Kiedy wydawało się, że w polskim żużlu widzieliśmy praktycznie wszystko i żaden skandal nas już nie zaskoczy, niespodziewanie przyszło zmierzyć się z finałem ligi A.D. 2013 Pewnie po raz 99. stwierdziliśmy chórem: "Nie no, tym razem to już panowie naprawdę przegięliście pałkę. Gorzej być już nie może". Tyle razy to mówiliśmy i zawsze okazywało się, że jednak może. Czy zatem w sezonie 2014, w myśl zasady "mądry Polak po szkodzie", po raz setny przyjdzie nam przełknąć sporą dawkę wstydu? Przynajmniej statystycznie jest na to spora szansa. Z drugiej strony, co może być gorsze od odwołanego finału ligi?! Popuśćmy trochę wodze fantazji i na podstawie doniesień z martwego sezonu zastanówmy się, co może nas czekać? Tylko małe codzienne absurdy, czy może coś większego kalibru?
Resortowe dzieci zaaresztują nam żużel?
Za nami kolejna, druga już, warszawska debata o stanie polskiego żużla, której moderatorem był Tomasz Lis. Temat wdzięczny, potrzebny i szeroki. Tylko, czy z rozmowy mogło cokolwiek mądrego wyniknąć, skoro trwała niecałą godzinę, i to z promocją województwa lubuskiego włącznie? Padło kilka banałów w stylu "polski żużel potrzebuje Warszawy", jak i dziwnych stwierdzeń Andrzeja Witkowskiego, który - jak się okazało - nie jest zwolennikiem nowych ośrodków ligowych w Polsce. Można to zrozumieć, najlepiej, żeby nie było ani jednego więcej. Żadnych Świętochłowic czy innych Wałbrzychów. Wszak prezes ledwo sobie radzi z tym, co jest. Z samymi rajdami przeróżnych kategorii, kartingami czy caravaningiem, będącymi pod auspicjami PZM.
Całą imprezę generalnie można by było pominąć, gdyby nie show w wykonaniu Freddiego Krugera polskiego sportu, szefa SportFive, Andrzeja Placzyńskiego, pośrednika ds. sprzedaży praw do transmisji. Były oficer SB, który - jak ujawnił swego czasu tygodnik "Wprost" - zasłużył się dla partii i bezpieki bohatersko rozpracowując ojca Konrada Hejmę, w trakcie żużlowej debaty wpadł na myśl, że nasz ligowy żużel ma znakomity potencjał do tego... żeby pokazywać go w systemie "pay per view". Niczym najlepsze gale boksu w USA. Dla pana Placzyńskiego vel porucznika Kafarskiego perspektywa to zapewne znakomita, pytanie tylko, czy dla nas - kibiców również?
(ex) I liga popularniejsza od Ekstraligi?
Zakodują Ekstraligę czy nie, mówi się, że temat transmisji telewizyjnych ze spotkań pierwszo... przepraszam, polskoligożużlowych (jakkolwiek głupio to brzmi) jest już prawie dopięty. Na placu boju pozostały jedynie TVP oraz Orange Sport, z czego ta pierwsza stacja proponuje jedno spotkanie kolejki w otwartym multipleksie. Może zatem dojść do takiego paradoksu, że I liga (pardon, ale stopniowo przyzwyczajam się do nowej nomenklatury) będzie miała... znacznie większą oglądalność niż najwyższa klasa rozgrywkowa. Pod względem sportowym też nie będzie źle, skoro aż 7 ekip zgłasza aspiracje do awansu. A skoro tak, to po co przepłacać?
Specjaliści od kresek
Oprócz wspomnianej debaty na temat żużla, Robert Dowhan zorganizował briefing w stolicy raz jeszcze, by ogłosić wszem i wobec, kto zostanie nowym sponsorem klubu. W sensie jego klubu na "F", nie parlamentarnego. Co ciekawe, na spotkaniu doszło również do niespodziewanego "coming outu" Jacka Gmocha, który przyznał, że lubi oglądać żużel w telewizji, a w zamierzchłej przeszłości nawet widział go na żywo w stolicy. Zna się chłop na żużlu? Zna. Tak jak Hampel na skokach narciarskich, czyli na tyle, by zostać zaproszonym do jednego z magazynów żużlowych w N-ce. Krzysztof Cegielski, etatowy kreskorys i strzałkopisarz podobno drży już ze strachu przed utratą posady na rzecz guru dziedziny.
Aktywność senatora
Sam Robert Dowhan w międzyczasie nie miał łatwego okresu (bez skojarzeń panowie). Jego oczko w głowie, czyli ZKŻ SSA wykazał na koniec zeszłego sezonu dziurę budżetową. Na szczęście Dowhan wyniósł chęć pomocy innym ze swojego domu. Na jego stronie internetowej czytamy wspomnienia senatora o bracie:
"Zawsze był bardzo dobrym bratem, który przede wszystkim dzielił się ze mną swoimi rzeczami. Kiedy na komunię dostał rower, a były to Wigry 2, woził mnie na ramie, żeby nie było mi przykro, że nie mam roweru".
Niejeden łezkę uroni, niejednemu własne "Wigry", niechaj nawet "3" staną przed oczyma. Dziwić się zatem, że ten altruizm, z mlekiem matki wyssany, zaowocował błyskawicznym wsparciem ZKŻ-tu kwotą kilkuset tysięcy zł? Klub przetrwa, a i Markowi Jankowskiemu nie będzie już przykro, że takiej kwoty nie posiada.
Okazało się też, że za karkołomną propozycją posiadania alkomatu w każdym polskim samochodzie stoi właśnie Dowhan. Na tej samej stronie czytamy: "mamy trójkąt, gaśnicę, apteczkę, a nawet kamizelkę odblaskową w obowiązkowym wyposażeniu samochodu. I nikogo to nie dziwi. Dziwne dla niektórych jest to, że kolejnym elementem obowiązkowego wyposażenia samochodu mógłby być alkotest. Szum się podniósł z tego powodu i głosy typu: ja nie piję, nie będę dopłacać itp. Tak, jakby każdy od razu zakładał, że nie złapie gumy i nie potrzebuje kamizelki odblaskowej albo gaśnicy, bo mu się auto nie zapali".
Jeden z życzliwych internautów w zielonogórskim wydaniu Gazety.pl, zwrócił uwagę na fakt, iż jedna z zielonogórskich firm zupełnie przypadkowo dystrybuuje... alkomaty. Co oczywiście o niczym nie musi świadczyć.
Ale czy wszystko stracone? Parafrazując wpis senatora, weźmy takich żużlowców: przecież mają kaski, ochraniacze, a nawet deflektory. I nikogo to nie dziwi. A dziwne dla niektórych jest to, że ze względów bezpieczeństwa zawodnicy nie muszą obligatoryjnie dmuchać w balonik przed meczami. Przecież wszystko jest dla ich własnego dobra, ich i ich kolegów z toru. A środowisko to wcale nie tak małe, dało się drzewiej słyszeć, że ten w łeb dostał pod klubem, tamtego na motorze złapali jak pędził po mieście, inny żonę brzydko potraktował. Tak sobie myślę, że skoro już alkomatowa firma ma zarobić, chyba łatwiej będzie przekonać żużlowców do czynu tzw. dmuchania (pardon), niż wszystkich polskich kierowców. Dlaczego? Ci pierwsi i tak się na wszystko zgadzają. Chociaż może niepotrzebnie to napisałem, bo ktoś to potraktuje na serio...
Licencje szczególnie nadzorowane?
Od zawsze zastanawiało mnie, po co wprowadzono licencje na starty w lidze? Przecież od początku było wiadomo, że gdyby potraktować je poważnie, to Ekstraliga składałaby się tylko z jednej drużyny. Tej z północy (nie Lubuskiego). A tak, powstają jakieś dziwne twory jak np. licencje warunkowe. Nowością są tzw. licencje nadzorowane, może w przyszłości dla ligowych bankrutów wymyśli się jeszcze "licencje specjalnej troski", bądź wzorem studiów wyższych - komisyjne? Skoro każdy widzi, że to czystej wody hipokryzja, czyż nie lepiej te licencje znieść? Obecnie dla wielu podmiotów wymogi licencyjne są tak wyśrubowane, że zmuszają ich do... natychmiastowego zadłużania się. Efekt aż nadto widoczny. Kiedyś ta bańka spekulacyjna po prostu pęknie i całą tę ligę trzeba będzie zamknąć. Już nie w sensie ograniczeń spadków i awansów, ale w sensie dosłownym.
Stępniewski pod wrażeniem Orwella
Prezes Ekstraligi od samego początku nade wszystko dba o dobry wizerunek powierzonego mu dobra. Wszyscy pamiętamy jego smutne oczęta i nie mniej smutne równoważniki zdań wydziergane widzom podczas zielonogórskiego pseudofinału. Coraz częściej mam jednak wrażenie, iż zapomniał on o tym, że o dobrym wizerunku decyduje w największym stopniu on sam, poprzez sprawne zarządzanie rozgrywkami. "Dobry wizerunek ligi" dla Stępniewskiego jest synonimem braku krytyki wobec jaśnie rządzących. Rok temu zamknął usta zawodnikom pod groźbą kar finansowych. A ci, jak zwykle potulni jak baranki, dostosowali się do nowych przepisów odpowiadając na niewygodne pytania dziennikarzy: "nie komentuję". W rezultacie, podsumowanie sezonu w grudniowym magazynie żużlowym wygladało wręcz komicznie, bo zaproszeni goście... nie mieli nic do powiedzenia. A prowadzącemu nie starczyło jaj, by podsunąć im mikrofon i poprosić o zbiorowe "Łubu-dubu".
W tym roku Stępniewski bierze z kolei pod lupę prezesów klubów i, jak sam mówi, "nie jest to kneblowanie ust". W języku dyplomacji znaczy to - ni mniej, ni więcej - że właśnie to jest jego celem. Jeśli prezes Stępniewski myśli, że uszczęśliwi świat poprzez zapisy prawne, to grubo się myli. "Dobry wizerunek ligi" jest kwestią zdrowego rozsądku, a nie strachu przed krytyką. Skądinąd niekiedy nie na miejscu, czasem niesłuszną, ale bardzo często zasadną.
Kiedy koleżeństwo staje się obowiązkiem
W Stali Gorzów doszło do podobnego absurdu. Prezes Zmora zamierza karać zawodników za... brak jazdy parą. Sam fakt, że coś, co dla pokoleń żużlowców było tak oczywiste, jak podanie w "uliczkę" dla środkowego pomocnika, obecnie chce się wymuszać pod groźbą sankcji jest prawdziwą miarą upadku naszej dyscypliny. Co takiego nastąpiło, że zawodnicy stali się aż tak samolubni? Tak sobie myślę, że ten bat na indywidualistów może odnieść zupełnie odwrotne skutki, szczególnie w sytuacjach spornych. A może, jeśli już, to w drugą stronę? Czy nie lepszą motywacją od kar byłby odpowiedni system wynagrodzeń dla tych, którym zamiast fVAT świta gdzieś pod kaskiem myśl o wyniku drużyny?
Krótki sezon, długie wakacje
Kibicu, jeśli nie myślałeś jeszcze o urlopie, zaplanuj go na lipiec. Do tej pory planowanie wczasów dla wytrawnego fana było zadaniem karkołomnym. Trzeba było tak manewrować, by przypadkiem nie opuścić któregoś ważnego spotkania ulubionej drużyny. W tym roku mamy do czynienia z absolutną nowością. W lipcu rozgrywki zostaną totalnie zawieszone, stąd z błogim spokojem będzie można pobyczyć się na plaży. Gorzej dla tych, którzy zostaną w domu... Pozostanie Tour de France, a w niedzielę o 14 obowiązkowa "Familiada" u teściowej.
Aha, nie zazdrościmy też fanom ekip, które nie zakwalifikują się do play-offów. Czeka was jedynie siedem meczów na własnym stadionie. Na cały sezon. To śmiesznie mała liczba spotkań, która pewnie znów spowoduje dyskusje na temat reformy rozgrywek. Nr porz. 147.
Celem drugie miejsce
Drużyna toruńska do pewnego czasu nie chciała przyjąć srebrnych medali (a oferowaliśmy pomoc...). W przyszłym sezonie z kolei zanosi się na to, że żadna z ekip nie zechce zająć pierwszego miejsca po rundzie zasadniczej. Dlaczego? Bo jeśli "Anioły" wejdą do rundy finałowej, to najpewniej właśnie z czwartego miejsca. Zenon Plech, załamując ręce nad składem Wybrzeża, stwierdził, iż dla rywali nadmorskiej ekipy bardziej by się opłacało oddać mecz walkowerem niż wygrać, dajmy na to w stosunku 70:20. Całkiem niegłupie. Zatem, skoro nikt nie chce być pierwszy, i nikt nie chce kazać swemu księgowemu rwać włosów z głowy... nieśmiało proponujemy: Wybrzeże liderem po pierwszej rundzie!
Afery tłumikowej ciąg dalszy
"Polski tłumik" konstrukcji Leszka Demskiego, entuzjastycznie przyjęty m.in. przez Michała Szczepaniaka, trafił na testy do FIM-u. Działacze centrali byli tak zaskoczeni dobrymi wynikami pierwszych badań, że... nie uwierzyli im. Stąd, grając na czas, wyznaczają kolejne testy. Według red. Dariusza Ostafińskiego dbają w ten sposób o to, by dotychczasowy dostawca tłumików (King) sprzedał wszystko, co ma w magazynach. A ma wciąż sporo. Dlaczego zatem władze polskiego żużla tak łatwo się na to godzą? Czy już nie czas dojrzeć do odważnych decyzji i nie oglądać się na żużlową centralę? Czy nie można przywrócić starych, głośnych, atrakcyjnych dla kibiców i bezpiecznych (oraz tańszych) tłumików? Polska liga bez FIM-u i BSI przeżyje, oni bez nas nie. To jest nasz największy, Panie Tomaszu Lisie, problem, a nie "pay per view".
Ostatni będą pierwszymi. Ba, już są!
Takie absurdy tylko w polskim żużlu. Ostatnią klasę rozgrywkową właśnie nazwano... pierwszą. Tym samym osiągnęliśmy apogeum głupoty w "ozdabianiu" naszych lig przedrostkami ekstra, super itp. "Polska Ekstraklasa" - no, brzmi zajefajnie. W czym jest lepsza od, na pierwszy rzut oka "zaściankowych", 1. Bundesligi, Primera Division, Ligue 1, czy Serie A? Nie można by w żużlu tak normalnie: I, II i III liga? Czy zarządcy speedwayowego podwórka nie cierpią przypadkiem na kompleksy podobne do tych, jakie ma część polskich rodziców, tych od małej Vanessy, Jessiki, Kevina czy innego Briana?
"Imagination" - czyli jak będzie wyglądał przyszłoroczny finał?
W pierwszym spotkaniu Falubaz minimalnie pokonuje torunian. Rewanż wydaje się tylko formalnością, gdyż gospodarze na MotoArenie żadnej ekipie nie pozwolili na zdobycie choćby 35 punktów. Karkosik pisze SMS-a do Dowhana "Hehe, jesteście bez szans, a dziką kartę dostanie Przedpełski zamiast Dudka. Hehe;p". Dowhan odpowiada: "Ja wam dam święto!" I wybiera się w dniu meczu do Torunia samochodem, zabierając ze sobą trójkąt, apteczkę oraz paczkę alkotestów.
Gdy dociera na miejsce, sędzia zawodów zarządza obowiązkową kontrolę zawodników, rozpoczynając od gospodarzy. Okazuje się, że żużlowcy oznaczeni numerami 9 oraz 13 wykazali 0,21 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Jan Ząbik dzwoni do Sławomira Kryjoma, który wciąż ma "zakaz przebywania w parkach maszyn na terenie RP" i pyta, czy można za nich wystawić rezerwę w ramach "pustego pola". Okazuje się, że nie można. Torunianie wpadają w panikę i ostatnią deską ratunku staje się dla nich kontrolowana awaria trzech polewaczek, które akurat nawilżały tor. Czwarta zostaje wezwana do wypadku "na mieście".
Nawierzchnia Motoareny na tyle przesiąkła już wodą, że niezbędna staje się długotrwała kosmetyka toru. W międzyczasie zawodnicy toruńscy, korzystając z dmuchawy Nickiego i namiętnie wachlowani przez podprowadzające, wykazują już dopuszczalny poziom alkoholu. Tłumaczą się faktem, iż rano ich suszyło i wypili za dużo przeterminowanego soku jabłkowego. Po dwugodzinnej kosmetyce toru można przystąpić do meczu. Głęboko sfrustrowany obrotem sprawy prezes Dowhan postanawia, że jego zawodnicy, na znak protestu wobec takiej farsy, zbojkotują mecz. Ponad 17 tysięcy fanów opuszcza stadion w mieszanych uczuciach, a część z nich, niczym hetman Chodkiewicz, obiera kurs na Moskwę. Media grzmią, że w ten sposób pobito zeszłoroczny skandal. Jacek Gmoch palcem po ekranie rysuje rozkład wody wyciekającej z polewaczek. Sik, zebrany do kupy, przypomina coś brzydkiego. Gmoch, ponaglany w studiu, szybko likwiduje bohomaz. Na szczęście, prawie nikt tego nie widzi, gdyż dzięki obrotności SportFive relację po raz pierwszy przeprowadzono w systemie pay per view. Oglądalność w skali kraju: 35 tysięcy. W tym czasie cała żużlowa Polska żyje meczem finałowym "Polskiej Ligi Żużlowej" pokazywanym na otwartym kanale.
Michał (Gorzów)