Przy tak pokręconych losach i tylu klubach na koncie aż trudno uwierzyć, że ten chłopak ma dopiero 24 lata. W tym czasie od losu zdążył zebrać więcej niż Riddick Bowe od Gołoty. W obydwu walkach. Jako 20-latek szturmował bramy Ekstraligi we Włókniarzu - nie wyszło, na Wyspach podziękowali mu po dwóch meczach, w Ostrovii trzy spotkania przejeździł ze złamaną kością udową, zaś turniej życia, który mógł go ozłocić, do dziś śni mu się po nocach. Zamiast medalu DMEJ usłyszał, że jest "jednym wielkim kołchozem". I nie od degustatorów pod Żabką. Marcel Kajzer, bo o nim to mowa, podniósł się i walczy, a jak się okazało, jest także sympatycznym i ujmująco pewnym siebie rozmówcą. Zarezerwujcie kilka minut - warto.
Siedem punktów dzisiaj (rozmawiamy po meczu z Victorią Piła), 7 punktów na inaugurację w Ostrowie, ale nastrój chyba inny?
Tak, zdecydowanie lepszy. Cel zrealizowany, 2 punkty dla nas, plan minimum wykonałem. Mogło być lepiej, jednak dzisiejsza druga liga jest inna niż kiedyś. Po każdym wyścigu trzeba robić korekty, bo każdy dysponuje dobrym sprzętem. Jest mniej klubów, więcej zawodników i gdzieś to wszystko musi się ścisnąć. Obecny poziom drugiej ligi jest taki, jak kiedyś pierwszej.
Masz jakieś konkretne cele indywidualne na sezon 2014?
Przede wszystkim chciałbym, żeby nasza drużyna wygrywała mecze, głównie u siebie. Myślę, że na wyjazdach też pokażemy, że jesteśmy fajną, młodą, waleczną ekipą. Co prawda niektórzy pytają "kto w tym Rawiczu jeździ", inni już powiedzieli, że nikt nas nie zna... więc myślę, że w tym sezonie nas poznają. Zobaczą, że Rawicz z tymi młodymi chłopakami potrafi jechać i zdobywać punkty.
To jest też okazja dla ciebie na powrót do poważnego ścigania, ponieważ przez ostatnie dwa sezony zaliczyłeś łącznie raptem 12 imprez. Co się stało?
Powiem tak, po odejściu z Rawicza moja kariera nie potoczyła się zbyt dobrze...
Sześć klubów w 6 lat?!
Tak jest. Ale trzeba wrócić tam, gdzie było dobrze. A dobrze było w Rawiczu. W 2008 roku Sajfutdinow trzy razy za plecami, wyrównana walka, średnia biegopunktowa bardzo dobra... Później zbłądziłem, wiem o tym i chcę to naprawić. Myślę, że jestem na dobrej drodze. Dzisiaj jechałem na zupełnie nowym silniku, nie testowałem go wcześniej. Pierwszy wyścig był w porządku, późniejsze nie do końca, ale mimo wszystko średnia 2,0 jest dobra. Ale myślę, że stać mnie na jeszcze więcej.
W drodze po kolejne punkty w meczu z Victorią. Historia zatoczyła koło - Marcel Kajzer wreszcie w domu
Mówisz, że miałeś silnik, którego nie znałeś. Rok temu, jeżdżąc w Rybniku, wypaliłeś, że „rybnicka szkółka dysponuje lepszym sprzętem niż ty”. Jak to wygląda teraz?
Tak było. Rybnik bardzo dużo zainwestował w młodzież, będącą pod opieką trenera Jana Grabowskiego. Mnie po odejściu z Rawicza nie było lekko, zresztą nigdy nie było mi lekko, praktycznie zawsze byłem zdany na siebie i pomoc pana Zygmunta Mikołajczyka, za co mu serdecznie dziękuję. Myślę, że tu, w Rawiczu, po jakimś czasie jeszcze ktoś pomoże, bo nie ukrywajmy, sport żużlowy jest bardzo drogi. Dzisiaj może nie czułem się tak jak powinienem, ale w meczu w Ostrowie czułem się naprawdę fantastycznie. Postawiłem wtedy na silnik od Grega Hancocka, który nigdy mnie nie zawiódł, a wtedy akurat nie pojechał najlepiej. Drugi silnik był dużo lepszy i gdybym na początku pojechał na nim, na pewno zrobiłbym więcej punktów. Dzisiaj... dzisiaj czegoś mi brakowało. Nie ukrywam, nie czułem się tak pewnie jak w Ostrowie. Może właśnie dlatego, że startowałem u siebie, po tak długim czasie? Coś nie do końca zagrało, ale może być tylko lepiej.
Mówisz, że po odejściu z Rawicza było coraz gorzej, ale przecież w 2011 znalazłeś się w składzie ekstraligowego Włókniarza Częstochowa, gdzie miałeś zapewnione trzy biegi w prawie każdym meczu. Natomiast - z perspektywy kibica - naprawdę kiepsko zrobiło się w momencie kiedy przeszedłeś w wiek seniora. Czy to wyłącznie kwestia tego, że przestał grać ci sprzęt, czy problem siedział głębiej, w psychice?
Ja myślę, że jednak wszystko popsuło się wcześniej, po odejściu do Gniezna, kiedy to startując w pierwszej lidze na dobrym poziomie zostałem w niej, kiedy Rawicz spadł. I w tym Gnieźnie wyjechałem tylko trzy razy, tam moja kariera zahamowała. A gdy czegoś się nie praktykuje, to wyniki są gorsze. Po Gnieźnie był Ostrów, tam było troszeczkę lepiej, jednak kontuzje doskwierały. Przez trzy mecze jechałem z pękniętą kością udową...
Z pękniętą kością udową?!
Tak. Lekarze…
Nie dostałeś wtedy zakazu ruszania się z łóżka?
Upadłem w Krośnie, miałem prześwietlenie, ale to było przy okazji jakiegoś meczu piłki nożnej i prześwietlili mnie... nie do końca. Okazało się, że niby jestem cały, jeździłem na jakichś środkach przeciwbólowych, i zrobiłem wtedy trzy razy po zero. Po trzech tygodniach od kontuzji w jednym wyścigu upadłem tak, że straciłem przytomność. Prześwietlili mnie całego z tomografią, po czym pan doktor mówi: "Panie Marcelu! Pan miał pękniętą kość udową i... wie pan, ona w sumie jest już zagojona". A ja z tym bólem starałem się jechać... No nie dało się, pomimo tej adrenaliny, było ciężko - i tak to wyszło.
Zatem punktem zwrotnym było odejście z Rawicza. Żałujesz z perspektywy czasu?
Tak, punktem zwrotnym było pójście do Gniezna. Czy żałuję... nie żałuję, bo to była cenna lekcja, ale najgorsze jest to, że ciężką pracą w Rawiczu wspiąłem się na wysoki szczebel, i kiedy ktoś wyjeżdżał na tor i słyszał nazwisko "Kajzer", przynajmniej wśród tych młodszych zawodników, to wiedział, że trzeba się go bać, bo gość robi punkty. A po Gnieźnie, kiedy ten sezon był taki, jaki był, każdy myślał: "Kto to jest Kajzer? O czym my w ogóle mówimy...?”. W Ostrowie było trochę lepiej, po Ostrowie była Częstochowa. Tam na początku nie było kolorowo, jednak później dzięki motocyklom pożyczonym od Piotra Świderskiego i dobremu silnikowi, który załatwił mi pan Zygmunt Mikołajczyk, w ostatnim, decydującym meczu z Gnieznem zdobyłem chyba 8 punktów, zatem nie było źle. Skończył się wiek juniora, po Częstochowie poszedłem do Krakowa. Dużo obietnic, miał być wynik...
...i odjechany jeden mecz.
Jeden, jedyny mecz. Nie ukrywam, że były inne zapewnienia, a ja... a ja powiedziałem coś, czego nie powinienem był powiedzieć.
Czyli?
Pod wpływem emocji powiedziałem do pana prezesa z Krakowa dwa słowa za dużo. Jakby to ująć... poniosło mnie, ale też po części miałem rację. I zostałem ukarany. Tak moja kariera w Krakowie się zakończyła. Przesiadłem się w samochody rajdowe, by robić cokolwiek. Potem był Rybnik, kontrakt "warszawski", tylko i wyłącznie z tego powodu, że bardzo dobrze znam się z panem prezesem Krzysztofem Mrozkiem, który był za czasów Częstochowy w zarządzie i wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Dał mi wystartować w dwóch meczach, myślę, że po tak długiej nieobecności nie pokazałem się źle. Teraz cieszę się, że udało mi się porozumieć z panem prezesem Dariuszem Cieślakiem. Powiedziałem to, co powinienem, przeprosiłem, bo tu w Rawiczu też mieliśmy małe zgrzyty. W sporcie żużlowym jest dużo emocji i niekiedy powiemy coś niepotrzebnie. Ja jestem człowiekiem bardzo spokojnym, ale jeżeli coś się dzieje, potrafię wybuchnąć i czasem powiem coś, a potem... sytuacja jest taka, jaka jest.
Powiedziałeś, że twoja kariera w Krakowie została przekreślona przez to, że powiedziałeś dwa słowa za dużo. Czy to jest generalnie norma w polskim żużlu, że młody zawodnik może przekreślić sobie karierę w klubie przez to, że powie nie to, co chce usłyszeć prezes?
Zdarza się. Jeżeli zasady gry zmieniają się w jej trakcie, to wtedy emocje wybuchają...
Czyli dostajesz mniej, niż było ci obiecane?
Nie, nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, że miałem zapewnione starty. Pojawiły się problemy w silnikach, jechały świetnie, a w meczu się zepsuły i zdobyłem jeden punkt, na treningach wygrywając praktycznie ze wszystkimi. Ktoś powiedział, że jestem "mistrzem treningów", poczułem się urażony i właśnie wtedy powiedziałem te dwa słowa za dużo. Bo tak nie było, tłumaczyłem, że to wina tego, że silnik się popsuł, po prostu nie wyszło, a nie że ja się spaliłem, że nie potrafię jechać w meczach, bo to widać choćby w Rawiczu. Kiedy są treningi, wcale nie jadę jakoś rewelacyjnie, nie przyjeżdżam zawsze z przodu, tylko próbuję różnych rzeczy, bo trening jest właśnie od tego, żeby posprawdzać sprzęgła, ustawienia i tak dalej. A mecz jest meczem. Tam nie ma już czasu na próby i kombinacje. W Krakowie nie wyszło, bo ten silnik nie działał tak jak należy. Ale nie znaczyło to wcale, że się spalałem.
Chcesz powiedzieć, że twoje problemy nie leżą w psychice, a w sprzęcie?
Tylko i wyłącznie. Myślę, że na chwilę obecną sprzęt na drugą ligę mam OK, te 8 punktów w każdym meczu to jest nasze odgórne założenie minimum, na razie tego się trzymamy.
Zdjęcie roku? Marcel w barwach Ostrovii. Su-27 za nim to Aleksiej Charczenko (fot. Wojciech Tarchalski)
Wspominałeś, że w Częstochowie pomagał ci Piotrek Świderski – nadal pomaga?
Cały czas jesteśmy pod jednym dachem u pana Zygmunta Mikołajczyka. Pomaga mi jak może.
Czyżbyś posiadał sprzęt takiej samej jakości, jak Świder w Ekstralidze?
Porównywalnej, jednak Piotrek bazuje na całkowicie nowych częściach, mnie na całkowicie nowe nie stać. Jednak myślę, że za jakiś czas, kiedy będę jeździł w Rawiczu na dobrym poziomie, pojawią się sponsorzy, którzy we mnie zainwestują. Na pewno nie ma między nami przepaści, ale te 10 proc. różnicy między sprzętem Piotrka a moim jest. A 10 proc. w sporcie żużlowym to naprawdę dużo.
Za czasów Krakowa zaliczyłeś też dwumeczowy epizod w Elite League, w barwach Belle Vue. Dało ci to coś, czy to był od początku nietrafiony wybór?
Dało mi dużo i jest mi przykro, że nie mogę tam dalej jeździć. Było wtedy dużo opadów deszczu, mecze poprzerywane, a ja jechałem właśnie na sprzęcie Piotra Świderskiego. To był całkowicie jego motocykl i nie pasowała mi rama. Piotrek ma zupełnie inną ramę niż ja, krótszą i innego typu. Dopiero w ostatnim meczu, gdy przywiozłem swoją ramę, było lepiej. W pierwszym wyścigu jechaliśmy na 5-1, ale... mój mechanik nie dokręcił manetki gazu. Później, w ostatnim wyścigu, udało mi się wygrać z zawodnikiem... nie pamiętam nawet, kto to był, ale na pewno miał w tym meczu 16 punktów (Kevin Woelbert – dop. aut.), tak że, mówiąc krótko, na swoim motocyklu po jakiejś tam praktyce, treningach, gdzie w Anglii nie ma ich prawie wcale – potrafiłem jechać.
Ale więcej szans już nie dostałeś?
Nie. Mój kontrakt wygasł, ja wskoczyłem tylko na czas kontuzji, bodaj Lukáša Drymla i... i szkoda, no. Angielska szkoła bardzo dużo daje.
W erze komisarzy kibic może mieć wrażenie, że daje coraz mniej, ponieważ teraz w Polsce jeździ się wyłącznie na twardych torach, które nijak się mają do tych brytyjskich. Wielu zawodnikom, którzy w Anglii brylują, tutaj wychodzi dużo gorzej. Więc wszystko sprowadza się do tego, że w Polsce główną rolę odgrywa sprzęt.
Zgadza się. Sprzęt, jak powiedział Krzysztof Kasprzak, to 80 procent sukcesu. Kiedy jest sprzęt, to jadąc odpowiednimi ścieżkami, z dobrym gazem, wygra się wszystko. Jednak żeby mieć sprzęt, trzeba mieć pieniądze. Żeby mieć pieniądze, trzeba zrobić wynik. A żeby zrobić wynik, trzeba mieć sponsorów. Takie błędne koło. Żużel jest ciężkim sportem. Zawodnicy z wyższych półek kupują po kilkanaście silników i z tych kilkunastu wybierają dwa, a my zakupując dwa silniki możemy nie trafić z żadnym. Biorąc silnik na przykład od Tomasza Golloba, on mógłby w ogóle mi nie pasować.
To zresztą mówił sam Rickardsson. Że próbował kiedyś silników Golloba, za czasów wspólnej jazdy w Tarnowie, i kompletnie mu nie szło.
Każdy zawodnik ma inną charakterystykę, inaczej siedzi na motocyklu, ma inną sylwetkę, inaczej odkręca gaz, jeden startuje z pełnego gazu, drugi z dokręcenia, jeden lubi silnik bardzo elastyczny, drugi ostry. Wszystko robi się pod danego zawodnika.
Pozostając w temacie sprzętu, natrafiłem wczoraj na twoją wypowiedź o tłumikach - że na konstrukcji Leszka Demskiego czułeś się, jakby ktoś "zdjął ci kaganiec". W związku z tym mam pytanie - dlaczego żużlowcy, jako ogół, pozwalają sobie na to, żeby jeździć w tym przysłowiowym kagańcu?
Ja jestem za nisko, by o czymkolwiek decydować. Ale zawodnicy z czołówki... powinien być jeden wielki bojkot. Powinniśmy wszyscy stanąć. Nie jedziemy. Nie ma. Koniec.
Ale pamiętasz, co było w 2011 roku? Prezes Witkowski powiedział, że w porządku, zostajemy przy starych tłumikach, ale polscy żużlowcy dostają zakaz startów w ligach zagranicznych. I w momencie, gdy ta solidarność była wymagana, okazało się, że wyżej od własnego bezpieczeństwa żużlowcy cenią sobie kasę z lig zagranicznych. Która, podobno, wcale nie jest taka duża jak w Polsce.
No nie jest taka duża, na pewno. To jest właśnie to... jak w czasach szkolnych, kiedy mówiono "idziemy wszyscy na wagary!" – zawsze ktoś się wykruszył. Tak samo jest w sporcie żużlowym. Gdyby wszyscy stanęli, podejrzewam, że zostałyby stare tłumiki. Dalej ten żużel byłby atrakcyjny, byłoby więcej bezpieczeństwa i więcej pieniędzy w kieszeni, gdyż silniki by się tak nie zużywały.
Wiesz, na czym polega problem? Że nie ma rozsądnego wyjaśnienia. Bo tak: albo to zawodnicy próbują robić z kibiców debili, mówiąc o tym, że te tak zwane nowe tłumiki są mega niebezpieczne, że stwarzają zagrożenie życia, a w rzeczywistości tak nie jest, albo – druga opcja – żużlowcy są masochistami, jeżdżąc na czymś, co zwiększa niebezpieczeństwo w tym i tak strasznie niebezpiecznym sporcie.
Zgadza się. Teraz przyzwyczailiśmy się już trochę do tych tłumików, bo każdy z nas, praktykując to, nauczył się, że ten tłumik reaguje inaczej...
Ale powiedz, czy rzeczywiście jest tak, że w momencie gdy ty odpuszczasz gaz, ten silnik potrafi przyspieszyć?
Zgadza się.
To jak wy w ogóle możecie jeździć na czymś takim?!
A jak można wziąć układ wydechowy, gdzie spaliny powinny jak najszybciej się z niego wydostać, i go zablokować? Kazać mu wydmuchiwać to wszystko przez 6-milimetrowe szczeliny w dziurkach wywierconych dookoła? Te spaliny cały czas się kotłują i nie mogą wylecieć swobodnie. A kiedy zamykamy gaz, nie ma tego ciśnienia, nagle nic się nie kotłuje, spaliny wtedy wylatują, a motocykl... oddycha z ulgą i przyspiesza.
Brzmi jak totalna patologia, a jednak żużlowcy gremialnie godzą się, by jeździć na tym już czwarty sezon. O co tu chodzi?
Tak jak mówiłem, jestem na szarym końcu wśród zawodników. Nie mam nic do powiedzenia. To zawodnicy startujący w Grand Prix czy Ekstralidze powinni się odezwać. Oni mają decydujący głos.
Ale pewnie czytałeś wypowiedzi czołowych zawodników, Golloba, Hampela i innych. Żaden z nich nie jest orędownikiem tych tak zwanych "nowych tłumików", a mimo wszystko na tym jeżdżą.
Widocznie nie mamy demokracji, tylko dyktaturę.
Rozumiem. W takim razie życzyłbyś sobie, żeby tłumik Leszka Demskiego wszedł jak najszybciej?
Tak. Choć, powiem szczerze, wydawało mi się kilka lat temu, jak wprowadzono te "nowe” tłumiki, że będą dla mnie dobre, bo jestem lekki i powinny mi jak najmniej przeszkadzać. Jednak tak nie jest. Kiedy wsiadłem na tłumik pana Leszka Demskiego pomyślałem sobie: "To jest to. Nie męczę się!" Kiedy wpadam w dziurę, ten motocykl nie wyrzuca mnie gdzieś w powietrze, nie wymaga wielkich umiejętności w opanowaniu go, tylko po prostu przejeżdżam przez te dziury i jadę dalej. Ten tłumik naprawdę jest zdecydowanie lepszy. Mniejsze są koszty i większe bezpieczeństwo.
A nie wydaje ci się dziwne, że na temat obecnych tłumików krytycznie wypowiadają się głównie polscy zawodnicy? Nie słyszałem ani jednej wypowiedzi zagranicznego żużlowca, która byłaby jakoś skrajnie negatywna.
Ja nie słyszałem żadnej pozytywnej.
Pozytywnej też nie. Chodzi o to, że oni generalnie milczą, podczas gdy polscy żużlowcy niby wypowiadają się negatywnie, ale jak przychodzi co do czego – jeżeli mają okazję zaprezentować swoje zdanie wspólnie – nagle okazuje się, że kasa jest ważniejsza.
No właśnie. Ci zawodnicy milczą. Uważają, że po prostu tak jest i trzeba się dostosować. A moim zdaniem powinniśmy coś z tym zrobić, bo nie może tak być, że ktoś, kto nie jeździ na żużlu, kto nie ma o tym pojęcia, wymyśla jakiś twór i oznajmia nam, że to będzie lepsze, bo tamto jest za głośne, bo jakieś normy unijne... Ktoś coś wymyślił i zarobił na tym dobre pieniądze.
Na pewno zarobił. Być może przez to tłumik Leszka Demskiego nie może otrzymać homologacji.
Nie może otrzymać, bo pan Leszek Demski jest sędzią. Gdyby nie był sędzią, a zwykłym Kowalskim, to podejrzewam, że może ten tłumik by wszedł. A tak są jakieś domysły, "a bo to sędzia, bo ma kontakty z zawodnikami" i tak dalej. Zawsze ktoś coś wymyśli. I przypuszczam, że za rok wejdzie tłumik przelotowy... ale nie pana Leszka Demskiego, tylko Kinga, który bryluje i króluje na żużlowych torach.
Możliwe też, że tłumik Leszka Demskiego nie otrzyma homologacji, dopóki King nie pozbędzie się całej swojej obecnej produkcji.
To wtedy wprowadzi nową, tłumiki przelotowe, i znowu to King zarobi pieniądze.
Z innej beczki - śledziłeś w ogóle zimowy spór SEC kontra Grand Prix?
Wiem, że coś tam było...
Chodziło o to, że zawodnicy z GP dostali zakaz startów w SEC i zostali postawieni przed wyborem.
To trochę tak, jakby wjechać do jakiejś firmy i powiedzieć: na sprzedaży samochodów wolno ci zarobić tyle i wolno ci go sprzedać za tyle. Nie wolno sprzedawać ich na Dolnym Śląsku, tylko w Wielkopolsce. Ja tego nie rozumiem. Każdy zawodnik prowadzi działalność gospodarczą, odprowadza od tego podatki i nagle ktoś nam zakazuje zarabiania pieniędzy, nagle ktoś nam zakazuje startowania w innych zawodach. W tych wolno, a w tych nie wolno. Wydaje mi się, że Polska jest Polską, Unia jest Unią i wszystkich obowiązują jednakowe zasady. A tu nagle ktoś wprowadza nam zakaz... i to ludzie, którzy nigdy nie siedzieli na motocyklach. Stowarzyszenie Metanol niby powstało , ale moim zdaniem działa słabo, gdyż powinniśmy mieć więcej do powiedzenia. My, zawodnicy. To my jeździmy, my się ścigamy, my ryzykujemy.
A ty miałeś jakikolwiek kontakt z Krzysztofem Cegielskim, założycielem stowarzyszenia?
Nie, nie miałem. Jeżdżę w drugiej lidze.
Czyli generalnie jest tak, że działalność "Cegły" skupia się na tych najwyżej postawionych zawodnikach? Że nie bierze pod uwagę tego, co mówią zawodnicy z pierwszej i drugiej ligi?
Wydaje mi się, że tak. Zawodnicy z Ekstraligi mają najwięcej do powiedzenia.
Sam byłeś w Ekstralidze w 2011 roku i to był rok, gdzie już jeżdżono na nowych tłumikach od pewnego momentu. Pamiętasz moment w którym to wprowadzono? Dosłownie z dnia na dzień.
Dokładnie tak. Jak można było wprowadzić to w połowie sezonu? Zmienić zasady gry podczas gry? Pamiętam, że w Częstochowie, kiedy wszedłem do jednego z boksów, nie pamiętam już czyjego, zobaczyłem stary przelotowy tłumik Kinga, a na nim napis "R.I.P.” i data wprowadzenia nowych. Spojrzałem na to i myślę "ech"…
A to ten sam King tak naprawdę.
No właśnie. To jest przykre i smutne, że tak się dzieje. Powinniśmy mieć więcej do powiedzenia i wtedy wszystko byłoby ciekawsze i bardziej atrakcyjne.
Ale rozumiem, że twój powrót do Rawicza świadczy o tym, ze wierzysz w siebie jako żużlowca. Że mimo tych negatywnych uwarunkowań czujesz, że jest kariera przed tobą i jest przyszłość przed polskim żużlem.
Ja po prostu byłem źle poprowadzony. Zdaję sobie z tego sprawę, tylko...
"Źle poprowadzony"? Brzmi to trochę tak, jakbyś zwalał winę na innych...
Źle poprowadzony w takim sensie, że odpowiadałem też sam za siebie. Poszedłem do Gniezna kończąc 18 lat, nikt mną nie kierował. Wydawało mi się, że wszystko jest proste, że już jestem dorosły, że wszystko pójdzie tak łatwo jak w Rawiczu...
A nie było trochę tak, że na początku kariery szło ci aż za bardzo z górki?
Tak jest. Brakowało kogoś, kto mną potrząśnie i powie "Słuchaj, Marcel, to nie jest tak... zostań w tym Rawiczu, pokaż dalej na co cię stać". A ja mówię: "Nie no, jeśli w pierwszej lidze jeździłem, robiłem po 13 punktów, to co, dalej tam sobie nie poradzę?". Trzeba się rozwijać... a to był błąd. Ale nadal myślę, że jeździć potrafię. Bóg obdarzył mnie talentem startowym, bo refleks mam bardzo dobry. Brakuje pieniędzy. Sam talent nie wystarczy.
A'propos początków kariery - pamiętasz finał DMEJ w Rawiczu?
Pamiętam dokładnie. Śni mi się to po nocach. Jadąc pierwszy, praktycznie pół prostej z przodu zdefektowałem na łańcuszku, a zawodnik za mną zrobił rekord toru! Byłem szybki, było dobrze... złośliwość rzeczy martwych. Ja nie chcę zwalać winy na to, ale ogólnie przez całą swoją karierę, przez całe swoje życie, mam jakiegoś dziwnego pecha. Klątwę, czy coś? Nie wiem, jak to nazwać.
Wtedy w pierwszym starcie miałeś defekt, w drugim upadek, w trzecim znowu defekt. I dopiero w czwartym zdobyłeś dwa punkty.
Gdyby nie te defekty, wynik były dużo lepszy...
Przede wszystkim Polska zdobyłaby medal.
Tak jest. Gdyby nie to, że pojechałem wtedy tak słabo przez te defekty, gdybym zrobił tam te 10 punktów, trener kadry narodowej, Marek Cieślak, na pewno pomógłby mi, podałby mi rękę i pokierował moją karierą. Pokazałby mi ścieżki i miałbym szansę na dalszy rozwój. A w tym momencie pan Marek Cieślak stwierdził, że "Kajzer to jest jeden wielki kołchoz", bo takie słowa padły. Te zawody to był drugi czynnik, oprócz pójścia do Gniezna, który zaprzepaścił moją karierę. Gdyby były te punkty, wszystko potoczyłoby się lepiej.
Ale zdajesz sobie sprawę, że nie miałeś aż tak dużej konkurencji na szczeblu juniorskim? Za twoich czasów owszem, zaczynał Janowski, pojawił się Pawlicki, ale z juniorów rocznik 89-90 przebił się w seniorskim żużlu mało kto.
Dokładnie tak, dlatego mówię - zaprzepaściłem te lata i teraz może być tylko i wyłącznie lepiej. Trzeba pracować ciężko. Jacek Krzyżaniak też nie zaczął wcześnie, a zdobył Mistrza Polski... więc myślę, że nic straconego. Trzeba ciężkiej pracy, silnej woli, a myślę, że tutaj w Rawiczu jest moje miejsce, tu są moi kibice, moje miasto i będzie tylko dobrze.
W geście triumfu. Kevlar po jednym ze znanych ligowców jako dobry omen? Obok Ryan Fisher.
Nadal dla wyciszenia się praktykujesz wędkarstwo? Czy znalazłeś jakieś inne hobby, żeby odpocząć od żużla?
Szczerze - oprócz żużla interesuje mnie tylko wędkarstwo i rajdy samochodowe.
A w rajdach jak ci szło?
Dobrze. Mieliśmy na początku problem, bo kupiliśmy tani samochód.
Czym jeździłeś?
Fiatem Cinquecento 900 po włoskim tuningu. Kupiłem go, bodajże, za 2 tys. zł. W pierwszych rajdach byłem dwa razy czwarty, a w trzecim wygrałem z gościem, który miał samochód za 20 tysięcy. Kiedy spojrzał na mnie i na samochód, był w szoku. Próbowałem też sił w kartingach, zwłaszcza za czasów Częstochowy byłem praktycznie codziennie na torze. Na początku brakowało mi 2 sekund do drugiego wyniku, na końcu kręciłem rekordy toru, wygrywając z zawodnikiem, który miał licencję kartingową. Więc praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka - to czyni mistrza. A żużel to sport specyficzny, gdzie nie ma hamulców. Dzięki żużlowi w rajdach nie było barykady ani żadnych lęków.
A żadna kontuzja takiego nie spowodowała?
Były kontuzje, wiadomo, ale... powiem tak: w żużlu na wynik składają się trzy rzeczy. Na pewno talent, na pewno sprzęt, no i ta psychika. U mnie na początku był problem ze sprzętem, później, gdy pojawił się sprzęt, był problem z psychiką. Najpierw nie szło, kiedy nie było na czym, a gdy było na czym, to ta psychika siadała...
To na koniec, żeby było bardziej optymistycznie - co w tym żużlu jest takiego, że próbowałeś sił w rajdach samochodowych, w kartingu, a jednak twoim głównym sposobem na życie pozostaje speedway? Na czym polega magia?
Na pewno jest duża adrenalina, jazda w kontakcie... dzięki temu, że potrafię wygrać start, i to potrafię wygrać z nie byle kim, bo jeśli się wygrywa starty z Emilem Sajfutdinowem, Andreassem Jonssonem czy Ryanem Sullivanem w Częstochowie, to już jest duży sukces. Mając takie predyspozycje startowe, brakuje tylko dobrego sprzętu i odpowiednich układów ścieżek, żeby wjechać w nie i trzymać gaz. Więc mam możliwości, tylko muszę je wykonać, no i mieć na czym.
Tego ci życzę w takim razie.
Dziękuję bardzo.
Rozmawiał Marcin Kuźbicki
Twitter
Walki w kontakcie na II-ligowych torach nie brakuje. Wyjścia z niej zwycięsko, tak jak w tym wyścigu - tego Marcelowi życzymy