Wszystko zaczęło się w przededniu meczu inaugurującego ligowe zmagania. Komplet pasażerów mojego pojazdu przez aklamację zadecydował o wydłużeniu trasy przejazdu i uroczystym pokonaniu odcinka rzeszowskich ulic przebiegającego (a jakże!) obok stadionu żużlowego, zwanego przy okazji miejskim. Słoneczny dzień sprzyjał wiosennym spacerom, co potwierdzała dość liczna grupa osób obserwujących przedpołudniowy trening. Głód żużla może przecież zaspokoić jedynie widok zawodników pokonujących okrążenie za okrążeniem i ten specyficzny zapach. Nareszcie warkot motocykli! Jeszcze trzeba wytrzymać ten jeden dzień!
Idziemy na stadion… Trybuny jeszcze puste. Mamy nadzieję, że kibice jednak dopiszą i papierek lakmusowy frekwencji pozwoli na zbicie argumentów wszystkim malkontentom, wybijającym na klawiaturze marsza żałobnego dedykowanego rzeszowskiemu speedwayowi.
W końcu próba toru i nerwowe kręcenie się na skrupulatnie wybranych miejscach, następuje wnikliwa analiza techniki pokonywania rzeszowskiego owalu przez naszych oraz przyjezdnych zawodników. Nowe kevlary - w porządku. I dodatkowo pozbawione - cytując komentarze grupki kibiców - "pomarańczowego koloru". Pożegnanie z panią prezes Martą Półtorak nabrało również wymiaru plastyczno-graficznego. Jeszcze nerwowe ruchy na trybunach. Proszę bardzo! Kibice (przeczuwałem to!), dopisali i był potrzebny 15-minutowy antrakt jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej gonitwy, aby ustawieni w kolejkach spóźnialscy zdążyli z zakupem biletów. Łącznie mecz obejrzało ok. 7 tys. fanów (a nie 5 tys., jak mylnie napisaliśmy w relacji na żywo na FB na samym początku meczu).
Analizy spotkania bieg po biegu nie będzie… Nie ma to głębszego sensu i niczego nowego nie wniesie. Prasa lokalna czytana w poniedziałki przez miłośników "czarnego sportu" od końca (czyli od początku sportowych dodatków) potraktowała ten temat wyczerpująco niczym praca dyplomowa napisana przez stypendystę Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. "Internety" i "inne tablety" pozwalają na surfing po portalach i zbieranie wszelkich informacji, na które mamy zapotrzebowanie. Emocje zostały utrwalone wypiekami na twarzach widzów i dyskusjami podczas pokonywania drogi powrotnej. Trzeba było przyjść i samemu pooglądać.
Panie i Panowie! Kibic żąda właśnie takiego meczu! Faworytem nie była żadna drużyna, ale notowania Orła Łódź stały nieznacznie wyżej niż "stalowskie". Choć na pewno nie dla wszystkich, każdy miał prawo do własnych przemyśleń. Wygrała drużyna bardziej wyrównana z dorobkiem punktowym powiększonym liczbą zdarzeń pozytywnych. Dobre wrażenie pozostawił po sobie Niclas Porsing - szybki i zadziorny w swoich biegach. A zera? każdemu się zdarzają. Karol Baran po swojemu. Trochę ryzyka i zadziorności to niezbędny element tego sportu. Na to w końcu wszyscy liczyliśmy, znając "Carlosa" z niejednej strony. Tajemnicze gesty w stronę miejsca "…gdzie krzyż swą szlachetną nazwę kończy", również się wyjaśniły - toż to logo Speedway Fun Clubu! Każdy manifestuje najlepiej jak potrafi z kim sympatyzuje. Nasz Kapitan - Maciek Kuciapa pojechał przyzwoicie i na miarę swoich obecnych możliwości. Pierwsze biegi oglądałem z "pewną nutką niepokoju" po głosach zza pleców: Maciek na treningu - cienizna... Jednak bieg z Kubą Jamrogiem mógł się podobać każdemu. Było ostro, była walka łokieć w łokieć, kolano w kolano i świadectwo kultury Maćka, który swoją dezaprobatę do całego zdarzenia wyraził jedynie uniesieniem dłoni. Było nieźle "Ciapek"! Chcemy więcej! Solidny Dawid Lampart i Nicholls do momentu utraty maszyny dołożyli swoje. Ten drugi zresztą w momencie przesiadki na maszynę osobiście "podaną" przez trenera Ślączkę, wywołał pewne poruszenie i salwy śmiechu kibiców oceniających (według ich opinii) dojrzały rocznik maszyny, dorównujący wiekowi tego doświadczonego skądinąd-zawodnika.
Młodzieżowcy zrobili punkty? Zrobili! Jeden co prawda zapożyczony z Gorzowa, ale Grzesiu Bassara nasz! Dość sztywny i pokonujący łuki w stylu nawiązującym do poezji regulaminu wojskowego, zajechał jednak "odkrywanego" Craiga Cooka. Według zapewnień trenera dołączą do niego koledzy, ale... po wyremontowaniu maszyn, bo na razie "bida".
Mecz dostarczył wielu emocji, komentarze publiczności to jednak nieodzowny element speedwaya i nieoceniona skarbnica wiedzy. W treści licznych wypowiedzi można było wyłapać prawdziwe perełki. A to o ryczałcie zwanym "ryczałtem Kreta", wynoszącym 75 złotych za mecz. O ruszającym sezonie truskawkowym, pozwalającym na budowanie nowych fortun niespełnionym żużlowcom i o zwolnieniu Janusza Stachyry z powodów "cięć" w tegorocznym budżecie. Wszystko zostało poruszone. Również kwestia przewagi znajomości języka angielskiego nad znajomością silników w teamie Nichollsa. Z drugiej strony po tych defektach… Zobaczymy.
Pierwsza konferencja prasowa…
Świeżo upieczony dziennikarz (no bo młodego wieku, przepraszam, to już nikt mi nie zarzuci!), ruszyłem w poszukiwaniu centrum konferencyjnego. Łatwo nie było. Następnym razem trafię i dzięki lekturze "Mitologii" Parandowskiego będę wiedział jak wykorzystać babciną włóczkę, aby wrócić. Wypowiedź trenera Kędziory, niestety przegapiłem (a właściwie przełaziłem). Pozostały mi źródła zastane albo notatki szybszych żurnalistów. Moderator mitingu umiejętnie przerzucał pytania na wszystkich czterech oficjeli siedzących za szkolnym stolikiem. Zadowolony z 11-punktowej zdobyczy Kuba Jamróg przełamał, jak sam stwierdził, niemoc rzeszowskiego toru. Zdobyta niegdyś "jedynka" poszła w niepamięć i nikt mu już "pod łokieć wchodził nie będzie”. Zadowolony z meczu Porsing bronił się przed pytaniami dociekliwego reportera w bluzie łódzkiego orła, dotyczących zmiany przedsezonowych deklaracji. Wybrał żurawia zamiast orła… i tyle. Janusz Ślączka uciął zresztą spekulacje słowami: "byłem szybszy". Znowu te zażyłości pomiędzy naszym trenerem a prezesem Skrzydlewskim... Ta niemalże zwyczajowa wymiana prezentów. Te pampersy, chusteczki, aż łza się w oku kręci. Tym razem Janusz otrzymał upominek książkowy. Tytułu na razie nie zdradził, ale podpytamy o wszystkie szczegóły łącznie z ewentualną dedykacją. Jeszcze na odchodnym dedykowane Kubie Jamrogowi zdanie naszego trenera: "Kubuś! spokojniej, spokojniej", podkreślone przyjacielskim klepnięciem w numerek na kevlarze. Wiemy o co chodziło, nie ma potrzeby drążenia tematu… Koniec pieśni i do domu.
Przed nami mecz wyjazdowy z drużyną z Gdańska. Awizowany przez trenera skład pozostaje niezmieniony, zapewne w myśl zasady, że wygrana drużyna nie wymaga roszad. Można również doszukiwać się innej intencji. Oś wielu dyskusji prowadzonych przez stadionowych bywalców skupiała się wokół tematu rzeki - finansów rzeszowskiego klubu. Utrzymanie najsilniejszego (teoretycznie) składu także na mecze wyjazdowe, może być odpowiedzią na tego typu pytania. Wydaje się, że jak na razie mamy jasną odpowiedź - pieniądze są i nie ma potrzeby szukania oszczędności.
Jest jeszcze jedno pytanie, bardzo ważne, bo dotyczące oczekiwań najważniejszego "wierzyciela" rzeszowskiej drużyny - kibiców. Marudzenie było, jest i będzie, ale większość sympatyków żużla z ulgą przyjęła informację już o samym udziale "Żurawi" w tegorocznych zmaganiach Nice PLŻ. Klub poszedł o krok dalej, mieli być wychowankowie - i są, i to na dodatek punktujący. Wielkich oczekiwań nie ma, więc drużyna nie powinna się spalać, tylko spokojnie odjechać sezon. Dwie sprawy pozostają jednak poza wszelką dyskusją: wygrana z Krosnem (wszak to derby) oraz dopuszczenie do startów naszych juniorów. Zakończę więc cytatem z nowej trybuny: "Nieważne jak pojadą. Mają się objeżdżać. Kogo wystawimy do składu, jak z powrotem awansujemy do Ekstraligi?". Warto tych opinii posłuchać, pamiętając o sentencji: "Vox Populi, vox Dei".
CDN.
Tomasz „Wolski” Dobrowolski
Fot. Klaudia Żurawska vel Dziurawiec