywe oczy. Może to, co oferował, faktycznie zostało wstępnie zaakceptowane. Może nawet ta kasa - doliczając resztę od BSI - była do przełknięcia dla samych zawodników, ale zadecydowało coś znacznie bardziej przyziemnego? Może w ostatniej chwili mołodcy, widząc, że to oni rozdają karty, chcieli ugrać więcej? Prezes być może trzasnął ręką w stół... i wot, obraziły się malcziki. Tylko na kogo? Na federację, Stiepanowa, czy na Matuszkę Rossiję? I kto tu przegra z kretesem?
Coś mi się wydaje, że dopiero w momencie, kiedy DPŚ 2013 się zacznie, bożyszcza Częstochowy, zerknąwszy na ten smutny stadion i na własnych, zakochanych w nich kibiców, pojmą, jak bardzo strzelili sobie w kolano. - To jednak obciach straszny, takie zawody - zaświta w czyjejś głowie. Pewnie ktoś Kudriaszowowi coś podpowie, a Czałowowi nawet silnik pożyczy, ba, może nawet Grisza przyjdzie i pomacha fanom, a stadionowy spiker zrobi swoje. Brat w tym czasie poudziela się za konsoletą, komentując występy kolegów. Wszak w brataniu się na wizji z herosami torów redaktorowi Olkowiczowi nie przeszkadzała nigdy nawet idąca w górę taśma. Wyjdzie, jak trzeba. Będzie ten zły (związek) - i będą poszkodowani zawodnicy. Medialnie też specjalnego obciachu nie będzie, bo kto ma go wygenerować? Stacja, która za prawa do transmisji słono zapłaciła? Jeden portal, który bierze kasę za ich promowanie, czy drugi, prowadzący rosyjskim gwiazdom strony? Ale ilu kibiców zrezygnowało z tak smacznie zapowiadającego się wyjazdu - tego się nie rozmydli. Nie o taką promocję speedwaya chodziło.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że tak niepoprawnym tekstem - teraz, gdy Emil mknie po koronę mistrza w GP, a wszyscy zachwycamy się trzęsącymi Ekstraligą Łagutami - kładę z gracją swą nieforemną głowę na katowskim pniaczku. - To pracuj sam za darmo, jak taki mądry jesteś, pismaku! Co notabene od dość dawna, w tym niniejszym tekstem, czynię, ale - sio prywato! - nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że pod wpływem - i teraz mnie poprawcie, bo sam już nie wiem - albo tak dużych finansowych sukcesów, albo żużlowego rozwoju i jego naturalnej ponoć konsekwencji, zwanej "wartościowaniem startów" - u niektórych zawodników gdzieś zanikło to, z czym do tego sportu przyszli. To, czym kupili nas wszystkich, kiedy jeszcze sprzęt był słabszy niż u Krzysia Pecyny. I śmiem twierdzić, że u naszych milusińskich Rosjan to zanika najszybciej.
Problem ze składem na DPŚ to mają Szwedzi. Kontuzjowani: Lindgren, Jonsson, Karlsson, Jonasson, Lindbaeck z ADHD... wystarczy. Oni faktycznie mieliby prawo powiedzieć "pas" w obliczu tak koszmarnego pecha. Pas mógłby też powiedzieć Greg Hancock. Czwarty... nie, piąty krzyżyk na karku, dzieci gromadka, w piłkę chcą grać z tatą, 10 lat w Anglii nie jeździł - po kiego grzyba pcha się do tego King Lynna?! Do Burger Kinga prędzej. I kto to jest Gino Manzares?!
Rosjanie mają inny problem. Problem, który pojąć, prędzej od zagorzałego kibica, zdoła kompletny żużlowy laik, może i w wagonie niższej klasy mknącego do łagutowego miasta pociągu; ktoś wszakże, kto robiącą istną furorę sentencję "Rosja to stan umysłu" skonfrontował już z tamtejszą rzeczywistością. Inną niż żużlowa.
Coś optymistycznego na koniec. Skoro już ma być zabawnie, to... bawmy się tym żużlem. I niechaj będzie komu kibicować, zanim jeszcze Polacy z Duńczykami rozstrzygną między sobą losy tego pucharu specjalnej troski. No więc ja już mam komu. Jest taka ekipa, o której najciszej. Oni zgodzili się reprezentować swój dumny naród za nieco mniej niż 40 tysięcy euro. No dobrze, w zasadzie zgodzili się reprezentować za darmo. A z Daugavpils na stadion Włókniarza mają kawałek dalej niż Griszka w klapkach i Susi z Emilem. Przepraszam, Emil z Susim.