Krzysztof Kasprzak zwraca uwagę. Wygrywając to i tamto. Zwraca jednak uwagę również na coś innego: rażący brak logiki planowania najważniejszych imprez. Dwa wiodące eventy indywidualne w Polsce, IMP oraz IMME zaaranżowano w odstępie trzech dni, co gorsza, jako spacja pomiędzy nimi - a co tam niech będzie - GP Łotwy. Gdzie tu budowanie napięcia? Gdzie serwowanie jadła małymi porcjami, by wywołać głód konsumenta? Gdzie dbałość o to, aby żużlowcy do najważniejszych imprez przystępowali choć trochę mniej z marszu? Gdy od lat coraz bardziej ewidentna jest słabnąca renoma finału IMP, tym razem serwuje się go w dzień powszedni. Tak, aby nawet zapalony i chcący kibic nie podjął zamysłu wycieczki na finał. A jak się mają marketingowcy GKSŻ? Sugerujemy zatrudnienie logika - może być taniej. Nie może być gorzej.
***
Ten sam ogródek. Pomijając kolizję z IMP, tarnowskie Międzynarodowe Mistrzostwa Ligi planuje się w dzień, gdy w Polsce odbywa się... finał IMŚJ. Czy kibic-podróżnik ma jechać do Ostrowa, czy do Tarnowa? Czy na stadion, czy przed telewizor? Czy nie oznacza to deprecjonowania obu imprez w czasach, gdy każdy pojedynczy fan i każde oko telewidza są cennymi jednostkami liczonymi przez klubowe księgowe oraz telewizyjne rady programowe? Hej! - ktoś powie - ale Tarnów odwołano! I co z tego? Zupełnie nie zmienia to naszej oceny faktu beznadziejnego planowania w centrali. Co najśmieszniejsze, kilku znanych misiów, którzy w niedzielę (17.08.) niechybnie planowali obśliniać zwycięzców na podium w Tarnowie, pojawiło się w podobnej roli w Ostrowie. Jak się nie ma co się lubi… Zła karma wywołana przez bezmyślność jak gdyby nie może się odczepić - skład zawodów sypie się, klocek po klocku, i już prawie połowa stawki to wcale nie ci "naj". A góra plącze się, kręci… W Falubazie absencję obcokrajowca pokrywa Polak, jednak obcokrajowiec Włókniarza zostaje pokryty obcokrajowcem Unibaxu - rzekomo dla zachowania bilansu "nasi vs obco". I nie byłoby w tym nic oburzającego, gdyby nie fakt, że zawodnicy E-ligi w kontraktach mają przecież zapis obowiązkowego stawienia się na IMME pod groźbą określonych restrykcji. Oczekujemy, że w przyszłym roku pojawią się również kary dla tych którzy brakiem wyobraźni rozmieniają tę imprezę na drobne.
Kończąc marudzenie - ale inaczej, wierzcie, się nie da - zauważmy, że Piotrka Pawlickiego w nagrodę za udział w finale IMŚJ pozbawiono szansy na udział w tarnowskim szczycie szczytów. A to już zahacza o umiejętności planistyczne na poziomie FIM/BSI. Tam też w tym roku nie było oczywiste, że zawodnik ma prawo wystąpić w dwóch imprezach. I to niekoniecznie w tym samym dniu. Ufff… odetchnijmy!
***
... A gdzie łatwiej odetchnąć świeżym powietrzem niż na wybrzeżu? Challenge accepted! Obawiamy się, że skończy się w statusie: failed. Bo nijak nie można nabrać dystansu do świata szlaki, gdy słyszymy wypowiedzi sterujących tonącą krypą Wybrzeże. "Coraz mniej w tym sportu" - biadolą. A ile było sportu w dwóch sezonach naciągania i oszukiwania zawodników? Ile było sportu w wielokrotnym oszukiwaniu kibiców stwierdzeniami, że jedziemy w niedzielę najsilniejszym składem (i nie chodzi tylko o mecz w Częstochowie)? Ile było sportu w wypuszczaniu na tor częściej syna Marcela niż na przykład Krystiana Pieszczka, a takie mecze się zdarzały. Ile jest sportu w oczernianiu tych, którzy stracili cierpliwość i w końcu odmówili występów na torze? Ile jest sportu w sytuacji, gdy szacunek sterników klubu zyskuje się nie wynikiem sportowym, ale samym faktem pojawienia się na meczu? Panowie Szymko i Zdunek: w tym nie ma sportu. I choć po części współczujemy temu, co dzieje się w nadmorskim klubie, to jednak mamy nieodparte wrażenie, że cokolwiek nie zostanie powiedziane, tylko pogorsza sytuację. Polowanie na czarownice na pokładzie bankruta, to już powoli za dużo. A im więcej gadania, tym więcej kibiców życzyć będzie panom nauki sportu od podstaw. Czyli od drugiej ligi.
***
W kwestii zaniechań, przypominamy - ot tak, żeby się nie uleżało - kopniaki Damiana Balińskiego. Które, gdyby nie kibice (bez nich nie mielibyśmy tego nagrania), na 99% nigdy nawet nie ujrzałyby światła dziennego. Centrala? Czekamy na sygnał…
***
Krzychu Kasprzak wraca jak bumerang. I takich powrotów życzymy, i jemu, i sobie. Trochę bez echa przeminęły jego potyczki z rodziną Pawlickich. Ci nie widzieli - jeden Krzycha, drugi Grzecha. Ale wyszło na to, że Pawliccy cacy, bo przecież nie widzieli (ludzka rzecz), a Krzychu - burak, bo jak mógł nie widzieć, że tamten nie widzi?! Mamy nieodparte wrażenie, że gdyby Krzychu został zauważony przez Przema, nie wiedziałby czegoś, co pozwoliło mu nie być na miejscu Grzecha, który nie wiedział tego, co wiedział już wtedy Krzychu. A Grzechu? A Grzechu musiał obejść się smakiem i wydaje się, że to największy przegrany IMP-owego serialu "Podjedź no do płota". Sądząc po jego szybkości, to mogła być po prostu przeciwległa prosta jego kariery. Rzadko kiedy niezauważenie zostaje zauważone. To niezauważenie Pitera, "Zengi" będzie wspominał jeszcze ze swoimi wnukami.
***
Halo, jest tam kto? Puk, puk? Dobijamy się do sali przeciwników dream teamów. ŁUP, ŁUP!!! Nie ma nikogo. Jakie oczywiste było, że Unibax zmiażdży ligę, rozmieni rywali na drobne. Zakazać im regulaminem, przywrócić KSM - wołano. Przytaczaliśmy tu już historię dream teamów: gdańskiego, który liderował na półmetku, po czym... spadł z ligi, i toruńskiego, który za czasów Rickardssona i Crumpa nie był w stanie sięgnąć po ligowe złoto. Oczywiście balast 8 punktów minusowych ciążył nad "Aniołami" dość mocno, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że Unibax przegrał sezon na torze. Z przeróżnych powodów niemoc dotykała w Toruniu wszystkich zawodników po kolei, ale tak to już z dream teamami bywa. I co, nadal ich nie lubimy? Jak to? Przecież jak przyjeżdżają do nas na mecz, to frekwencja jakby wyższa. Przecież jak łoimy im skórę, to radocha jakby podwójna...
***
Na zakończenie o kim? Suweren polskich, jak i również międzynarodowych aren - tak zapowiedziałby go pewien redaktor TVP - a jakże, Krzysztof Kasprzak! Zauważamy paradoks... choć czy na pewno? Coraz częściej daje się słyszeć, że Krzysiek jest to taki, to owaki. Że pewny siebie, że arogant, że ważniak... Nie wnikamy w szczegóły. Faktem jest, że takie opinie to bardzo dobry znak. Raz, że aby dojść do mistrzostwa nie można być przeciętniakiem. Trzeba mieć w sobie siłę i charakter, których synowi pana Zenona trudno odmówić. A dwa, na przeciętniaków nikt nie szczeka. Zatem jeśli rośnie horda patrzących spod byka - bez aluzji do leszczyńskich symboli - to znaczy tylko tyle, że KK jest na najlepszej drodze z dobrego na... wybitne. Tak trzymać!
Marcin Skowroński
W finale DPŚ najlepszy już był Protasiewicz, w GP miał rządzić Hampel, złoto IMP prawie zdobył Zengota. U Kasprzaka w tym roku nie ma "prawie, niemal, o włos". Jest tylko motto żywcem zdarte z koszulek teamu Žagara