Zimowe miesiące w żużlu to zwykle czas obszernych podsumowań i wywodów speców maści wszelakiej, którzy szukają argumentów, aby wyjaśnić poszczególne zjawiska, wzloty i upadki minionego roku. Zjawiska jakże oczywiste po sezonie, a zupełnie nieprzewidywane przed nim. Zazwyczaj powstają - owe podsumowania - z prostego powodu: nie ma o czym pisać. Zimą nikt sensacyjnie nie wygrywa, nikt nie wkleja rywali w płot, nikt nie ucieka z parkingu, nikt nie traci szansy na życiowy sukces. Podobnie u nas. Trzeba czymś naoliwić pióra, aby nie rdzewiały na przednówku. Żeby podwyższyć mizerny poziom adrenaliny, stajemy zatem przed lustrem i podsumowujemy nie tylko sezon, ale i... siebie - własne przewidywania przed rozdaniem numer 2013. Pamiętacie grudniowy "Krajobraz po końcu świata"? Prospero, chłopcze, sprawdzamy - pokaż karty!
WROCŁAW: "Nie wróżę Sparcie wielu zwycięstw meczowych, jeśli jakiekolwiek"
Żadną mądrością nie będzie stwierdzenie: tego nikt nie przewidział. Żadnym pocieszeniem również. Znamy się na żużlu? Na żużlu się nie znamy. Fakt, gdyby wiosną udało się na jednym kuponie obstawić mistrzostwo świata Taia Woffindena oraz utrzymanie Sparty, to podejrzewam, że za stawkę rzędu "bilet na mecz ligowy" można by dzisiaj kopać fundamenty pod nową willę gdzieś na dogodnie położonych przedmieściach. Fundamentów nie kopiemy, ale możemy przyznać się do zupełnego pudła w ocenie. I co najważniejsze, nie chodzi tylko o postawę Sparty na ekstraligowych torach.
Nie doceniliśmy jeszcze przynajmniej dwóch elementów puzzli przy Mickiewicza (choć siedziba już to historyczna li tylko). Pierwszym był Piotr Baron. Po sezonie może być określony ojcem chrzestnym atmosfery w drużynie, która to z kolei atmosfera wprost przekładała się na podstawę zawodników na torze. Koncyliacyjny sposób prowadzenia teamu zadziałał. Baron nie odstawiał, nie piętnował, nie krytykował, nie obwiniał, nie izolował. Scalał, motywował, zachęcał, chwalił, rozmawiał, jednoczył. Przynajmniej publicznie. A nie mamy podstaw twierdzić, że inaczej było na sesjach zamkniętych. Żeby nie przesłodzić dodajmy, że Piotr Baron miał również trochę zwykłego ludzkiego szczęścia – choćby w kwestii dyspozycji wspomnianego Woffindena czy reaktywacji Batchelora. Miał być może też w tym swój współudział. Jego rola w tworzeniu team spirit jest niepodważalna. Z pewnością takiego ducha, który umiejętnie jednoczyłby zespół i stawiał wspólne cele siedmiu indywidualistom zabrakło choćby nad Brdą czy nad Wisłokiem. Efekt znamy wszyscy – ekipy personalnie dużo silniejsze pojechały totalną "padakę".
Wracajmy na Dolny Śląsk. Drugim elementem strategii ze Stadionu Olimpijskiego była przedsezonowa taktyka powściągliwości i wyczekiwania na rynku transferowym. Zresztą nie po raz pierwszy zastosowana; pamiętamy już rok wcześniej późny okres transferowy przygnał na Olimpico nie byle kogo, bo Lindgrena i Ułamka. Strategii tej zazdroszczą po sezonie Sparcie choćby w pierwszej stolicy Polski, gdzie efektownie szafowano podpisami pod kontraktami, tyle że totalnie bez pokrycia. Strategia wydaje się być kopiowana przez wiele klubów w obecnym okresie transferowym. Zwykle otwarcie okna transferowego owocowało lawiną kontraktów oraz zaskakujących, medialnych transferów. W tym roku - nawet biorąc pod uwagę, że ostatnie dni przyniosły wreszcie dwa newsy cięższego kalibru - jakby ciszej, jakby spokojniej. Uczmy się od mądrzejszych. Nawet po szkodzie!
Wygrała zatem Sparta. Wygrał zatem Baron, wygrała też Krystyna Kloc. I to jest równie ważnym wnioskiem, i równie wielkim zaskoczeniem. Sukcesu, jakim było utrzymanie zespołu, nie przewidział nikt. My przyznajemy, że nie przewidzieliśmy również roli twórcy wrocławskiego team spirit oraz finansowej dyrygentki, która - choć nie zapewniła Eldorado - to pokazała wielu innym polskim prezesom, że zarządzanie klubowym portfelem może przyjąć formę działań rozsądnych, zamiast najczęściej stosowanych nad Wisłą, życzeniowych. W perspektywie zapowiadanego transferu Macieja Janowskiego wydaje się, że Sparta zdała już najtrudniejszy egzamin XXI wieku. Dalej może być już tylko lepiej, czego ekipie ze starego poczciwego Olimpijskiego po ludzku życzymy.
PROSPERO vs. SEZON 2013 0:1
...a najlepsze, słuchaj, zakończył jakoś tak: "Nie wróżę Sparcie wielu zwycięstw, jeśli jakiekolwiek"
BYDGOSZCZ: "Zastaw się, a postaw się. To takie polskie (...) Wróżę bankructwo w średnim terminie"
Tak jak pomyłka w ocenie Sparty okazała się radosną, tak trafne przewidzenie losów Polonii okazało się przykrą profetyczną formalnością. Oczywiście znajdzie się ktoś nad Brdą kto powie: Polonia nie zbankrutowała! Upieramy się, że jednak zbankrutowała, i to na wielu poziomach. Kredyty zaciągane w ubiegłym roku nie zostały spłacone, zadłużenie jest jeszcze wyższe. Nie zbankrutować tylko dlatego, że ktoś (czytaj: Miasto) w sposób zupełnie nierozsądny, wręcz notorycznie nieprzemyślany zasila klub marnotrawioną rokrocznie gotówką oraz żyruje kredyty - żadna to sztuka, żadna przyjemność. Nie zbankrutować w tym stylu to hańba!
Bydgoszcz zbankrutowała nie tylko finansowo, ale również organizacyjnie. Zmieniające się ekipy zarządzające klubem nie wniosły żadnej poprawy jakości funkcjonowania klubu. Niekończące się programy naprawcze, perspektywy spłaty kredytów, obietnice palcem na wodzie pisane, to nawet w specyficznym środowisku żużlowym bardzo niski poziom efektywności. W moich oczach wyczyszczenie tej zaniedbanej obórki do samego gruntu jest jedynym sposobem na realną odnowę. Czas zacząć prowadzić klub w sposób, który opiera się na możliwościach finansowych, a nie sportowym chciejstwie czy też rozbudzonych w przeszłości ambicjach. Na Sportowej, podobnie zresztą jak w Gdańsku, od wielu lat panuje mocarstwowa atmosfera, podczas gdy finanse zawieszone są na poziomie przeciętnego klubu z I ligi. Nieustanny rollercoaster spadków i awansów, finansowych pół-wzlotów i upadków nie służy nikomu: kibicom, sponsorom, zawodnikom, działaczom, opinii publicznej. Może warto zaciągnąć hamulec, zwolnić, złapać równy oddech w płuca, cieszyć się mecz po meczu, przestać snuć plany, na które Bydgoszczy obecnie nie stać. Nie, nie, nie! Już mamy wizję. Organizujemy SGP, SWC, szybko spłacamy kredyt, myślimy o awansie, szukamy zawodników. Hola! Stop! Po co? Z jakim efektem? Czy GP 2012 nie miało uzdrowić sytuacji w Polonii?
Bydgoszcz zbankrutowała również sportowo. Nie ukrywajmy, że skład personalny zespołu nijak nie predestynował go do strefy spadkowej. Można zakładać, że to problemy finansowe w pewnym momencie zaczęły wpływać na zaangażowanie zawodników. Jednak pamiętajmy, że Polonia od początku w sposób wręcz niezwykły przegrywała wygrane mecze. Brakowało kogoś, kto scala drużynę, wprowadza atmosferę, naświetla wspólne cele, te krótko i długoterminowe. Lider światowej marki, solidni Łoktajew czy Buczkowski, zaskakująco przyzwoity Andersen, czy bardzo silna para młodzieżowa - z pewnością doświadczony trener mógłby wjechać tym pojazdem na podium DMP. Nie było gospodarza w klubie, nie było gospodarza w drużynie. Gospodarne i przyjazne Polonii miasto Bydgoszcz nie było w stanie reanimować ducha przyzwoitości. I aż dziwne, że nadal będzie próbować. Odnosząc się od grudniowego "Krajobrazu" - w Bydgoszczy próbują obecnie przełożyć koniec świata po raz drugi z rzędu. Nie czas, nie miejsce na przepowiednie, jednak coś mi się widzi, że koniec świata już nad Brdą nastąpił, a Polonia coraz bardziej przypomina klub widmo.
PROSPERO vs. SEZON 2013 1:1
To nie fotomontaż: to W69, biały i żółty na czele i Polonia mająca wyjazdową wiktorię na wyciągnięcie ręki. A jeszcze bliżej było w Rzeszowie i pod Jasną Górą. Skończyło się "planowo" - Prospero odrobił straty
GNIEZNO: "Podobnie może być w Gnieźnie (…) Cholerna trzynastka. To tak jakby się znowu nie dopięło"
Przykro dziś mądrzyć się nad oczywistą oczywistością. Co zatem napisać, aby nie popaść w banał? Pod koniec roku 2010 przedstawiciele klubu z Gniezna zaprezentowali pięcioletni plan działania, który w efekcie miał zakładać awans do Ekstraligi. Plan w zasadzie zrealizowano. Ba! Niejeden zauważy, że zrealizowano z wyprzedzeniem. I wszystko byłoby w najwyższym porządku, gdyby jeszcze udało się zaplanować, a przede wszystkim zrealizować stabilną strategię na drugi sezon po awansie. Taki mały szczegół, którego brakło w polityce klubu. Bo to, że ten pierwszy się odbędzie, to wszyscy wiedzieli. Mało, kto jednak wie czy odbędzie się kolejny.
W Gnieźnie zaserwowano książkowy przykład patologii, która od lat kąsa kluby żużlowe. Ilu to już działaczy, ile to już medali i awansów, ile play-offów, ile utrzymań w ostatnim dziesięcioleciu widzieliśmy, które nie brały pod uwagę jednego - jutro przyjdzie kolejny sezon! Gniezno od lat jechało z długiem. Było wiadomo, że jeśli nie pojawi się nagle Święty Mikołaj, to kiedyś bańka mydlana pęknie jak w dziecięcej zabawie. A że bańkę podgrzano w żarze E-ligowych emocji, ta pękła bez zbędnego opóźnienia. Chciałoby się zapytać pana Rusieckiego o jedną rzecz: na co tak naprawdę liczono kontraktując taki skład przy ograniczonych możliwościach finansowych? Zwróćmy uwagę, że Startowi nie uciekł sponsor strategiczny, który zdemolowałby budżet. Nie zamknięto trybun dla kibiców na pięć spotkań, co odcięłoby zasilanie kasy klubowej w dramatyczny sposób. Wręcz przeciwnie - fani z piastowskiego grodu celująco zdali egzamin do końca wspierając swoje barwy, średnio w liczbie ponad 7,5 tys. Na budżetowy plus - nie mylić ze sportowym - pojechali nawet zawodnicy, którzy w oczach włodarzy masowo zawiedli. Aż strach pomyśleć o klubowej kasie, gdyby Lindback czy Ułamek odjechali swoje sezony życia.
Czego zatem brakło w Gnieźnie? Oprócz pieniędzy, szczęścia, szóstki w lotto, Świętego Mikołaja, zabrakło przede wszystkim zdrowego rozsądku, umiejętności mierzenia sił na zamiary, realistycznej oceny własnych możliwości, czy bardziej może niemożliwości. Przykro, bo na warunki I ligi w Gnieźnie panowała bardzo fajna atmosfera. Przez kilka lat miejscowa publiczność cieszyła się ciekawą drużyną i pasjonującym ściganiem, a kto chłodnym okiem widział te mecze, nie zazdrościł niczym klubom ekstraligowym. To, co stało się w Gnieźnie powinno być ostrzeżeniem na przykład dla Grudziądza. Ambicje ambicjami, ale czy nie lepiej cieszyć się na małą skalę, niż wstydzić na wielką? W środowisku da się słyszeć, że GKM-owi nie spieszno do Ekstraligi. Zwykła to plotka, trudna byłaby jej weryfikacja. Ale nawet jeśli to prawda, to być może należy pogratulować takiego chłodnego podejścia w nadwiślańskim grodzie.
Wracając na piastowskie szlaki. Trudno mieć pretensje do zawodników. Oczywiście, mogli pojechać lepiej, niektórzy mogli gorzej. Jednak ktoś, kto zakładał, że każdy z gnieźnieńskich transferów wypali, najwidoczniej za mało szlaki przeżuł. Statystycznie zawsze coś wychodzi, a coś nie. Pojechał Žagar, zawiódł Tonihno. Mogło być zupełnie odwrotnie. Beniaminek zawsze startuje pod presją, zawsze ma pod górkę, zawsze uczy się rzeczy i praktyk oczywistych dla innych klubów. To reguła, która w szczególności sprawdza się, gdy do elity na chwilę wskakują kluby tam niezadomowione. Uwaga publiki gnieźnieńskiej skupiła się na zawodnikach, w szczególności tych notujących słabszy okres, podczas gdy koniec końców główny dramat odbywał się w klubowej kasie. I o ile można zakładać, że niejeden z zawodników będzie jeszcze reprezentował barwy Startu, to należy życzyć kibicom, aby ekipa zarządzająca klubem nigdy więcej nie miała okazji maczać palców w szlace przy Wrzesińskiej. A jaka przyszłość czeka Start? Ostatnie doniesienia są tak złe, że może być tylko lepiej. Powoli do przodu, rok po roku, środowisko gnieźnieńskie wróci do gry. Oby nie gry va banque!
PROSPERO vs. SEZON 2013 2:1
Fajfer wlewał nadzieję, Žagar ją podtrzymywał. Długo. W ostatnim meczu wspólnie wykręcili 6 defektów, taśm, wykluczeń...
C.d.n.