Ale jaja – pomyślałem. Po 13 biegach meczu Stal Gorzów przegrywa z Unią Leszno 37:41. Wygrana wymyka się z rąk, wszystkie ręce na pokład, a w takich momentach Stal zwykła miewać jednego bohatera. Jednego w kilku osobach – jeźdźca, mechanika, podstawiacza sprzętu, holownika - Tomasza Golloba. Tonący w błocie Gollob (0, 2, 0, 0) tym razem nie zyskuje uznania w oczach treneiro Piotra Palucha. Jako widz miałem ten manewr w głowie ale nie spodziewałbym się, że wykona go trener Stalerny. Ale ten facet ma jaja - rzuciłem już na głos! Paluch bezwzględnie zyskał w moich oczach, gdy po czterech nędznych jazdach Golloba nie wystawił mistrza świata do biegu nominowanego. W końcu są takie dni, że nawet ślepa klacz widzi, że Tomasz Gollob nie pojedzie. Widział Paluch, widzieli wszyscy.
Ślepa klacz nie widzi przeszkód. I tak też było z Paluchem, który do końca sezonu nie widział przeszkód aby w pewnym sensie poniżać Golloba. Trudno mieć pretensje do klaczy. Czy można mieć pretensje do Palucha? Czas w jego relacji z Gollobem zatrzymał się po 13 biegu przegranej potyczki z Unią. Reszta sezonu upływała pod znakiem narzekania, przytyków i co kluczowe - niezmieniającej się kondycji gorzowskiego toru. Mentalna chmura na dobre zakotwiczyła nad Zawarciem. Nie zawsze padało, ale prawie zawsze było bardzo przyczepnie. Dla niektórych za bardzo.
Pewnie, że tor nie zawsze był aż tak trudny żeby usprawiedliwiać kiepską, bądź co bądź, postawę legendy polskiego speedway’a. Pytanie, czy można mieć zastrzeżenia do postawy Golloba? Czy można mieć pretensje do nieporadnej jazdy mistrza na nie najłatwiejszym torze? Można! Jednak czy tylko na zastrzeżeniach taka postawa może się kończyć? Postawa kibica – tak. Dziennikarza? Niewnikliwego może też: tak. Trenera? Absolutnie nie! Trener/menadżer drużyny aspirującej do mistrzowskiej korony nie może zignorować żadnego elementu swojej maszyny. O ile nie jest arogantem. Nigdy nie wiadomo którego elementu – czytaj: których punktów zabraknie. A trener gorzowian w dość wyraźny sposób dawał do zrozumienia, że nie ma zamiaru zmieniać swojego stanowiska w kwestii przygotowania toru czy też retoryki względem kapitana zespołu.
Niekwestionowany autorytet - chciałoby się powiedzieć o Marku Cieślaku. Kwestionowany. Jak najbardziej i coraz częściej. Ale tak bywa w Polsce, gdzie im wiecej znaczysz tym więcej psów na ciebie szczeka. Ilość wrogów wyznacza rangę postaci. Nic tam. Kwestionowany, ale jednak autorytet, Marek Cieślak mówi wprost, że on wie, że da się przygotować tor w taki sposób, że Gollob sobie nie pradzi. Tak też zrobił w finale E-ligi gdzie przygotowując inny bigos – czyli bardzo śliską nawierzchnię – pozbawił Golloba szans na ułańskie szarże, które w Tarnowie pamietają jeszcze z czasów doktora Ślaka. Problem w tym, że to samo wiedział Paluch tylko nie zrobił nic żeby przygotować tor na którym sobie Gollob poradzi. Różnica między panami jest zasadnicza: Cieślak wie jak i kiedy wyeliminować Golloba, wie również jak i kiedy go aktywować w celu walki o światowej rangi laury. Paluch wiedział kiedy Gollob sobie nie radzi i to wystarczyło mu do osiągnięcia satysfakcji.
Na czym polegało nieszczęście trenera Nierdzewnej? Prawie Nierdzewnej - wszak tąpnięcie na uskoku tektonicznym przed końcem świata znacząco zachwiało wiarą w grodzie nad Wartą. Otóż w szczęściu jego nieszczęscie. W szczęściu pozornym i krótkotrwałym, które pozwoliło mu posiadać w talii 2012 pięć bardzo silnych kart. Kart w bardzo mocnym trendzie wzrostowym. Kart zbyt silnych, żeby uszanować szóstą. A że ten szósty to joker wszech polskich czasów? Panie, a kto to jest Gollob – pytano już przecież przy cygarach w Gorzowie. Pięć kart na stole, plewy odrzucone, narratorzy ze Śląskiej mówią: Żagar – nasz chłopak, PUK – u nas odżył, pamiętajcie co z nim zrobili na W69, KK – kolejny renesans formy na ziemiach nadwarciańskich, MJJ – przyszedł go Gorzowa i od razu buchnął talentem na światową skalę, Zmarzlik – jak jedzie każdy widzi, po gorzowsku. Oczywiście, że miło gdy wszyscy (hmmm, no prawie) chłopcy z naszego podwórka jadą jak zuchy, ale czy to naprawdę tylko gorzowska robota? Kilka argumentów umknęło – między innymi trenerowi Paluchowi. A jakie? A takie, że Żagar i Iversen to po prostu ukształtowani zawodnicy, którzy ugruntowali swoje pozycje rzetelną pracą i płacą; a to, że Kasprzak po przeciętnej pierwszej części sezonu już miał restrykcyjnie odliczane ile mu brakuje do obiecanej puli 200 punktów; a to, że "Liglad" to po prostu kolejny skandynawski brylant; a to, że Zmarzlik to nie… Cyran, Cyfer, czy inny lucyfer. Słuchając gorzowskiej narracji za pewnik można przyjąć, że pobyt w gorzowskim klubie automatycznie przekłada się na niespotykany na innych ziemiach wzrost formy, a najczęściej nawet na awans do GP. Tak mawiał trener w Stali za młodu hartowany. Pycha to, czy arogancja? Jedno, i drugie. W szczególności w kontekście sezonu, gdy pięciu jeźdźców (fakt, że w gazie) jest w stanie przyćmić umysł trenera na tyle, iż w niełaskę popada sam Tomasz Gollob. - Jedynie idiota nie doceni Tomasza Golloba – wydusił z siebie po sezonie nieobecny prezes, wszechobecny złotousty. Hmmm…
Utarło się już gorzowskie ględzenie o tym, że magiczny gorzowski tor pozwala zawodnikom na odkrywanie swoich najgłębiej skrywanych dotąd talentów. Tezę śpiesznie poddajmy weryfikacji. Tor przy Śląskiej tylu samo ma zwolenników, ilu przeciwników, choć faktem jest, że wyzwala w zawodnikach odrobinę większą wszechstronność niż np. leszczyńskie lotnisko czy gnieźnieński asfalt. Podkreśla się w Gorzowie, że zawodnicy jeżdżący w barwach Stali dobrze czują się w klubie i na torze. Ale którzy? Ci, którzy mają jeszcze szansę być w klubie i na torze. Zapytać by H. Andersena, Ruuda, Holtę, P. Karlssona, Gapińskiego, Ferjana (RIP), Okoniewskiego, Mroczkę i żaden nie potwierdzi, że gorzowski etap ich kariery stanowił jej istotny przełom. Spore to przecież grono żużlowych zawadiaków, ale żaden z nich nie rozwinął się przy Śląskiej, a tym bardziej pod skrzydłami trenera Palucha. A większość opuszczała Gorzów w oparach niechęci kibiców i kierownictwa. Czy to zasługa trenerów, działaczy? Niewielka raczej – po klapie nikt nie podpisuje papierów na ojcostwo. Analogicznie oczekiwać by można czystej karty ojcostwa przy sukcesach wyżej wymienionej Piatki Wspaniałych. Nic bardziej mylnego. Tutaj panów trenera, prezesa i ex-prezesa solidarnie rozpiera ojcowska duma. Aż niespotykana, bo bez roszczeń wzajemnych. By żyło się lepiej.
Ale na to się nie zanosi. Jakie jaja – zastanawiam się. Jakie jaja ma Paluch? To zweryfikuje sezon 2013. Prowadzenie Stali 2012 sztuka wielką nie było. Jedyne wyzwanie - reaktywacja Golloba nawet nie zostało podjęte. A teraz? Dwóch z piątki w sztosie już nie ma. Szóstego też nie ma. Trzeciego i czwartego czeka zgoła odmienny sezon. Choć KK i PUK to szanowani jeźdźcy, którym wypada życzyć powodzenia, to powszechnie wiadomym jest, że sezon powrotu do Grand Prix zwykle odbija się na rytmie jazdy i wynikach zawodnika. Bardzo często jest pętlą na której zakręca w drogę powrotną trend wzrostowy. Czy tym razem miałoby być inaczej? Pytanie retoryczne.
Na ile zelektryzują gorzowskie tłumy Daniel Nermark czy Gapa? Bardzo poczciwi jeźdźcy, ale transfery to przynajmniej zaskakujące. Gapiński wchodzi drugi raz do rzeki, w której przy pierwszym podejściu płynęło mu się raczej pod prąd miejscowym oczekiwaniom. W kontekście gorzowskiego toru dziwi też angaż Nermarka. Zwykło się mówić, że Szwed prezentuje siłowy styl jazdy, a bywało nawet, że odmawiał wyjazdu w rezerwie taktycznej wprost tłumacząc się brakiem sił. Czy gorzowska arena nie będzie dla niego zbyt wyczerpująca? Pamietajmy, że kierownictwo Włókniarza wycofało Nermarka z meczu w Gorzowie, aby oszczędzić świeżość i siły witalne zawodnika przed potyczką w Bydgoszczy. Ilu kibiców Stalerny zna już Linusa Sundstroema? Sam Paluch twierdził, że fani w Gorzowie pytają kto to. A Linus, moim skromnym zdaniem, okazać się może najbardziej wartościowym nabytkiem Stali, o ile nie okaże się nawet objawieniem sezonu w Polsce. Tomasza Golloba zastępować będzie Adrian Gomólski. Albo Łukasz Jankowski.
Ilu z kibiców zostanie na stadionie? Gorzów z pewnością rozczarowało ubiegłoroczne srebro, a w najbliższych miesiącach droga spod szczytu prowadzić będzie żlebami i dolinami raczej niż granią szczytową. Sportowe rozczarowanie w nadchodzącym sezonie jest nieuniknione, a to z pewnością odbije się na frekwencji. Frekwencja odbija się na finansach. No właśnie. Jakieś dziwne przeczucie podpowiada, że w Gorzowie finanse mogą znajdować się na poziomie co najwyżej bydgoskim. Nieprzewidzianie wysokie zdobycze punktowe musiały wydrenować stalową kasę, a w okresie transferowym nawet nie próbowano czarować, że klub będzie chciał zatrzymać Golloba, Żagara czy Jensena. Co różni Stal od Polonii? W Polonii gdy nieporadne szczury uciekły z tonącego bankruta, nowi sternicy nie mieli powodów, żeby ukrywać olbrzymie długi, a zaciągnięty kredyt znalazł chwilowe usprawiedliwienie. W Gorzowie młody prezes musi uśmiechać się, mówić powściągliwie oraz firmować swoją twarzą obecny stan finansów. Bo gdyby miał wskazać na tego, który poprzednio… Ufff. Koniec świata.
Tak czy owak – szkolenie z PR-owej gadki prezes Zmora zalicza celująco. Posiłkowanie się środkami z zewnątrz, o których wspomina – choć nijak nie brzmi jak bydgoska pętla finansowa zaciskająca się wokół klubowej szyi – to oznacza dokładnie to samo.
Kredyt. Ile? Na jaki okres? Pytajcie w Gorzowie. Ale skoro honorowy, złotousty, spogladając za miedzę wspomina, że nie jest sztuką zbudować dobrą drużynę gdy się ma pieniędze, to oczywistym jest, że tych pieniędzy w Gorzowie nie ma. Nie było złota za pieniądze, nie będzie nawet play-offów charytatywnie. Trzymajmy zatem kciuki aby wspaniały Bal Charytatywny nie okazał się jedynym sukcesem Stali w sezonie 2013.
PROSPERO