Jest 2021 rok. Dużo mówi się o rozwoju żużla w naszym kraju, o nowych celach na najbliższe lata. Za rok wchodzi w życie nowy kontrakt telewizyjny, który pozwoli inkasować klubom PGE Ekstraligi kilka milionów zł rocznie z tytułu praw do transmisji. To ważny czynnik do rozwoju. Czy tego chcemy czy nie, w sporcie zawodowym bez pieniędzy niewiele można zdziałać. Ale za kilka lat może się okazać, że będziemy się mierzyć ze znacznie poważniejszym problemem – nie będzie miał kto jeździć.
Gdy oglądam ostatnie mecze w polskich ligach, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wiele zespołów „ciągną za uszy” tzw. starzy wyjadacze. Owszem, doświadczenie jest bardzo cenne i doskonale, że również tacy zawodnicy pojawiają się na naszych torach. Ba, nierzadko potrafią jeszcze ucieszyć kibiców swoją jazdą. Koronnym przykładem są chociażby mecze Ostrovii, ten w Łodzi albo ten z ROW-em, gdzie drużynę do zwycięstwa poprowadzili niemal 45-letni Grzegorz Walasek i 39-letni Tomasz Gapiński. I świetnie, brawa dla nich! Musimy tylko zadać sobie pytanie: co dalej? Nie możemy udawać że taki stan rzeczy będzie trwał w nieskończoność. Nie każdy jestem Gregiem Hanckockiem i będzie jeździł na torze do pięćdziesiątki. Dlaczego? Bo często już zdrowie zwyczajnie na to nie pozwala. A i umiejętności nie takie jak za młodu i przychodzi taki moment, kiedy, mówiąc kolokwialnie, zawodnik już nie chce "kopać się z koniem". Woli po prostu przejść na sportową emeryturę, nie martwiąc się tym, że każdy następny wyścig może być jego ostatnim. Bo przecież żużel to sport niebezpieczny, a wraz z wiekiem ryzyko groźnych obrażeń i kontuzji tylko rośnie.
Dziś jest pięknie, cieszymy się jazdą choćby wyżej wspomnianych zawodników. Ale co będzie choćby w 2025 r., nie mówiąc już na przykład o perspektywie roku 2030? Już teraz rynek transferowy jest wymagający, a kluby nie raz ratują się zawodnikami, których normalnie nikt by nie chciał, przynajmniej na danym poziomie rozgrywkowym. Mówi się o próbach odbudowy zawodników, dawania im kolejnej szansy, możliwości jazdy w nowym miejscu, które odmieni ich dotychczasowe kiepskie poczynania. Tyle tylko, że przykład chociażby transferu Krzysztofa Kasprzaka do GKM Grudziądz, pokazuje, że te kolejne szanse czasem niewiele dają. No więc właśnie – już teraz jest ciężko, a co nas czeka później?
W kadrach klubów z trzech polskich klas rozgrywkowych mamy łącznie aż 29 zawodników wieku 35 lat i więcej, z czego większość z nich oscyluje wokół czterdziestki. To znacząca liczba, która może spowodować, że za kilka lat, gdy ci żużlowcy zakończą swoje kariery, kluby prawdopodobnie zaczną mieć spore problemy kadrowe. Co nas wtedy czeka? Przymusowa redukcja składów meczowych do 6 zawodników? Likwidacja 2. LŻ? Wariantów jest wiele. Mniejsza podaż to przecież większy popyt, a to może wymusić podwyżki płac. Kluby zaczną się licytować, ale nie wszystkie mogą wytrzymać taki stan rzeczy. Żeby zapobiec kolejnym upadkom zasłużonych ośrodków, a w dalszej perspektywie powolnemu rozkładowi sportu żużlowego, trzeba działać już teraz.
Oczywistością jest wymiana pokoleniowa. Odbywa się ona od dziesiątek lat w różnorakich dyscyplinach sportowych. Nie inaczej jest w żużlu. Mamy jednak w tym względzie dwa poważne problemy.
Po pierwsze: coraz mniej młodych adeptów. Do szkółek garnie się coraz mniej dzieci. Wynika to z różnych czynników, także natury ogólnej - m. in. ogólnej niechęci młodzieży do wysiłku i sportu. Ale także z wysokich kosztów uprawiania naszej dyscypliny, rosnących obaw rodziców o bezpieczeństwo ich pociech na coraz szybszych maszynach itp.
Po drugie: samo szkolenie często „leży i kwiczy”. Nasze kluby, także te z najwyższymi budżetami, permanentnie nie przykładają odpowiedniej wagi do procesu szkolenia, traktując je po macoszemu - niczym "gorący kartofel", którego chcą jak najszybciej się pozbyć. Często wolą ściągnąć do siebie młodych obcokrajowców (U24), licytować się do oporu o nielicznych na rynku zdolnych, krajowych nastolatków, niż inwestować w wyszkolenie miejscowych chłopaków. Efekty są takie, jakie widzimy w tym roku na torach - coraz częściej juniorzy występujący w meczach ligowych mają problem z płynnym przejechaniem czterech okrążeń. Tacy zawodnicy znajdują miejsce w składzie, ale są trzymani tylko "na sztukę" i chwilę po ukończeniu 21. roku życia ich kariery najczęściej się kończą.
Na tym polega problem krajowego żużla, niczym problem z polskim systemem emerytalnym - brak odpowiedniej zastępowalności pokoleń za jakiś czas może okazać się problemem nie do przejścia. Spójrzmy ilu juniorów w ostatnich latach udanie wyszło z wieku juniora i nadal z powodzeniem kontynuuje kariery? Są to pojedyncze przypadki jak np. leszczynianie Bartosz Smektała i Dominik Kubera. Można wymienić też zawodników niższych lig, takich jak Michał Gruchalski, Daniel Kaczmarek albo Oskar Polis, jednak na ile ich pozycja w składach jest stuprocentowo pewna - najlepiej odpowiedzą kibice klubów, dla których obecnie jeżdżą.
Mamy problem, a z każdym rokiem problem ten będzie narastał. Jeżeli kluby oraz PZM nie opracują wspólnie jakiejś racjonalnej strategii, to polski żużel znajdzie się na równi pochyłej. Instytucja zawodnika U24 była pewną próbą, jednak według mnie nie sprawdza się, bowiem często w składzie meczowym znajduje się typowy "kevlar", który od początku spotkania jest zastępowany przez innego zawodnika spod numeru 8/16. Z czym już po kilku miesiącach obowiązywania tego przepisu kibice tak się oswoili, że przestali poświęcać temu większą uwagę.
Skąd zatem będziemy brać zawodników? Z zagranicy? Póki co wygląda na to, że tylko Dania i Australia dostarczają przyzwoitą ich liczbę, ale jak długo jeszcze? Warto spojrzeć, co się dzieje w Szwecji. Tamtejszą ligę ratują obcokrajowcy, gdyby nie oni, nie byłoby kim jeździć, zwłaszcza w lidze mającej do niedawna "elitę" w nazwie. Liczba szwedzkich zawodników woła o pomstę do nieba, a większość z nich prezentuje nienajlepszy poziom (żeby nie mówić półamatorski).
To wszystko sprawia, że zmiana pokoleniowa w polskim żużlu musi nastąpić w sposób przemyślany, abyśmy za jakiś czas nie zostali z jedną ligą zamiast trzech. Pozytywne, że - ponoć - szefostwo spółki Ekstraliga ma już zarys pewnego planu, który w założeniu ma uniemożliwić naszym prezesom błyskawiczne "przejedzenie" milionów od Canal+ i przelanie ich na konta uznanych gwiazd. Obok walki o DMP 2021, warto śledzić, jak w najbliższych miesiącach ten plan się rozwinie.
Szymon Januchowski