Upalne dni lipca były bardzo dobre dla brytyjskich żużlowców. Craig Cook wreszcie pokazał się ze świetnej strony w Grand Prix, Tai Woffinden zajął w Cardiff drugie miejsce. Nieźle radzą sobie również juniorzy: Dan Bewley znalazł się w finale rozgrywanej w Lesznie rundy IMŚJ, a Robert Lambert walczy o końcowy triumf w tej imprezie. Czy z brytyjskim żużlem jest naprawdę tak dobrze?
Popularny Cookie był największym zaskoczeniem ostatniej rundy Grand Prix w Cardiff. 31-latek zgromadził 9 punktów i dostał się do półfinału. Tam zaliczył defekt i nie dojechał do finału. Linijka 0,3,3,3,w,d pokazuje, że to był świetny wieczór Anglika. Wystarczy nadmienić, że Cook w poprzednich czterech rundach zgromadził 9 punktów...łącznie. W sobotę podwoił swój dotychczasowy dorobek.
Brytyjski Małysz
Wynik Craiga blednie jednak przy dokonaniach Taia Woffindena. Dwukrotny mistrz świata zajął drugie miejsce i pewnie zmierza po trzeci tytuł najlepszego żużlowca globu. Tajski zgromadził "zaledwie" 16 punktów, ale wykorzystał przede wszystkim słabość swoich rywali. Wobec 8 punktów Sajfutdinowa i 7 Lindgrena, Brytyjczyk zwiększył przewagę w klasyfikacji generalnej nad drugim Szwedem do 20 punktów. Wydaje się, że tylko kontuzja mogłaby powstrzymać Woffiego przed kolejnym tytułem.
Tai od kilku lat jest centralną postacią wyspiarskiego speedwaya. To na nim opierają się dobre występy na arenach międzynarodowych, to głównie dzięki niemu Wielka Brytania zajęła drugie miejsce w Speedway of Nations we Wrocławiu. Po Cardiff Tajski zapowiedział, że "żużel wraca do domu" (odwołując się do słynnej przyśpiewki kibiców piłki nożnej: Football's coming home).
Nikt się jednak nie spodziewał, że ktoś taki, jak Woffinden będzie tak klasowym zawodnikiem. Gdy w 2013 roku Anglik niespodziewanie wygrał cykl GP i został pierwszym brytyjskim mistrzem świata od 13 lat (Mark Loram zdobył tytuł IMŚ w 2000 roku), żużlowy światek był zaskoczony. Woffinden nie jest bowiem efektem żadnej reformy szkolenia. Nie jest i nie może być, bo taka reforma w żużlu brytyjskim nie istnieje. Kryzys w wyspiarskim czarnym sporcie ciągle istnieje i ma się dobrze. To nie jest tak, że Tai to kolejny produkt mądrze prowadzonych szkółek w brytyjskich ośrodkach. To raczej Woffiden jest jedynym, który trzyma ten sport w ryzach. Można zaryzykować tezę, że, gdyby nie sukcesy zawodnika Sparty, speedway w Anglii i okolicach już teraz stałby się dyscypliną półamatorską. Woffinden jest tym, kim dla polskich skoków przed laty był Adam Małysz. Skoczek z Wisły pociągnął za sobą kolejnych adeptów, jednakże wszystko to odbyło się równolegle z reformą szkolenia. Wielka Brytania też takiej reformy potrzebuje.
Zmiany potrzebne od zaraz
Speedway na wyspach tkwi w błędnym kole. Kluby nie zarabiają dobrze, nie dostają też dużych pieniędzy z praw telewizyjnych, nie mają choćby sponsora tytularnego najwyższej klasy rozgrywkowej i, co chyba najważniejsze, nikt tam nawet nie marzy, żeby 40% budżetu stanowiły pieniądze publiczne. A tak bywa w kraju nad Wisłą. Przekłada się to na brak inwestycji w infrastrukturę, szkolenie i marketing. Ponadto przez brak funduszy z Wysp odchodzą czołowi żużlowcy. Z Polaków na wyspach jeżdżą aktualnie tylko ci, którym nie idzie w Polsce, albo ci, którzy mają się uczyć. Angielska liga stała się poligonem doświadczalnym. Przekłada się to na beznadziejny poziom Premiership. Wskutek braku gwiazd, w większości stare obiekty i beznadziejny marketing, produkt dany kibicom jest słaby, stąd nie ma ich wielu na trybunach. Skoro nie przychodzą ludzie, nie ma pieniędzy z biletów, ani nie garną się adepci. I tak w kółko.
Wydaje się, że organem, który powinien starać się przerwać to koło, winna być BSPA (British Speedway Promoters' Association) - Brytyjskie Stowarzyszenie Promotorów Żużlowych. Pewnie powinna, ale swoją polityką częściej doprowadza tylko do eskalacji napięć i pogarszania się lichego stanu speedwaya w Zjednoczonym Królestwie. Pisaliśmy w ubiegłym roku o historii z Jackiem Holderem i Peterborough Panthers. Wybuchające co rusz kłótnie z Woffindenem także nie pomagają.
Młodych potrzeba
Szkolenie, czyli największe utrapienie każdego prezesa klubu. Polska, która jest najmocniejszą nacją na świecie, nie jest tu wyjątkiem. Mamy nad Wisłą kilku bardzo dobrych młodzieżowców (Maksyma Drabika, Dominika Kuberę, Bartosza Smektałę czy Rafała Karczmarza), natomiast są oni w dużej mierze efektem wychowania swoich rodziców, zamiast klubów. Tyle tylko, że w Polsce to się zmienia. Zmienia, bo musi się zmieniać. Ostatnio głośna sprawa ze szkoleniem (a raczej jego brakiem) i uzyskiwaniem licencji w młodzieżowych kategoriach pokazuje, że jest jeszcze wiele do zrobienia, ale jesteśmy na najlepszej drodze, by edukacja młodych adeptów czarnego sportu przebiegała płynnie i ciągle dostarczała nowych zawodników. Mamy już kilka ośrodków, które szkolą bardzo dobrze, na czele z Unią Leszno.
Dan Bewley stał się tegorocznym objawieniem. Robert Lambert juz wcześniej dał się zauważyć, ale to w tym roku wreszcie jeździ na miarę swojego potencjału. Młody Lambo został kilka tygodni temu seniorskim Indywidualnym Mistrzem Wielkiej Brytanii. Bewley zajął drugie miejsce, wygrywając z Cookiem. Lambert ponadto wygrał rundę SEC w Gustrow, a w pierwszej lidze jest 10. zawodnikiem, biorąc pod uwagę średnią biegową (1,962 pkt na wyścig). Jego Speed Car Motor Lublin pewnie zmierza po awans, więc najprawdopodobniej młodego Anglika zobaczymy za rok w Ekstralidze.
Ta dwójka to jednak pojedyncze objawienia. Lambert był uważany za wielki talent, jeszcze jako nastolatek, kiedy śmigał po niemieckich torach, natomiast Bewley to totalne zaskoczenie. Po tych nazwiskach nie jest już jednak tak dobrze. Są jeszcze bracia Worrallowie, ale oni wciąż nie przebili się do wielkiego ścigania, a mają już po 27 lat, nikomu nie można odbierać szansy na sukcesy, ale trudno powiedzieć o nich: "młodzi, perspektywiczni". A im dalej w las, tym marniej to wygląda.
Czas na zmiany
By coś drgnęło, zmiany muszą pójść od samego dołu. Praca u podstaw jest najważniejsza. Brytyjski żużel ma w pamięci historyczne triumfy i żyje przeszłością. Potrzeba jednak myślenia do przodu, a nie tylko o tym, by przetrwać ten sezon, a później "jakoś to będzie". Przede wszystkim BSPA musi ściągnąć ludzi na trybuny. GP w Cardiff pokazało, że na Wyspach jest zapotrzebowanie na dobry żużel. Fani nie przyjdą oglądać zawodników klasy C, płacąc przy tym, jakby mieli oglądać największe gwiazdy. Musi wreszcie nastąpić reforma szkolenia. Bez niej nie będzie speedway'a w przyszłości. By to wszystko jednak się wydarzyło, BSPA musi przeprowadzić w swoich szeregach rewolucję. Bez zmiany ludzi u władzy, żużel w Wielkiej Brytanii upadnie.
A tam absurdów nie brakuje. Wystarczy wspomnieć idiotyczny przepis o karaniu wycofaniem o 15 metrów żużlowca, który zszedł z motocykla, banowanie Chrisa Holdera rok temu, czy utrudnianie Cookowi startów w GP (wrzucanie do kalendarza półfinałów IMWB).
Szefem BSPA jest Keith Chapman. Obejmując funkcję obiecywał, że po trzech latach jego kadencji fani zauważą pozytywne zmiany. Trudno jednak doszukiwać się pozytywów. Miało nastąpić wyjście do kibiców i dialog z nimi. Skończyło się na obietnicy. Chapman obiecywał, że speedway będzie w lepszym miejscu niż 3 lata temu. Czy jest? Można dyskutować. Jedno, co na pewno wychodzi Chapmanowi, to poprawa wizerunku. Szef BSPA chorobliwie dba o "pijar". Druga zmiana to ustalenie stałych dni na rozgrywanie meczów. Tyle tylko, że Brytyjczycy dostali chyba najgorsze możliwe terminy. To pokazuje ich aktualną siłę przebicia. Trudno wiec mówić, że szef BSPA zmienił oblicze brytyjskiego żużla, a już na pewno można stwierdzić, że wszystkich obietnic nie spełnił.
Wszyscy wiemy, że reforma nie następuje od pstryknięcia palcem. Tylko żeby reformować, trzeba chcieć zmian. W Wielkiej Brytanii niektórym pasuje tak, jak jest. To jest aż nadto widoczne. Dopóki ci ludzie będą mieli coś do powiedzenia, dopóty speedway na Wyspach będzie się staczał. A więc czy brytyjski żużel się odradza? Nie, a dwie jaskółki wiosny jeszcze nie czynią.
Dawid Paluch